Piekielna misja na poczcie
Każdy, kto miał chociaż trochę do czynienia z Pocztą Polską, wie, iż prosta czynność polegająca na dostarczeniu przesyłki z jednego miejsca w drugie, może być zadaniem przerastającym siły olbrzymiej instytucji. A co dopiero ma powiedzieć Moist von Lipwig – główny bohater najnowszej na naszym rynku książki Terry’ego Pratchetta – kiedy Patrycjusz w swej łaskawości zamienia mu wyrok śmierci na kierownictwo upadającym urzędem pocztowym Ankh-Morpork? Do pomocy ma dwóch nieco niezrównoważonych pracowników, a do doręczenia tony listów, które uzbierały się w budynku poczty przez dziesiątki lat. Mało tego: jednocześnie Moist musi się borykać z drapieżną konkurencją w postaci szybkich (choć coraz bardziej zawodnych) sekarów. Istne piekło.
Pratchett pokazuje mechanizmy rządzące wielkimi firmami. Bardziej chodzi mu co prawda o zbiurokratyzowane przedsiębiorstwa niż nowoczesne korporacje, ale i tym drugim dostaje się trochę. Sporo miejsca poświęca również drapieżnej konkurencji, mechanizmom marketingowym czy malwersacjom finansowym. Można miejscami odnieść wrażenie, że pisarzowi kapitalizm zaszedł mocno za skórę, choć z „Piekła pocztowego” płynie jednak wniosek, że i tak lepszego systemu nie wynaleziono.
Ciekawym elementem ksiązki jest ukazanie licznych analogii pomiędzy siecią sekarów, a internetem. Ogólnoświatowej sieci zostało wytkniętych kilka rzeczy. Autor zwraca uwagę między innymi na zagrożenia płynące ze zdalnej komunikacji, możliwości podszywania się pod innych czy przesyłania wirusów komputerowych. Nie jest to jednak wizja jednostronna, Pratchett zauważa również liczne plusy tego błyskawicznego sposobu przekazywania informacji. Tym niemniej książka niesie przesłanie, że internet nie może całkowicie zastąpić kontaktów osobistych, a czysta informacja nigdy nie przekaże tyle, co materialny przedmiot.
W „Piekle pocztowym” są wszystkie elementy, do których wierni czytelnicy Pratchetta zdążyli się przyzwyczaić przez lata. Odnajdziemy wiele aluzji, wiele nawiązań – historycznych i literackich. O humorze wręcz głupio jest pisać po raz kolejny to samo. Stoi na wysokim poziomie, prześmiewczy, satyryczny, przynajmniej ze szczyptą cynizmu. Brytyjski autor oczywiście odnosi się do naszego świata, wyciąga z niego jakieś elementy i ukazuje je w krzywym zwierciadle. Czytelnik przede wszystkim śmieje się z przerysowanych przywar czy wzorów postępowania, ale w pewnym momencie dociera refleksja o prawdziwości obserwacji Pratchetta.
Istotne jest, że tym razem autor nie przesadził z dydaktyzmem i moralizatorstwem. Nie mówi wprost, łopatologicznie, co mu leży na sercu. Raczej umiejętnie stara się nakierować na to czytelnika poprzez rozwój fabuły, celnie rozmieszczone w treści aluzje, oraz gdzieniegdzie frapujące dialogi. Z pewnością powieści pomogło również to, że Pratchett tym razem nie ograniczył się do jednego tematu przewodniego, ale postanowił przedstawić grupę powiązanych ze sobą problemów. Dzięki temu nacisk rozkłada się równomiernie i odbiorca nie ma wrażenia, że na siłę chce mu się coś wtłoczyć do głowy.
„Piekło pocztowe” nie podbiło mojego serca. Mimo wielu celnych spostrzeżeń, dużej dawki przedniego humoru oraz nowej, ciekawej postaci, lektura tego tomu „Świata Dysku” pozostawiła u mnie pewien niedosyt. Książka jest o wiele lepsza od „Potwornego regimentu”, ale też odbiega poziomem od moich ulubionych pozycji z obszernego dorobku Pratchetta. Myślę, że w końcowej ocenie zaważyła jednak fabuła: poprawna, ale bez polotu i błysku. Zbyt jest podporządkowana potrzebie przekazania wizji biurokracji i drapieżnego kapitalizmu. Mimo tego, oczywiście, „Piekło pocztowe” to bardzo dobra lektura.