NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Sanderson, Brandon - "Śmiała" (twarda)

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Ukazały się

Dresler-Janik, Elwira - "Topielica z mokradeł"


 Musiałowicz, Anna - "Wyrzuciła ją rzeka"

 Corey, James S.A. - "Łaska bogów"

 Thorpe, Gav - "Corax"

 Abnett, Dan & Lee, Mike - "Władca Zniszczenia"

 Piekara, Jacek - "Ja, inkwizytor. Miasto Słowa Bożego"

 Wyndham, John - "Kukułcze jaja z Midwich"

 Kańtoch, Anna - "Czarne" (wyd. 2024)

Linki

McCammon, Robert - "Łabędzi śpiew" (Vesper)
Wydawnictwo: Vesper
Cykl: Łabędzi śpiew
Tytuł oryginału: Swan Song
Tłumaczenie: Maria Grabska-Ryńska
Data wydania: Wrzesień 2024
ISBN: 9788377314548
Oprawa: Twarda
Format: 140x205
Liczba stron: 880
Cena: 99,90 zł
Rok wydania oryginału: 1987



McCammon, Robert - "Łabędzi śpiew"

Dziwaczka

23.48 centralnego czasu letniego.
Przedmieścia Wichity w stanie Kansas

Znów się kłócili. Dziewczynka z całej siły zacisnęła powieki i nakryła głowę poduszką. Przebijały się przez nią stłumione, zniekształcone, prawie nieludzkie głosy.
– Daj mi spokój, kobieto! Zmęczony jestem, rozumiesz? Zamknij się wreszcie!
– Co? Mam się uśmiechać, kiedy przepijasz i przegrywasz forsę, na którą ciężko haruję?! Mieliśmy zapłacić za tę cholerną przyczepę i kupić coś do żarcia, a tymczasem jaśnie pan poszedł w tango i przepieprzył wszystko co do grosza!
– Powiedziałem: odwal się! Patrz lepiej na siebie! Stara zużyta zdzira! Rzygać mi się chce od tego twojego ujadania!
– Bez łaski! Już dawno chciałam się spakować i wynieść stąd do wszystkich diabłów!
– A pewnie! Zjeżdżaj! Tylko zabierz ze sobą tę dziwaczkę!
– Żebyś wiedział, że wyjadę!
Kłótnia nabierała impetu, głosy stawały się coraz bardziej przenikliwe i nieprzyjemne. Dziewczynka odsunęła poduszkę, żeby zaczerpnąć powietrza, ale nie otwierała oczu. Myślała o swoim ogrodzie, który kwitł za oknem maleńkiej, ciasnej sypialni. Z całego kempingu schodzili się ludzie, żeby go obejrzeć. Sąsiadka, pani Yeager, szczególnie zachwycała się fiołkami, zdumiona, że kwitną tak długo w tym upale. Żonkile, lwie paszcze i dzwonki też wyglądały krzepko, choć niedawno miała wrażenie, że słyszy ich przedśmiertny jęk. Podlała je i spulchniła palcami ziemię, a potem siedziała przy nich, przyglądając się kwiatom oczami błękitnymi jak jaja sójki, aż w końcu odgłosy agonii ucichły. Teraz ogród pysznił się feerią barw. Trawa wokół przyczepy miała zdrowy zielony kolor. U pani Yeager była szara, choć sąsiadka podlewała ją codziennie. Dziewczynka od dawna już wiedziała, że źdźbła umierają. Nie mówiła o tym pani Yeager, bo nie chciała jej martwić. Może trawa ożyje, kiedy spadnie deszcz. Jej pokoik był pełen różnych roślin. Tłoczyły się wokół łóżka na półkach z desek przegrodzonych pustakami. W powietrzu unosił się oszałamiający aromat życia. Nawet mały kaktus w czerwonej doniczce wypuścił biały, delikatny kwiat. Bardzo lubiła myśleć o swoim ogrodzie, zwłaszcza kiedy matka kłóciła się z Tommym. Wyobrażała sobie kolor każdego płatka, czuła dotyk ziemi pod palcami. Dzięki temu udawało się jej wyciszyć tamte głosy.
– Nie waż się mnie tknąć! – krzyczała matka. – Spróbuj tylko podnieść na mnie rękę, draniu!
– Kiedyś rozwalę ci ten głupi łeb!
Zza ściany dobiegły odgłosy szamotaniny, przekleństwa, a w końcu głośne uderzenie. Dziecko się skuliło. Łzy pociekły spod jasnych rzęs zaciśniętych powiek. Przestańcie! – myślała błagalnie. Proszę was, przestańcie się kłócić!
– Wal się, gnoju! – Coś uderzyło o ścianę i rozsypało się w drobny mak.
Nagle do przyczepy zajrzał migotliwy, łagodny blask.
Dziewczynka otworzyła oczy i usiadła.
Siatka przesłaniająca otwarte na oścież okno zalepiona była jasną ruchomą masą przywodzącą na myśl tysiące maleńkich świeczek – takich, jakie wtyka się w urodzinowy tort. Bladożółta poświata zdawała się pływać, jakby ktoś rozcierał ją pędzlem. Echa awantury przycichły, odpłynęły w dal. Blask odbijał się w szeroko otwartych oczach dziecka, pełzał po twarzyczce w kształcie serca, tańczył w sięgających ramion włosach. Cały pokój skąpany był w świetle.
To robaczki świętojańskie, pomyślała zauroczona. Cała chmara rozsiadła się na oknie. Widywała je czasem, ale nigdy tak dużo i nigdy wszystkie nie mrugały jednocześnie. Żarzyły się, jakby chciały przepalić siatkę i wtargnąć do pokoiku. Patrząc na nie, przestawała słyszeć brutalne słowa matki i „wujka” Tommy’ego. Migoczące owady przykuły całą jej uwagę, świetlne desenie stopniowo wprowadzały w trans.
Po chwili mowa światła się zmieniła, przybrała szybszy rytm. Dziewczynka przypomniała sobie gabinet luster na okręgowym festynie. Tam też było dużo świateł, odbijały się w gładkich szklanych taflach. Miała wrażenie, że skupiły się na niej promienie tysiąca lamp, a kiedy rytm nabrał tempa, lampy zaczęły wirować wokół z oszałamiającą prędkością.
One mówią, pomyślała. Mówią własnym językiem. Mówią o czymś bardzo, bardzo ważnym…
– Swan! Obudź się, kochanie!
…mówią o czymś, co ma się stać…
– Słyszysz?
…niedługo… już niedługo stanie się coś strasznego…
– SWAN!
Ktoś nią potrząsał. Przez kilka sekund była zagubiona w lustrzanej sali i oślepiona blaskiem. Dopiero po chwili przypomniała sobie, gdzie jest. Ujrzała, że świetliki odfruwają w górę, w noc.
– Wszędzie, cholera, pełno tego świństwa. – Posłyszała głos Tommy’ego.
Oderwała wzrok od okna. Kosztowało ją to tyle wysiłku, że poczuła skurcz w karku. Zobaczyła pochyloną nad łóżkiem matkę – chudą, kanciastą, z ciemnymi odrostami rozczochranych włosów. Pod prawym okiem widniał świeży zaczerwieniony obrzęk. Spojrzała na córkę, potem na resztkę pierzchających owadów.
– Co się z tobą dzieje?
– Jest stuknięta. – Szerokie męskie bary zasłoniły wejście. Tommy był niechlujny i tłusty, miał obrzmiałą mięsistą twarz z kwadratowym podbródkiem najeżonym ciemną szczeciną. Przeważnie nosił bejsbolową czapkę, podkoszulek i spodnie od dresu. – Pieprzone dziwadło – dodał i pociągnął solidny łyk piwa wprost z butelki opatrzonej etykietą Miller High Life.
– Mama? – spytała niezbyt przytomnie dziewczynka. Pod powiekami wciąż mrugały drobne światełka.
– Wstań i ubierz się, kochanie. Wyjeżdżamy z tej cholernej dziury.
– Nie obiecuj. – Tommy wykrzywił się drwiąco. – I dokąd to się wybierasz?
– Dokąd mnie oczy poniosą! Byłam głupia, że się tu sprowadziłam. Pośpiesz się, kochanie, nie ma na co czekać.
– Wrócisz do Ricka Dawsona? Śmiało! Już raz dał ci kopa i to ja wziąłem cię z ulicy! Myślisz, że tym razem tak szybko się nie znudzi?
Darleen odwróciła się do niego.
– Zejdź mi z drogi – wycedziła – bo jak Bóg na niebie, zabiję cię.
Pod ciężkimi powiekami Tommy’ego zamajaczył cień groźby. Po chwili ponownie przechylił butelkę, oblizał wargi i uśmiechnął się.
– Jasne! – Machnął ramieniem w szyderczym ukłonie. – Pani przodem. Królowa, myślałby kto! Żegnam uniżenie!
Darleen ponagliła córkę wzrokiem i bez słowa wyszła z pokoju.
Swan wyskoczyła z łóżka, plącząc się w fałdach koszulki z emblematem Uniwersytetu Wichita. Podbiegła do okna. U pani Yeager paliła się lampa, pewnie zbudziły ją krzyki matki i Tommy’ego. Podniosła głowę i otwarła buzię ze zdumienia.
Po niebie przelewały się fale migotliwych gwiazd. Świetliste koła toczyły się przez wiszącą nad kempingiem ciemność. Mgłę, osnuwającą twarz księżyca, przecinały zygzaki ognia. Miliardy świetlików migały w górze jak ruchome galaktyki, splatały się w warkocze ciągnące się ze wschodu na zachód tak daleko, jak tylko sięgał wzrok. W którejś przyczepie zaczął wyć pies. Zawtórował mu drugi, potem trzeci po przeciwnej stronie autostrady. Coraz gęściej zapalały się światła, coraz więcej ludzi wychodziło na zewnątrz, żeby sprawdzić, co się właściwie dzieje.
– Boże jedyny, wściekły się czy co? Zamknąć mordy, kurwa mać! – wrzasnął Tommy i dokończył piwo jednym haustem, po czym wbił w Swan gniewne spojrzenie przekrwionych oczu. – No – sapnął – nareszcie będzie spokój. Pozbędę się tego pieprzonego zielska. Chryste, to przyczepa, nie szklarnia. – Kopnął doniczkę z geranium.
Swan drgnęła. Stała jednak bez słowa, czekając, aż mężczyzna wyjdzie.
– Wiesz, czym się zajmuje twoja mama? – spytał z obleśnym uśmiechem. – Byłaś może w tym barze, gdzie pozwala facetom macać się po cyckach?
– Milcz, gnoju!
Tommy w porę uchylił się przed ciosem i złapał Darleen za rękę.
– No, czego się wstydzisz? Niech wie, co z ciebie za numer! Powiedz jej o tych wszystkich chłopach, którzy cię zaliczyli, i o jej tatusiu! Przyznaj się, że byłaś na takim haju, że nawet nie wiesz, jak miał na imię!
Twarz Darleen skurczyła się z wściekłości. Wiele lat temu była ładną dziewczyną o mocno zaznaczonych kościach policzkowych i ciemnoniebieskich oczach, które wabiły każdego mijanego mężczyznę. Teraz w oczach widać było znużenie, jędrne policzki zwiotczały, a czoło przecinały głębokie bruzdy, podobne do tych, które biegły w dół od kącików ust. Miała tylko trzydzieści dwa lata, lecz mimo opiętych dżinsów i seksownej żółtej kowbojskiej koszuli z frędzlami przy rękawach wyglądała niemal o dziesięć lat starzej. Odwróciła się na pięcie i wyszła do swojej sypialni, mocno stukając obcasami butów z jaszczurczej skóry.
– Hej! – zachichotał Tommy. – Tylko się nie wścieknij!
Swan zaczęła wyjmować z szafki swoje rzeczy, ale matka wróciła z walizką pełną już po brzegi krzykliwych szmatek i butów. Wepchnęła na wierzch tyle ubrań dziecka, ile się zmieściło.
– Jedziemy! – oznajmiła. – Zbieraj się!
Dziewczynka się zawahała. Nie mogę zostawić kwiatów, pomyślała. I ogrodu. Kto go będzie podlewał?
Darleen domknęła wieko, jedną ręką złapała walizkę, drugą chwyciła córkę za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Swan zdołała tylko porwać w biegu Ciasteczkowego Potwora, swoją zabawkę. Tommy powlókł się za nimi, otwierając po drodze kolejne piwo.
– To co, jutro wracasz?
– Niedoczekanie! – warknęła kobieta, otwierając kopniakiem siatkowe drzwi.
Noc była parna. Zewsząd niosło się ponure wycie psów, a po niebie płynęły świetliste wstęgi. Darleen zerknęła w górę, ale nawet nie zwolniła kroku. Wrzuciła walizkę na tylne siedzenie czerwonego camaro i wepchnęła się za kierownicę. Swan, nadal w nocnej koszuli, usiadła na siedzeniu pasażera.
– Drań! – mruknęła matka, starając się trafić kluczykiem do stacyjki. – Ja mu pokażę!
– Te, dziwaczka! Popatrz! – dobiegł je wrzask.
Swan obejrzała się przez ramię i zamarła. Tommy tańczył w ogrodzie. Ostro zakończone noski butów wzbijały chmury kurzu, obcasy tratowały jej rośliny na miazgę. W sercu dziewczynki rozpalił się biały płomień gniewu. Przez ułamek sekundy pragnęła, żeby Tommy padł trupem na miejscu. Po chwili gniew przygasł, pozostawiając mdlące uczucie w żołądku. Nagle ujrzała tłustego, łysiejącego głupca, który przez całe życie dorobił się tylko przyczepy i rozklekotanej starej furgonetki. Głupca, który będzie tu tkwił, aż się zestarzeje i umrze – niekochany, bo nikomu nie pozwolił się kochać, gdyż tak samo jak jej matka bał się zaangażować. Zrozumiała to wszystko w mgnieniu oka. Pojęła, że złośliwa radość, z jaką niszczył jej rośliny, skończy się jak zwykle – na kolanach przy muszli – a gdy przestaną nim targać wymioty, zaśnie sam i obudzi się sam. Ona zawsze mogła założyć następny ogród – i tak zrobi, niezależnie od tego, gdzie się znajdzie.
– Wujku Tommy? – odezwała się cicho.
Przestał skakać i wykrzywił się do niej, bełkocząc coś pod nosem.
– Przebaczam ci – powiedziała, a pijany mężczyzna zbladł, jakby uderzyła go w twarz.
Darleen nie była tak miłosierna.
– Żebyś zdechł! – wrzasnęła.
Silnik camaro odpalił z rykiem ciężkiej artylerii. Wcisnęła gaz do dechy i ruszyła z poślizgiem; dopiero dziesięć jardów dalej koła złapały przyczepność i wyniosły je na autostradę numer 15.
Swan przytuliła do siebie Ciasteczkowego Potwora.
– Dokąd jedziemy? – spytała, kiedy ucichł pisk opon.
– Na resztę nocy zatrzymamy się w jakimś motelu. Rano pójdę do baru i spróbuję wydostać od Franka trochę forsy. – Darleen wzruszyła ramionami. – Może da mi z pięć dych. Zawsze warto spróbować.
– Wrócisz do wujka?
– Nie – oznajmiła stanowczo Darleen. – Skończyłam z nim. To największy łajdak, jakiego kiedykolwiek poznałam. Bóg jeden wie, co ja widziałam w tym draniu!
To samo mówiła kiedyś o „wujku” Ricku i „wujku” Aleksie. Swan umilkła na chwilę. Nie była pewna, czy zada następne pytanie. W końcu wzięła głęboki oddech i zapytała:
– Mamo, czy to prawda, co mówił wujek Tommy? Że nie wiesz, kim był mój tatuś?
– Nie waż się tak mówić! – syknęła Darleen, wbijając wzrok w długą wstążkę szosy. – Nie wolno ci nawet tak myśleć, młoda damo! Już ci mówiłam: twój tatuś jest gwiazdą rocka. Ma jasne kręcone włosy i niebieskie oczy, takie same jak twoje. Oczy anioła, który zstąpił na ziemię. Cudownie gra na gitarze, a śpiewa jak… jak ptak. I mówiłam ci, że gdy tylko tatuś dostanie rozwód, zamieszkamy z nim w Hollywood. Wyobrażasz to sobie: ty i ja na Bulwarze Zachodzącego Słońca?
– Tak, mamo – bąknęła z roztargnieniem dziewczynka.
Już nieraz słyszała tę opowieść. Sama marzyła tylko o tym, żeby zamieszkać w jednym miejscu na dłużej niż pięć miesięcy. Chodzić do tej samej szkoły przez cały rok i wreszcie się z kimś zaprzyjaźnić. Nigdy nie miała przyjaciół. Cały wolny czas poświęcała kwiatom i ziołom, godzinami dłubiąc w ubitej ziemi otaczającej kempingi, pensjonaty i tanie motele.
Darleen włączyła radio. Łomot rockowej muzyki pomagał jej zagłuszyć własne myśli, zatrzeć świadomość kłamstwa, które za każdym razem powtarzała córce. W rzeczywistości wiedziała tylko, że jej ojciec był wysokim, jasnowłosym chłopiskiem, a w decydującym momencie pękła gumka. Specjalnie się tym wówczas nie przejęła. Impreza była w toku, a zarówno ona, jak i partner byli na amen zaćpani mieszanką LSD, gwiezdnego pyłu i makówy. Było to dziewięć lat temu, kiedy jeszcze mieszkała w Las Vegas i rozdawała w kasynie karty do black jacka. W ciągu tych dziewięciu lat przejechała z córką cały Zachód, czepiając się kolejnych mężczyzn, którzy robili wrażenie rozrywkowych. W przerwach tańczyła po barach, jeśli tylko ktoś chciał ją zatrudnić.
Teraz jednak nie wiedziała, co robić. Miała dość Tommy’ego, ale przy tym trochę się go bała. Był nieobliczalny, nie miał żadnych hamulców. Mógł zmusić ją do powrotu, jeśli nie uda jej się uciec dość daleko. Frankie – właściciel baru pod nazwą „W samo południe” – wypłaci jej pewnie zaliczkę na poczet najbliższej gaży, ale co potem?
Do domu, pomyślała. Do mieściny Blakemen w hrabstwie Rawlins, najbardziej na północny zachód wysuniętym zakątku stanu Kansas. Ciekawe, jak tam teraz wygląda. Wyjechała w wieku szesnastu lat, kiedy po śmierci matki ojciec zaczął popadać w religijną obsesję. Czuła, że jej nienawidzi, dlatego uciekła. Ależ mu szczęka opadnie, kiedy się dowie, że ma wnuczkę!
Nie, do licha! – spłoszyła się. Nie mogę tam wrócić! Ale w myśli już układała trasę: sto trzydziestką piątką na północ do Saliny, potem na zachód, wśród rozległych łanów pszenicy i kukurydzy, drogą międzystanową numer 70 i znów na północ, wąską, lecz prostą jak strzelił szosą. Pieniądze od Frankiego starczą na benzynę.
– Co byś powiedziała, gdybyśmy rano wybrały się na wycieczkę?
– Dokąd? – Swan mocniej przycisnęła do siebie zabawkę.
– Dokądkolwiek. Na przykład do Blakemen. To takie małe miasteczko, w którym zazwyczaj nic szczególnego się nie dzieje. Mogłybyśmy przez kilka dni wypocząć, pójść po rozum do głowy i poważnie przemyśleć parę spraw. Co ty na to?
– W porządku. – Dziewczynka wzruszyła ramionami. Było jej wszystko jedno.
Darleen ściszyła radio i objęła córkę. Na niebie snuły się jeszcze ostatnie niknące poblaski. Uścisnęła szczupłe ramionka.
– Tylko ty i ja przeciw całemu światu – powiedziała. – I wiesz co? Jeśli tylko się nie damy, zwyciężymy.
Swan spojrzała na matkę. Bardzo chciała w to wierzyć.
Samochód pędził ciemną, niekończącą się autostradą, a setki stóp wyżej, nad chmurami, struny światła oplatały niebo jasną siecią.



Dodano: 2024-09-13 09:57:46
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

McDonald, Ian - "Hopelandia"


 antologia - "PoznAI przyszłość"

 Chambers, Becky - dylogia "Mnich i robot"

 Pohl, Frederik - "Gateway. Za błękitnym horyzontem zdarzeń"

 Esslemont, Ian Cameron - "Powrót Karmazynowej Gwardii"

 Sanderson, Brandon - "Słoneczny mąż"

 Swan, Richard - "Sprawiedliwość królów"

 Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Fragmenty

 Hendel, Paulina - "Cmentarz zagubionych dusz"

 McCammon, Robert - "Bagno"

 Wyndham, John - "Kukułcze jaja z Midwich"

 Musiałowicz, Anna - "Wyrzuciła ją rzeka"

 James, Marlon - "Wiedźma Księżyca, Król Pająk"

 McCammon, Robert - "Łabędzi śpiew"

 Vaughn, S.K. - "Astronautka"

 Howey, Hugh - "Pył"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS