Fantastyka socjologiczna to jedna z najtrudniejszych odmian science fiction. Nawet najbardziej cenione dzieła utrzymane w tej konwencji cierpią na problemy z połączeniem indywidualnych losów bohaterów i szerszej perspektywy socjologicznych przemian. Kłopot w tym, że przez pryzmat losów jednostek trudno pokazać zmiany całych społeczeństw i kultur, a gdy autor sięga po zbyt szeroką perspektywę, opowieść traci dramaturgię, wiarygodność i klimat, zamieniając się w nudnawą geopolityczną lub socjologiczną relację ze społeczeństwa przyszłości.
Na ambitnej próbie ilustrowania zmian w skali makro potknęli się i Zajdel, i Aldiss, i wielu znanych twórców. Choć ich dzieła weszły mimo to do kanonu fantastyki – nie zaciera to pewnych mankamentów ich prozy. Niżej podpisany chciałby móc stwierdzić, że w przypadku Marka Oramusa jest inaczej, ale niełatwa forma fantastyki socjologicznej i jemu sprawiła ogromne pisarskie trudności.
„Trzeci najazd Marsjan” to powieść przenosząca nas w przyszłość, do roku 2032, kiedy to ludzkość zostaje pozbawiona dostępu do fal radiowych i telewizyjnych, a nad głowami przechodniów pojawiają się ogromne kuliste wytwory „Obcych”. Stają się one niebawem niewyczerpanym źródłem niezwykle trwałych, energooszczędnych i praktycznych dóbr, które można zamawiać posługując się „pocztą lampionową”, a obca cywilizacja, która ani chybi stoi za całym zamieszaniem, śle ludzkości orędzia, zachęcające do korzystania ze swojej hojności.
Cała wizja, prawdę mówiąc, wydaje się trochę wydumana i naiwna. Nie broni się raczej na polu prawdopodobieństwa czy logiki. Autor zdaje sobie zresztą sprawę z problemów ze spójnością wizji, bo zastrzeżenia do nie do końca zrozumiałych poczynań Obcych formułują czasem sami bohaterowie powieści.
„Trzeci najazd...” nie grzeszy też porywającą fabułą. Należałoby raczej wizję Oramusa wziąć w cudzysłów i interpretować w kategoriach alegorii, a wydarzenia rozgrywające się na kartach książki odczytywać jako przyczynek do refleksji nad prawdą o człowieku i ślepą uliczką kultury konsumpcyjnej, w którą zbłądziła współczesna cywilizacja.
Marek Oramus pyta, gdzie leży granica pogoni za dobrami i co by się stało ze światem, gdyby jednego dnia cała skomplikowana maszyneria gospodarki, nakierowana na zaspokojenie najróżniejszych potrzeb, straciła swój cel, bo doskonałe towary stałyby się powszechnie dostępne.
„Trzeci najazd...” to powieść dobitnie pokazująca, w jak ogromnym stopniu określają człowieka jego ograniczenia i słabości. Zdawać się może, że jesteśmy pewnym kształtem, integralną całością z wachlarzem cech, celów i motywacji, tymczasem Oramus pokazuje, jak człowiek rozmywa się w momencie, gdy znikają jego ograniczenia, a z drogi do celu usuwane są przeszkody; pokazuje, że mogąc wszystko i wszystko mając, stanąć możemy wobec przerażającej pustki bezcelowości i wobec trudnego pytania: „co dalej?”.
Może to już myśli dalekie od interpretacji recenzowanej tu powieści, ale nasza tożsamość powstaje jako wypadkowa tego, kim byśmy być chcieli i tego, kim okazujemy się w rzeczywistości, wliczając potknięcia, porażki i błędy. Podobnie rzecz się ma z celem życia, który dopóty jest celem, dopóki tkwi gdzieś na horyzoncie, a w każdym razie – poza zasięgiem ręki. Nawet w bajkach złote rybki ograniczają się do spełnienia trzech życzeń, wymuszając kompromisy, priorytetyzację i rezygnację. Co by było, gdyby rozdać ludziom złote rybki bez jakichkolwiek limitów życzeń?
„Trzeci najazd Marsjan” dość dobrze sprawdza się jako inspiracja do podobnych przemyśleń. Nie pozwala jednak ani na moment zapomnieć, że Marek Oramus to przede wszystkim sprawny publicysta, znany m. in. z intelektualnie orzeźwiającego „Piątego piwa”. Widać, że autor ma do powiedzenia coś niewątpliwie ciekawego, ale obrana w tym przypadku beletrystyczna forma nie wydaje się najwłaściwsza.
Postacie są schematyczne, bezbarwne i nijakie. Pretekstowa fabuła stanowi raczej nośnik refleksji niż opowieść samą w sobie. Dialogi między bohaterami rzadko odzwierciedlają rzeczywiste relacje międzyludzkie, a często są niezbyt naturalną formą dla czegoś, co bliższe jest publicystyce. Nieszczególnie udaną formę próbuje jeszcze rozruszać epilog, wprowadzający element zaskoczenia, ale coś, co mogłoby się sprawdzić jako błyskotliwa pointa w opowiadaniu, nie jest już w stanie zatrzeć negatywnych wrażeń z lektury całej powieści.
Byłoby niesprawiedliwością ocenić „Trzeci najazd Marsjan” jednoznacznie negatywnie. Można go bowiem przeczytać jako relatywnie interesującą powieść utrzymaną w klimacie fantastyki socjologicznej (rzecz rzadko dziś w księgarniach spotykana) w nieco old-schoolowej formie, do której nawiązuje tu wszystko, od pierwszej strony okładki po interpretacyjne tropy podrzucone przez wydawcę na stronie ostatniej (Wells, Strugaccy, Zajdel). Wszędzie, gdzie autorowi zabrakło wyobraźni i polotu, można pokusić się o własne refleksje, do których wizja Oramusa dość skutecznie inspiruje.
Bez względu jednak na podejście czytelnika tudzież pokłady dobrej woli i sentymentu – wrażenia z lektury pozostaną bardzo ambiwalentne.