Turystyczny technothriller
Od odnalezienia starożytnego artefaktu zależy przyszłość gospodarcza i polityczna Malezji: wydaje się to dość nieprawdopodobne, ale w „Malajskim Excaliburze” działa to nie gorzej, niż znacznie bardziej wydumane pomysły w popularnych technothrillerach.
Wydawnictwo Genius Creations nieśmiało, ale konsekwentnie wkracza na rynek polskiej fantastyki. Jedną z tegorocznych premier tej oficyny jest
„Malajski Excalibur” Daniela Nogala: powieść łącząca w sobie kilka różnych pomysłów i konwencji. Nie jest pozbawiona wad, ale stanowi propozycję odbiegającą od większości prozy proponowanej przez rodzimych pisarzy fantastyki.
Mariaż fantastyki z kryminałem cieszy się popularnością, chociaż najczęściej pojawia się w konwencji urban fantasy, obowiązkowo w klimatach noir (są oczywiście wyjątki ginące w tłumie). Rzadziej twórcy, szczególnie w naszym kraju, sięgają po połączenie SF i wątków detektywistycznych. „Malajski Excalibur” prezentuje inne podejście, przenosząc fabułę w nieodległą przyszłość i nadając jej orientalny charakter.
Wbrew temu co sugeruje tytuł, mit arturiański ma w tej powieści marginalne znaczenie: kluczowe dla akcji powieści są poszukiwania mitycznego ostrza z malajskich legend, a nawiązania do Excalibura pojawiają się za sprawą biografii głównego bohatera, walijskiego trackera zajmującego się odnajdywaniem osób, rzeczy i informacji. Za jego sprawą łączone są elementy legend z odległych krańców świata – trochę pretekstowo, ale wspólny mianownik daje się znaleźć.
W kreacji głównego bohatera zastosowano połączenie umiejętności detektywa i hackera. Wyposażony w taki zestaw Owain Llewelyn zagłębia się w poszukiwania artefaktu, co owocuje serią niebezpiecznych przygód. Narracja jest prowadzona w umiarkowanie dynamicznym tempie, ale jest to rekompensowane powolnym odkrywaniem kolejnych warstw fabularnych. Znajdzie się moment na sceny mrożące krew w żyłach, jak i znacznie spokojniejsze fragmenty.
Daniel Nogal jest przedstawiany w notce biograficznej jako miłośnik Azji. Nie dziwi więc, że osadził akcję debiutanckiej powieści w Kuala Lumpur. Orientalny klimat jest wyczuwalny i podkreślany szczegółami, a stolica Malezji została przedstawiona z licznymi detalami. Z drugiej strony jednak większość wydarzeń dzieje się w miejscach, które znane są dowolnego folderu turystycznego; mało jest „prawdziwego” miasta. Sam spędziłem w Kuala Lumpur niecałe trzy doby, a byłem w większości miejsc opisywanych w powieści. Niemniej taki dobór lokacji jest prawdopodobnie usprawiedliwiony próbą przekazania specyfiki miejsca i chęcią odwołania się do najbardziej rozpoznawalnych lokacji: wszak np. w wielkobudżetowych produkcjach filmowych bohaterowie też działają w centrum, a nie na peryferiach wielkich miast.
Element fantastyczny ogranicza się do wizji świata z nieodległej przyszłości, w którym dominacja światowa przesunęła się z Zachodu do Azji, a o wpływy rywalizują Arabowie i Chińczycy. Powieść w dość ograniczony sposób przedstawia historię tych zmian i obecną sytuację na świecie – autor zdradza tyle, ile jest konieczne na potrzeby fabuły. Trochę szkoda, bo przedstawienie szerszego tła sprawiłoby, że całość stałaby się bardziej wyrazista. Obrazu dopełnia kilka gadżetów i rozwiązań technologicznych, które podkreślają czas akcji: niedaleką, ale łatwą do wyekstrapolowania przyszłość.
„Malajskiemu Excaliburowi” bliżej więc jest do kryminalnego technothrillera niż pełnokrwistej powieści science fiction. Więcej tu przetworzonej na potrzeby fabuły teraźniejszości niż futurologii czy spekulacji. W swym debiucie Nogal zdecydował się na dość bezpieczne rozwiązania formalne i fabularne: stawia na poprawność. Szkoda, bo odrobina ryzyka nadałaby powieści charakteru, którego mimo wszystko zabrakło.
Autor:
Tymoteusz Wronka
Dodano: 2015-11-19 00:56:35