McCammon świetnie łączy elementy obyczajowe z fantastycznymi, tworząc wspaniałą książkę wymykającą się prostym klasyfikacjom. „Magiczne lata” są wzruszającą i fascynującą opowieścią o dorastaniu, tolerancji, rodzinie i napięciach istniejących nawet w małych i z pozoru spokojnych społecznościach.
Są powieści, które wymykają się prostym kategoryzacjom. Współcześnie rynek i wielu czytelników wymaga, by produkt był jasno określony i przypisany do danej etykietki. Tymczasem piękno literatury kryje się w różnorodności i przenikaniu się gatunków.
„Magiczne lata” Roberta McCammona są właśnie taką mieszanką konwencji. U podstaw powieści leży warstwa obyczajowa, ale okraszona fabułą o charakterze rodem z kryminału, na co nadbudowany został element fantastyczny.
Rzecz dzieje się w fikcyjnym miasteczku Alabamie – stanie, w którym wychował się autor. Wydaje się więc prawdopodobne – szczególnie w świetle porównania dat – że sceneria oparta jest na osobistych doświadczeniach. Historia jest pisana z punktu widzenia nastoletniego chłopca: w wieku, kiedy jeszcze proza życia nie zabija fantazji, wyobraźnia dodaje skrzydeł, a najprostsza przygoda może stać się magiczną wyprawą. Oba te elementy spaja kryminalna tajemnica, która stanowi oś – chociaż niedominującą – powieści.
Książka amerykańskiego pisarza to przede wszystkim powieść obyczajowa, która daje możliwość wejrzenia w życie małomiasteczkowych społeczności lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych. Z jednej strony pokazane są w niej rzeczy uniwersalne: szkolne konflikty i przyjaźnie, zmiany gospodarcze czy też codzienne problemy mieszkańców małego miasteczka. Z drugiej jednak strony zostaje unaoczniona specyfika tamtego czasu i miejsca, w której to rozdzielenie społeczności na białych i Murzynów było standardem, a przyznanie praw tym drugim potrafiło wywołać gwałtowne reakcje, nie tylko ograniczające się do werbalnego wygłaszania gróźb i okazywania pogardy. McCammonowi udaje się w sposób wiarygodny przedstawić powstające na tym tle konflikty, ale także pojawiające się pierwsze oznaki asymilacji obu społeczności.
Powieść zaczyna się od tego, że nastoletni narrator wraz z ojcem są świadkami tragedii: widzą, jak do jeziora wpada samochód ze skatowanym i przykutym człowiekiem. Mimo prób nie udaje się go uratować, a warunki nie pozwalają na wydobycie ciała. Tożsamość ofiary pozostaje tajemnicą, a wydarzenia znad jeziora zaczynają prześladować ojca bohatera w snach. Na trop wpada oczywiście narrator, ale poszlaki pojawiają się rzadko, a niektóre z tropów prowadzą na manowce. Wątek ten więc tylko od czasu do czasu wypływa na wierzch, stanowiąc lejtmotyw.
Warstwa fantastyczna jest w „Magicznych latach” bardzo subtelna. Nieraz czytelnik zastanawia się, czy opisane zdarzenia nadnaturalne są efektem poetyckiego zabiegu narratora, przejawem młodzieńczej wyobraźni i nadinterpretacji, a może jednak opisem wydarzeń faktycznie mających miejsce w świecie przedstawionym? Interpretacja pozostaje otwarta, ale jakiekolwiek odczytanie tego aspektu powieści McCammona nie psuje lektury i pasuje do pozostałych jej elementów.
Niezwykle udana kompozycja podkreślona jest dodatkowo przez umiejętności warsztatowe autora. Fraza nie przeszkadza, dialogi sprawiają wrażenie naturalnych, a nieśpieszna narracja doskonale wprowadza w nieco nostalgiczny nastrój, który wspaniale współgra z treścią powieści. W efekcie całość prezentuje się bardzo dobrze, zapewniając intelektualną i estetyczną przyjemność płynącą z lektury. Nie jest to powieść idealna – bo takich w literaturze nie ma – ale z pewnością warta każdej poświęconej jej chwili.
Recenzja pierwotnie ukazała się w
Literadarze.