Homo bibrownikus
Wędrowycz i Semen leźli po nowym, nierównym chodniku. Jakub patrzył wokoło i co chwila spluwał. Z dawnego siermiężnego uroku osady nie pozostało zgoła nic. Teraz w miejscu chałup stały murowane klocki, z okien wyrastały anteny satelitarne, a po obejściach ganiała smarkateria w dresikach. Kościół parafialny odnowiono. Tam, gdzie kiedyś próbował osiedlić się dziedzic, stał sklep monopolowy ozdobiony reklamą piwa.
– Kuźwa – zaklął. – Była wiocha ludożerców, atrakcja turystyczna pierwsza klasa, a teraz zrobili z tego zwykłą prowincjonalną dziurę...
– A czego ci tu brak? – zapytał Semen.
– Tego, no, jak to nazywają, kolorytu lokalnego i tkanki zabytkowej w zabudowie – wyjaśnił Jakub.
– Nie mamy prawa narzekać, w końcu to po części nasza zasługa – westchnął kozak.
Pierwotniaki zrywały jabłka, sprzątały przed zimą,niektórzy, korzystając z jesiennego słoneczka, wylegli do ogródków. Wyglądali jak ludzie. No, prawie. Operacje plastyczne też nie zawsze się udają.
– Mogliby chociaż kamieniem albo zdechłym kotem rzucić jak za dawnych czasów – chlipnął Wędrowycz. – Co za upadek starych, dobrych, morderczych obyczajów!
Mijający go tubylec uprzejmie uchylił maciejówki.
– Przestałeś do nich strzelać, to i przyjacielsko się zachowują – wyjaśnił Semen.
– Mam w dupie ich przyjaźń. Ja jestem Wędrowycz.Ten straszliwy, krwiożerczy Wędrowycz, którym ich matki w kołyskach straszyły! – wybuchnął egzorcysta. – Ich odwieczny kat, prześladowca i ten, no, inseminator.
– Raczej eksterminator – skorygował kozak, uśmiechając się pod wąsem.
– Nieważne. Zwał, jak zwał. Ja ich...
– Było, minęło – uciął Semen. – Nie powiem, że teraz jest lepiej, ładniej czy choćby ciekawiej. Ale nie zawrócisz rzeki batem. Widać chcieli się ucywilizować i skorzystali z okazji. Jak człowiek chce się zmienić na lepsze, to nie wybijesz mu tego z głowy, choćbyś na uszach stanął.
– Ech...
– To chyba tutaj. – Semen spojrzał na wyciągnięty z kieszeni list.
Stali przed ładnym i estetycznym budyneczkiem, wzniesionym z jasnych, równiutkich bloczków Ytong.
– Kurde, cywilizacja! – Kozak z szacunkiem pogładził ścianę.
Wędrowycz w odpowiedzi skrzywił się z niesmakiem,wspominając niegdysiejsze ekologiczne domy z dwusetletnich i czterechsetletnich bali. Niby korniki były... I co z tego? Kornik też żyć chce!
Skrzypnęły drzwi prowadzące na ganek. Sołtys wyszedł im na spotkanie. Wędrowycz dobrze znał tego pokurcza. Poznał od razu, nawet garnitur niewiele małpoludowi pomógł.
– Tomasz Orangutan – zidentyfikował dawnego wroga i splunął.
Jego ręka odruchowo sięgnęła w stronę kieszeni, w której przyjemnie ciążył granat.
– Po nawróceniu zmieniliśmy sobie nazwisko na Orangut – wyjaśnił sołtys z godnością. – Pozwoliłem sobie niepokoić panów...
– Ja tam wcale nie czuję się zaniepokojony. – Jakub wyjął „cytrynkę” i podsunął mu pod nos. – Bo co do was...
– ...ale może wejdźmy do środka.
Po chwili zasiedli w przytulnym gabinecie.
– Ale się odchamili. – Kozak z podziwem oglądał boazerię i panele na podłodze.
– Mamy problem – powiedział sołtys.
– Macie problem, ile razy spojrzycie do lustra – zarechotał wesoło Jakub.
Administrator wsi musiał mieć naprawdę ważny interes, bo taktownie przemilczał jego grubiaństwo.
– Chodzi mianowicie o mojego syna. Zapewne nie wie pan, że chłopak ukończył z wyróżnieniem gimnazjum w Wojsławicach i dostał się do renomowanego liceum w Warszawie.
– Yyy...? – Jakub faktycznie niewąsko się zdziwił. Do tej pory sądził, że cywilizacja musnęła ich tylko po wierzchu. A tu proszę, nie dość, że się wyuczyli czytać i pisać, to jeszcze trochę, a w profesory pójdą!
– W każdym razie pojechał przedwczoraj do stolicy i nie tylko nie dał znaku życia, ale i wsiąkł bez śladu – zakończył sołtys.
– To się zdarza. – Egzorcysta wzruszył ramionami. – Młody, zielono we łbie, pociągnął pewnie za samicą. Znajdzie się.
– Spróbowałem dowiedzieć się czegoś od naszych.
– Od waszych? – podchwycił Semen. – Masz na myśli tych, których nazywaliście kiedyś renegatami, tych, którzy mieli dość zabawy w epokę kamienia łupanego i dawno temu zwiali z Dębinki?
– Tak. Od kiedy i my jesteśmy cywilizowani, nawiązaliśmy kontakty... No, prawie przyjacielskie. Ale co będę gadał – wkurzył się sołtys. – Wszystkich naszych żyjących w Warszawie też wcięło. Telefony milczą.
– To może oznaczać tylko jedno – mruknął Jakub. – Wczoraj z zachodu poczułem fluktuacje mocy...
– Tak. Odradza się dawna potęga. Yodde powrócił. Co gorsza, nie sam. Wedle naszego kalendarza minął okres wilka. Weszliśmy w epokę niedźwiedzia.
– Chcesz powiedzieć, że Wielki Mywu dokonał ponownego wcielenia!? – ryknął egzorcysta.
Aż za dobrze pamiętał, co działo się poprzednim razem.
– To nie wszystko. Mój syn jest po kądzieli wnukiem Yodde. Zdolności dziedziczy się w co drugim pokoleniu, a to oznacza, że jeśli przejdzie inicjację szamańską, uzyska moc.
– No to wpadliśmy jak śliwka w gówno... – powiedział Wędrowycz.