Uśmiechnął się do Morthen, która miętosiła w palcach jeden z warkoczy, przyglądając się staremu brązowymi, pełnymi głębokiej troski oczyma. Być może sądziła, że ojciec czegoś się obawia.
– Szaman – ciągnął. – Tym właśnie się zajmuję. Szamaństwo. Jestem rajathukiem…
– Injathukiem – podpowiedziała, nie rozumiejąc go.
– W istocie. Injathuk. Czarodziej. Czarnoksiężnik. Druid. Uczony. W ciągu stuleci znano mnie pod wieloma imionami, wszystkie jednak znaczyły to samo: „echo utraconej wiedzy”. Nigdy „strażnik mocy”. Było to prawdą nawet w przypadku uczonego…
Odwrócił wzrok od dziewczynki i wpatrzył się w wirującą siłę natury, milczącą moc lasu.
– Możliwe, że w tej sprawie się mylę… może nauka znajdzie drogę do pierwszej puszczy… Morthen przerwała mu, unosząc ręce, by zasygnalizować, że poczuła się sfrustrowana tą diatrybą w dwóch językach, z których jeden był tajemny.
– Jeśli tak trudno jest dostać się do Lavondyss, to dlaczego ci jeźdźcy w ogóle próbują? – spytała. – Jeśli nie mogą dotrzeć do miejsca, w którym duch ulatuje od pór roku, po co zadają sobie trud?
Było to wyrafinowane pytanie jak na ośmioletnie dziecko z epoki neolitu. Wyn przerwał, by wyrazić córce uznanie. Uszczypnął ją czule w policzek i uśmiechnął się.
– Dlatego, że na tym polega legenda, mit.
– Nie rozumiem, co to jest mit – mruknęła zrzędliwie.
– Źródło – poprawił się, choć wiedział, że chciała tylko zademonstrować zły humor. – Sednem legendy jest znalezienie drogi. Najdawniejsze zwierzęta przybyły do krainy, by rozprzestrzenić się i wydać na świat młode, najpierw jednak musiały ją odnaleźć. Rajathuk wędrował po świecie podczas niekończącej się nocy, nim trafił na najstarszą kość, której siłą życiową mógł się karmić, by rosnąć i sięgnąć rękami nieba, dzięki czemu z jego palców mógł się zrodzić injathuk, który zaśpiewał do ukrytego słońca i przywołał światło.
– Wszystko to wiem – mruknęła Morthen.
– W tym właśnie rzecz. Wszystko szuka swego miejsca na świecie. Poszukiwanie. Znajdowanie. Wędrówka. Odnalezienie drogi do domu. Drogi do pierwszego ze wszystkich domów. Poszukiwanie przygód… opowieści powstawały po to, by zbadać myśl o badaniu podziemnego świata. Ci wędrowcy sami są legendami. Są mitotworami. Są snami… Istnieją tylko we śnie i zachowują się stosownie do wspomnień śniącego. Nie mogą czynić nic innego. Mężczyzna, który przechodził tędy przedtem, który stworzył twój lud, który stworzył bagno, zostawił za sobą życie płynące w sposób zgodny z tym, jak je zapamiętał. Synowie Kiridu nie mogli oszczędzić przewoźnika, ponieważ nie oszczędzili go w legendzie. To, co robią w przerwach między wydarzeniami w opowieści, zależy od nich, lecz gdy wciąga ich jej bieg, stają się bezradni. Słyszą zew. Tylko człowiek, który przechodził tędy przedtem… i ja… tylko my dwaj jesteśmy wolni od zewu. Nie powstaliśmy ze snów. Jesteśmy żywi. Pochodzimy z rzeczywistego świata. Tworzymy świat wokół siebie. Wypełniamy las stworzeniami. Zapomniane dziedzictwo materializuje się na naszych oczach i nie jesteśmy w stanie tego powstrzymać...
Dodano: 2024-08-08 09:30:42