NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Scalzi, John - "Wojna starego człowieka" (ISA)
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Wojna starego człowieka
Tytuł oryginału: Old Man's War
Data wydania: Maj 2008
ISBN: 978-83-7418-179-2
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 320
Cena: 29,90 zł
Rok wydania oryginału: 2005
Tom cyklu: 1



Scalzi, John - "Wojna starego człowieka" #4

ROZDZIAŁ CZWARTY
– Właściwie – powiedziałem. – To umarł mój współlokator.
– Ach tak – powiedział, znowu wpatrując się w ekran OKP. – Leon Deak. Miałem nim się zająć tuż po panu. Wybrał zły moment. No cóż, trzeba go więc skreślić z listy. – Przez kilka sekund, z bladym uśmiechem na twarzy, stukał w ekran OKP. Czegoś mi brakowało w jego podejściu do ludzi.
– A teraz – powiedział, kiedy skończył. – Przyjrzymy się pańskiemu przypadkowi.
W gabinecie znajdował się doktor Russell, ja, fotel doktora, mały stół i dwa, przypominające toporne posągi, urządzenia. Posągi, trochę golemicznie wyglądające, miały wewnątrz obrys ludzkiego ciała i odchylane do boku przeźroczyste pokrywy. U szczytu każdego z nich znajdował się umocowany na ramieniu aparat, z przypominającą filiżankę końcówką. Ta „filiżanka” wyglądała na dość dużą, by zmieścić w sobie ludzką głowę. To sprawiło, mówiąc szczerze, że trochę zacząłem się denerwować.
– Proszę wejść tutaj, wygodnie się ustawić i rozluźnić, zaraz zaczynamy – powiedział doktor Russell, otwierając szeroko pokrywę bliższego z posągów.
– Czy mam się rozebrać? – zapytałem.
– Nie – odpowiedział. – Ale jeśli dzięki temu poczuje się pan lepiej, to proszę bardzo.
– Czy ludzie rozbierają się, jeśli nie muszą tego robić? – spytałem.
– Prawdę mówiąc, tak – odparł. – Jeśli przez długi czas mówi się komuś, że ma coś robić w pewien określony sposób, to potem trudno mu się pozbyć wyuczonego nawyku.
Nie zdjąłem ubrania. Położyłem mój OKP na stole, podszedłem do posągu, odwróciłem się i wsunąłem do środka. Doktor Russell zamknął pokrywę i zrobił krok do tyłu.
– Proszę chwilę poczekać, muszę dostroić urządzenie – powiedział, i zaczął stukać w ekran swojego OKP. Poczułem, że człekokształtne wgłębienie we wnętrzu posągu zaczyna się poruszać, a potem dostosowuje się do wymiarów mojego ciała.
– To było trochę przerażające – powiedziałem, a doktor Russell tylko się uśmiechnął.
– Teraz poczuje pan wokół siebie wibracje – powiedział, i mówił prawdę.
– Proszę mi powiedzieć – odezwałem się z drżącego wnętrza posągu. – Co się stało z tymi, którzy siedzieli ze mną w poczekalni i weszli przede mną? Którędy stąd wyszli?
– Przez te drzwi – machnął ręką za siebie, nie odrywając wzroku od ekranu OKP. – Przeszli do strefy regeneracji.
– Do strefy regeneracji?
– Proszę się nie obawiać – powiedział. – Przedstawiłem badanie gorzej, niż rzeczywiście wygląda. I właśnie zakończyliśmy skanowanie pańskiego ciała. – Dotknął ekranu swojego OKP i wibracje ustały.
– Co mam teraz robić? – spytałem.
– Proszę pozostać w tej pozycji – odparł doktor Russell. – Mamy jeszcze coś do zrobienia, a przedtem musimy przejrzeć wyniki pańskiego badania.
– A więc badanie jest już zakończone? – zapytałem.
– Współczesna medycyna jest cudowna, prawda? – powiedział i pokazał mi ekran swojego OKP. Komputer właśnie pobierał dane mojego skanowania. – Nie musi pan nawet mówić „Aaaaaa”.
– No tak, ale na ile takie badanie może być szczegółowe?
– Wystarczająco – odpowiedział. – Panie Perry, kiedy po raz ostatni poddał się pan ogólnemu badaniu lekarskiemu?
– Mniej więcej pół roku temu – odparłem.
– Co panu powiedział pański lekarz?
– Powiedział, że nic mi nie dolega, tylko ciśnienie tętnicze miałem trochę wyższe niż zwykle. Dlaczego pan pyta?
– W zasadzie miał rację – powiedział doktor Russell. – Pomijając fakt, że przeoczył raka jąder.
– Słucham? – powiedziałem głośno.
Doktor Russell znowu obrócił w moją stronę ekran swojego OKP; tym razem było widać na nim sztucznie podkolorowane przedstawienie moich genitaliów. Po raz pierwszy w życiu miałem przed oczami swój własny, zwisający zestaw.
– W tym miejscu – wskazał ciemny punkt na moim lewym jądrze. – Widać guzek. I to całkiem spory. To rak.
– Doktorze Russell – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. – Większość lekarzy znalazłaby bardziej taktowny sposób, by przekazać pacjentowi takie nowiny.
– Przepraszam, panie Perry – powiedział doktor Russell. – Nie chcę, żeby pomyślał pan, że mnie to nie obchodzi. Ale to naprawdę żaden problem. Nawet na Ziemi nowotwór jąder jest łatwy do wyleczenia, szczególnie w początkowym stadium, a tu właśnie mamy taki przypadek. W najgorszym razie mógłby pan stracić jądra, ale to nie jest znaczący dla zdrowia ubytek.
– Chyba, że przez przypadek ma pan jądra – warknąłem.
– To bardziej kwestia natury psychologicznej – powiedział doktor Russel. – W każdym razie tutaj i teraz nie powinien się pan tym w ogóle przejmować. Za parę dni przejdzie pan kompleksową odnowę fizjologiczną, i wtedy zajmiemy się także pańskimi jądrami. Do tego czasu nie powinno być żadnych problemów. Nowotwór ma zasięg wciąż ograniczony jedynie do jąder. Nie ma przerzutów do płuc, ani do gruczołów limfatycznych. Nic panu nie będzie.
– Czy będę mógł dalej strzelać gole? – zapytałem.
– Na razie na pewno może pan strzelać do bramki – z uśmiechem odpowiedział doktor Russell. – Jeśli kiedyś jednak będzie pan musiał przestać, to zapewniam pana, że nie będzie to najpoważniejsze z pana zmartwień. Pomijając nowotwór, który jak powiedziałem nie stanowi poważnego problemu, jak na mężczyznę w swoim wieku jest pan w dobrej formie. To dobre wiadomości; w tym zakresie nie musimy już pana poddawać żadnym zabiegom ani badaniom.
– Panie doktorze, co by pan zrobił, gdyby znalazł pan coś naprawdę poważnego? – zapytałem. – Na przykład gdyby nowotwór był śmiertelny?
– Określenie „śmiertelny” jest odrobinę nieprecyzyjne, panie Perry – odparł doktor Russell. – Na dłuższą metę wszyscy jesteśmy przecież śmiertelni. Jeśli chodzi o cele tej konsultacji, ma ona po prostu ustabilizować stan tych spośród rekrutów, którzy znajdują się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia; tak, byśmy mogli mieć pewność, że przetrwają parę najbliższych dni. Przypadek pańskiego nieszczęsnego współlokatora nie był wcale odosobniony. Wielu spośród rekrutów umiera tuż przed oszacowaniem stanu ich zdrowia. To niekorzystne dla obu stron. – Doktor Russell sprawdził coś na swoim OKP.
– W przypadku pana Deaka, który zmarł na atak serca, prawdopodobnie usunęlibyśmy zatory nagromadzone w jego arteriach i za pomocą odpowiednich stentów wzmocnilibyśmy ich ścianki, żeby zapobiec uszkodzeniom naczyń. To najczęstszy z wykonywanych przez nas zabiegów. Większość siedemdziesięciopięcioletnich arterii potrzebuje takiej operacji. W pana przypadku, gdyby miał pan zawansowane stadium raka, zredukowalibyśmy przerzuty do momentu, w którym nowotwór nie stanowiłby bezpośredniego zagrożenia dla funkcji życiowych pańskiego organizmu; dodatkowo zapewnilibyśmy wsparcie zaatakowanym przez chorobę częściom pańskiego organizmu, by móc mieć pewność, że w ciągu najbliższych kilku dni nie będzie pan miał żadnych problemów.
– Dlaczego byście tego nie wyleczyli? – zapytałem. – Jeśli możecie „wesprzeć” zaatakowane przez chorobę części organizmu, to prawdopodobnie, jeśli tylko byście chcieli, możecie również zupełnie je wyleczyć.
– Moglibyśmy to zrobić, ale nie byłoby to konieczne – powiedział doktor Russell. – Za parę dni przejdzie pan całościową odnowę organizmu. Wystarczy, by doczekał pan do tej chwili.
– Co dokładnie oznacza wyrażenie „całościowa odnowa”? – zapytałem.
– Oznacza ona dokładnie to, że będzie się pan dziwił, dlaczego kiedykolwiek martwił się pan zaczątkowym śladem nowotworu na pańskim jądrze – powiedział. – Mogę panu obiecać, że tak będzie. A teraz mamy jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Proszę wychylić głowę do przodu.
Zrobiłem, o co mnie proszono. Doktor Russell opuścił umieszczoną na końcu ramienia „filiżankę”, której się tak obawiałem, i umieścił ją na mojej głowie.
– W ciągu kilku najbliższych dni ważne jest dla nas, byśmy mieli dokładny obraz aktywności pańskiego mózgu – powiedział, odsuwając się. – Żeby to zrobić, muszę, na drodze implantacji, umieścić wewnątrz pańskiej czaszki szeregowy zestaw czujników – powiedział, i zaczął pisać coś na ekranie swojego OKP (a zdążyłem się już nauczyć, że nie musi to oznaczać czegoś najprzyjemniejszego na świecie).
Wnętrze „filiżanki” dopasowało się do kształtu mojej głowy z przypominającym odgłos zasysania dźwiękiem.
– W jaki sposób się to odbędzie? – spytałem.
– No cóż, w tej chwili może pan poczuć drobne ukłucia na powierzchni głowy i na karku – powiedział doktor Russell i rzeczywiście tak się stało. – To iniektory ustawiają się w odpowiednich pozycjach. Mają postać małych podskórnych igieł, które umieszczą czujniki na swoich miejscach. Same czujniki są bardzo małe, ale jest ich mnóstwo. Około dwudziestu tysięcy, mniej więcej. Proszę się nie obawiać, są samosterylizujące się.
– Czy to będzie boleć? – zapytałem.
– Nie tak bardzo – odpowiedział, i stuknął parę razy w ekran swojego OKP. Dwadzieścia tysięcy mikrosensorów wtargnęło do wnętrza mojej czaszki; jakby naraz uderzono mnie wściekle w głowę obuchami czterech ciężkich siekier.
– Cholera jasna! – chwyciłem się za głowę, uderzając rękami o pokrywę posągu. – Ty skurwysynu! – wrzasnąłem na doktora Russella. – Powiedziałeś, że to nie będzie bolało!
– Powiedziałem, że nie tak bardzo – odpowiedział doktor Russell.
– Nie tak bardzo jak co? Nadepnął ci kiedyś słoń na głowę?
– Nie tak bardzo jak wtedy, kiedy czujniki będą się ze sobą łączyć – powiedział doktor Russell. – Mam też dobrą wiadomość: kiedy się ze sobą połączą, ból ustanie. Proszę się nie ruszać, to potrwa tylko minutę.
Znowu zaczął pisać na swoim OKP. We wnętrzu mojej czaszki we wszystkie strony rozprzestrzeniało się osiemdziesiąt tysięcy drobniutkich igiełek.
Jeszcze nigdy w życiu nie miałem tak wielkiej ochoty pobić lekarza.

* * *

– Sam nie wiem. Myślę, że to wygląda interesująco – mówił Harry, pocierając głowę; która, jak głowy nas wszystkich, usiana była drobniutkimi, szarymi cętkami w miejscach, w których znajdowały się mierzące aktywność mózgu czujniki.
Ekipa ze śniadania zebrała się znów w porze lunchu, tym razem dołączyły do niej jeszcze Jesse i jej współlokatorka Maggie. Harry ogłosił, że niniejszym utworzyliśmy oficjalny klub o nazwie „Stare Pierdziele” i zażądał, żebyśmy rozpoczęli z sąsiednim stołem walkę na jedzenie. Został przegłosowany; na wynik głosowania nie miał wpływu postulat Thomasa, żebyśmy nie rzucali niczym, czego nie będziemy mieli zamiaru zjeść. Lunch był nawet lepszy od śniadania, jeśli to w ogóle możliwe.
– To jest cholernie dobre – stwierdził Thomas. – Po tej małej porannej iniekcji mózgu byłem niemal tak wkurzony, że nie chciało mi się jeść.
– Trudno mi w to uwierzyć – powiedziała Susan.
– Zauważ, że powiedziałem niemal – powiedział Thomas. – Ale muszę wam powiedzieć, że chciałbym mieć jeden z tych stojących sarkofagów w domu. To by zredukowało mi godziny przyjmowania pacjentów o osiemdziesiąt procent. Miałbym więcej czasu na grę w golfa.
– Granice twojego poświęcenia dla pacjentów są bliskie bohaterstwu – powiedziała Jesse.
– Ba... – odparł Thomas. – Z większością moich pacjentów grałem w golfa. Oni też to lubili. I muszę z bólem przyznać, że to urządzenie pozwoliło wykonać temu lekarzowi znacznie doskonalsze badanie, niż ja kiedykolwiek byłem w stanie zrobić. To marzenie diagnostyków! Wykryło mikroskopijnej wielkości guzek na mojej trzustce. Na Ziemi za nic bym tego nie wykrył, dopóki nie urosłoby jak bania, a pacjent nie zacząłby okazywać symptomów choroby. U was też znaleźli coś zaskakującego?
– Raka płuc – powiedział Harry. – Początkowe stadium.
– Torbiele jajnikowe – powiedziała Jesse.
Maggie miała to samo.
– Początkowe reumatoidalne zapalenie stawów – powiedział Alan.
– Raka jąder – powiedziałem.
Wszyscy siedzący przy stole mężczyźni skrzywili się boleśnie.
– Auć – powiedział Thomas.
– Powiedzieli mi, że będę żył – powiedziałem.
– Po prostu będziesz chodził przekrzywiony – stwierdziła Susan.
– Dość tego! – powiedziałem.
– Nie rozumiem jednego: dlaczego od razu się tym nie zajęli? – powiedziała Jesse. – Mój lekarz pokazał mi torbiel wielkości piłeczki pingpongowej i powiedział, żebym się tym nie przejmowała. Nie wiem, czy uda mi się nie martwić kiedy wiem, że mam w środku coś takiego.
– Thomas, podobno jesteś lekarzem – powiedziała Susan i postukała się w cieniowaną szarymi cętkami skroń. – O co chodzi z tymi małymi świństwami? Dlaczego po prostu nie przeskanowali nam mózgów?
– Jeśli miałbym zgadywać, a muszę to zrobić, bo nie mam pojęcia – powiedział Thomas – to powiedziałbym, że chcą dokładnie przyjrzeć się działaniu naszych mózgów w czasie, kiedy będą nas szkolić. A ponieważ wtedy nie będą mogli podłączyć nas do żadnych urządzeń, więc zamiast tego poumieszczali urządzenia wewnątrz nas.
– Dzięki za przekonujące wytłumaczenie tego, do czego sama doszłam już wcześniej – powiedziała Susan. – Pytałam o to, czemu ten pomiar ma służyć?
– Nie wiem – odpowiedział Thomas. – Może biorą z nas miarę, żeby jednak sprawić nam nowe mózgi. A może mają sposób na dodanie nowej materii mózgowej i muszą wiedzieć, które części naszych mózgów potrzebują wzmocnienia. Mam tylko nadzieję, że nie będą nam już więcej wkładać do głów następnych zestawów tych przeklętych sensorów. Przy zakładaniu pierwszego zestawu prawie umarłem z bólu.
– Skoro o tym mowa – powiedział Alan, obracając się w moją stronę. – Słyszałem, że dziś rano umarł twój współlokator. Jak się czujesz?
– W porządku – powiedziałem. – Jestem tylko trochę przygnębiony. Mój lekarz powiedział, że jeśli udałoby mu się doczekać do porannego badania, to prawdopodobnie bez trudu uratowaliby mu życie. Usunęliby mu złogi w arteriach i tak dalej. Czuję, że powinienem zmusić go rano, żeby wstał na śniadanie. Wtedy może dotrwałby na własnych nogach aż do porannego badania.
– Nie zadręczaj się tym – powiedział Thomas. – Przecież wtedy nie mogłeś o tym wiedzieć. Ludzie po prostu umierają.
– Pewnie, ale nie zawsze na parę dni przed „całościową odnową organizmu”, jak to nazwał mój lekarz.
– Nie chcę, żebyście pomyśleli, że jestem bezdennie głupi... – wciął się Harry.
– Wiesz tylko to, że będzie źle – powiedziała Susan.
– ...ale kiedy chodziłem do college’u – kontynuował Harry, rzucając w Susan kawałkami chleba. – To kiedy umarł twój współlokator, mogłeś odpuścić sobie egzaminy w tym semestrze. Z powodu traumy.
– Dziwne, że twój współlokator też je musiał sobie odpuścić – powiedziała Susan. – Z tego samego dokładnie powodu.
– Nigdy o tym w ten sposób nie myślałem – przyznał Harry. – W każdym razie myślisz, że pozwoliliby ci nie wziąć udziału w dzisiejszym oszacowaniu?
– Wątpię – powiedziałem. – A nawet jeśli, to ja bym nie skorzystał z tej oferty. Co miałbym robić, siedzieć przez cały dzień w mojej kabinie? A jeśli już mówimy o przygnębiających rzeczach, to ktoś właśnie dziś rano w mojej kabinie umarł.
– Zawsze możesz się przenieść – powiedziała Jesse. – Może komuś innemu też umarł współlokator.
– To ponura myśl – powiedziałem. – Zresztą nie chcę się przenosić. Przykro mi z powodu śmierci Leona, oczywiście. Ale teraz mam całą kabinę dla siebie.
– Wygląda na to, że zaczął zdrowieć – powiedział Alan.
– Chcę po prostu zapomnieć o bólu – powiedziałem.
– Nie mówisz zbyt dużo, prawda? – Susan, dość niespodziewanie, zwróciła się do Maggie.
– Nie – odpowiedziała Maggie.
– Hej, jaki macie następny punkt w waszych harmonogramach? – zapytała Jesse.
Wszyscy sięgnęli po swoje OKP, potem wpół gestu znieruchomieli z poczuciem winy.
– Czuję się zupełnie, jakbym była na studiach – powiedziała Susan.
– No dobra – powiedział Harry i wyciągnął jednak swój OKP. – Założyliśmy przecież klub jadalniany. Więc zachowujmy się jak jego członkowie.

* * *

Okazało się, że pierwszą sesję szacunkową będę miał razem z Harrym. Skierowano nas do sali konferencyjnej, w której rozstawione były małe biurka z krzesłami.
– Jasny gwint – powiedział Harry, kiedy usiedliśmy na miejscach. – Rzeczywiście jesteśmy z powrotem w college’u.
To wrażenie pogłębiło się, kiedy kolonialna urzędniczka weszła do sali i powiedziała:
– Teraz zostaną sprawdzone wasze podstawowe zdolności językowe i matematyczne – powiedziała. – Pierwszy z testów został właśnie przekazany na wasze OKP. Polega na wyborze właściwej odpowiedzi spośród wielu podanych. Proszę odpowiedzieć na możliwie największą ilość pytań w czasie trzydziestu minut. Jeśli skończycie wcześniej, proszę siedzieć cicho albo przeglądać swoje odpowiedzi. Proszę nie współpracować z innymi kursantami. Możecie zaczynać.
Spojrzałem na swój OKP. Było na nim pytanie z zakresu analogii wyrazów.
– Chyba sobie z nas żartujecie – powiedziałem. Pozostali „studenci” też podśmiewali się pod nosem. Harry podniósł rękę do góry.
– Pszepani? – powiedział. – Ile trzeba mieć punktów, żeby dostać się do Harvardu?
– Słyszałam to już wcześniej – powiedziała Kolonialna. – A teraz niech wszyscy się uspokoją i zajmą swoimi testami.
– Czekałem sześćdziesiąt lat, żeby poprawić swoją ocenę z matematyki – powiedział Harry. – Ciekawe, czy mi się uda.

* * *

Drugi z egzaminów szacunkowych był nawet jeszcze gorszy.
– Proszę podążać wzrokiem za białym kwadratem. Używajcie tylko oczu, nie ruszajcie głową.
Kolonialna przyciemniła światło. Sześćdziesiąt par oczu wpatrywało się w widniejący na ścianie biały kwadrat. Powoli, bardzo powoli, zaczął się poruszać.
– Nie mogę uwierzyć, że po to poleciałem w kosmos... – powiedział Harry.
– Może potem będzie lepiej – powiedziałem. – Jeśli nam się poszczęści, wyświetlą nam jeszcze jeden biały kwadrat. I będziemy mogli sobie na niego popatrzeć.
Na ścianie pojawił się drugi biały kwadrat.
– Byłeś tu już wcześniej, prawda? – zapytał Harry.

* * *

Później rozdzieliłem się z Harrym i sam udałem się na kolejne sesje szacunkowe.
W pierwszym z pomieszczeń zastałem Kolonialnego i stos klocków.
– Proszę ułożyć z tego dom – powiedział Kolonialny.
– Ułożę, jeśli dostanę najnowszego transformera – powiedziałem.
– Zobaczę, co da się zrobić – obiecał Kolonialny. Ułożyłem z klocków dom i przeszedłem do następnego pomieszczenia, w którym kolejny Kolonialny podał mi kartkę papieru i pióro.
– Proszę spróbować, zaczynając od środka labiryntu, doprowadzić ciągłą linię do jego zewnętrznej krawędzi.
– Chryste – powiedziałem. – Nawet otumaniony narkotykami szczur potrafiłby to zrobić.
– Być może – powiedział Kolonialny. – Ale musimy zobaczyć, jak pan to robi.
Zrobiłem to. W następnym pomieszczeniu Kolonialny chciał, żebym wykrzykiwał na głos liczby i litery. Przestałem się już czemukolwiek dziwić i robiłem, co mi kazali.

* * *

Było już późne popołudnie, kiedy naprawdę się wkurzyłem.
– Czytałem pańskie akta – powiedział Kolonialny. Był młodym mężczyzną, bardzo drobnym i chudym. Wydawało się, że mocniejszy powiew wiatru mógłby go porwać w górę jak latawiec.
– Okay – powiedziałem.
– Tam jest napisane, że był pan żonaty.
– Byłem.
– Podobało się panu bycie żonatym mężczyzną?
– Pewnie. To lepsze od pozostałych możliwości.
– Więc co się stało? – uśmiechnął się złośliwie. – Rozwiódł się pan? Pieprzył się pan z kimś innym o ten jeden raz za dużo?
Jeśli ten koleś miał kiedykolwiek jakąś wstrętną zdolność do rozśmieszania ludzi, to ona dawno już zanikła.
– Moja żona umarła – powiedziałem.
– Tak? A w jaki sposób?
– Miała udar.
– Trzeba kochać udary – powiedział. – Bum, i twój mózg zamienia się w budyń podany w misce z czaszki. Dobrze, że nie przeżyła. Zamieniła by się w taką grubą, przykutą do łóżka rzepę, no wie pan. Trzeba by ją karmić przez słomkę, albo przez rurkę. O tak... – wydał dźwięk przypominający siorbanie.
Nic nie powiedziałem. Część mojego mózgu pracowała nad tym, jak szybko mogę się ruszyć, żeby złamać mu kark. Jednak większa część mnie po prostu siedziała tam, zszokowana i pełna wściekłości. Po prostu nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem.
Gdzieś w głębi mnie jakiś głos powiedział mi, że muszę zacząć znowu oddychać, bo inaczej tam po prostu umrę.
Nagle OKP Kolonialnego wydał krótki, brzęczący dźwięk.
– Okay – powiedział, i szybko wstał zza stołu. – Skończyliśmy. – Panie Perry, proszę mi wybaczyć komentarze jakie poczyniłem na temat śmierci pańskiej żony. Moja praca tutaj polega na wzbudzeniu w rekrucie jak największego gniewu w jak najkrótszym czasie. Nasze modele psychologiczne wskazały, że najbardziej negatywnie będzie pan reagował właśnie na takie komentarze, jakie wygłaszałem. Proszę zrozumieć, że prywatnie nigdy bym nie wygłosił takich komentarzy na temat pańskiej zmarłej żony.
Przez kilka sekund jak idiota stałem przed tym człowiekiem i mrugałem oczami. Potem się na niego wydarłem:
– Co to za chory, zupełnie popieprzony test?!
– Zgadzam się z panem, że to wyjątkowo nieprzyjemny test i jeszcze raz pana przepraszam. Po prostu wykonuję swoją pracę i słucham poleceń, nic więcej.
– Boże Święty! – powiedziałem. – Czy zdaje sobie pan sprawę z tego, jak bliski byłem skręcenia pańskiego pieprzonego karku?
– Zdaję sobie z tego sprawę – odparł chłodnym, pełnym samokontroli tonem, który sugerował, że rzeczywiście wie, o czym mówię. – Mój OKP, który śledził stan pańskiego umysłu, dał mi znać tuż przed momentem, w którym prawdopodobnie by pan wybuchnął. Ale nawet gdybym nie usłyszał sygnału dźwiękowego, i tak wiedziałbym, kiedy to nastąpi. Zajmuję się tym od dłuższego czasu i wiem, czego mogę się spodziewać.
Wciąż starałem się opanować gniew.
– Robi to pan z każdym rekrutem? – zapytałem. – I jeszcze nikt pana nie zabił?
– Rozumiem, że pan o to pyta – odpowiedział. – Zostałem wybrany do prowadzenia tego badania z powodu drobnej budowy ciała; dzięki niej rekruci odnoszą wrażenie, że bez trudu mnie pokonają. Bardzo dobrze odgrywam rolę „małego złośliwego idioty”. W rzeczywistości bez trudu mogę powstrzymać rekruta, jeśli zajdzie taka potrzeba. Zwykle nie zachodzi. Tak jak powiedziałem, mam spore doświadczenie.
– To niezbyt miła praca – powiedziałem. W końcu udało mi się opanować i zacząć myśleć rozsądnie.
– To brudna robota, ale ktoś musi ją wykonać – powiedział drobny mężczyzna. – Moim zdaniem interesujące w niej jest to, że każdego rekruta doprowadza się do wybuchu w inny sposób. Ale ma pan rację. To bardzo stresujące zajęcie. Nie dla każdego.
– Założę się, że nie jest pan zbyt lubiany w knajpach – powiedziałem.
– Ludzie mówią, że jestem całkiem czarujący. Jeśli nie nastawiam się świadomie na wkurzanie ludzi, oczywiście. Panie Perry, my już skończyliśmy. Zapraszam do pokoju na prawo, tam odbędzie się pańska następna sesja szacunkowa.
– Mam nadzieję, że nie będą mnie tam próbowali znowu wkurzyć?
– Może się pan wkurzyć – powiedział drobny człowieczek. – Ale jeśli pan to zrobi, to na własną odpowiedzialność. Ten test przeprowadzamy tylko jeden raz.
Skierowałem się w stronę drzwi, ale zatrzymałem się w pół drogi.
– Wiem, że wykonywał pan swoją pracę – powiedziałem. – Ale jednak chcę, żeby pan to wiedział. Moja żona była cudowną osobą. Nie zasłużyła sobie na to, żeby w ten sposób posługiwać się pamięcią o niej.
– Wiem, że sobie na to nie zasłużyła, panie Perry – powiedział. – Wiem o tym.
Wyszedłem. W następnym pomieszczeniu bardzo miła młoda dama, na dodatek zupełnie naga młoda dama, chciała żebym opowiedział jej wszystko o imprezie, jaką rodzice wyprawili mi w dniu moich siódmych urodzin.

* * *

– Nie mogę uwierzyć, że pokazali nam ten film tuż przed kolacją – powiedziała Jesse.
– Nie przed kolacją – powiedział Thomas. – Kreskówka z Królikiem Bugsem była po kolacji. W każdym razie nie była taka zła.
– Chyba że zupełnie cię nie brzydzą filmy o chirurgii jamy brzusznej, panie doktorze. Ale resztę z nas trochę to zniesmaczyło – powiedziała Jesse.
– Czy to znaczy, że nie chcesz jeść swoich żeberek? – spytał Thomas, wskazując na jej talerz.
– Czy was też naga kobieta wypytywała na temat waszego dzieciństwa? – zapytałem.
– Mnie wypytywał mężczyzna – powiedziała Susan.
– Mnie kobieta – powiedział Harry.
– Mnie mężczyzna – powiedziała Jesse.
– Mnie kobieta – powiedział Thomas.
– Mnie mężczyzna – powiedział Alan.
Wszyscy naraz na niego spojrzeliśmy.
– Co? – powiedział Alan. – Jestem gejem.
– Jak myślicie, o co w tym chodziło? – zapytałem. – Mówię o nagiej osobie, nie o tym, że Alan jest gejem.
– Dzięki – oschle powiedział Alan.
– Próbują w ten sposób sprowokować konkretne reakcje, to wszystko – powiedział Harry. – Wszystkie dzisiejsze testy dotyczyły całkiem podstawowych intelektualnych i emocjonalnych sposobów reagowania, które są fundamentem większości kompleksów, wyższych uczuć i zdolności intelektualnych. Chcą się po prostu dowiedzieć jak reagujemy i myślimy na podstawowym, behawioralnym poziomie. Naga osoba miała oczywiście pobudzić naszą seksualność.
– Miałem na myśli to, jaki sens miało to całe wypytywanie nas o wspomnienia z dzieciństwa? – zapytałem. Harry wzruszył na to ramionami i powiedział:
– Czym byłby seks bez odrobiny poczucia winy?
– Ale tak naprawdę wkurzyło mnie to badanie, w czasie którego chcieli mnie wkurzyć – powiedział Thomas. – Przysięgam, że zamierzałem obić gębę temu gościowi. Powiedział, że Cubsi powinni zostać przeniesieni do drugiej ligi za to, że od dwóch stuleci ani razu nie zdobyli mistrzostwa.
– Moim zdaniem to brzmi całkiem rozsądnie – powiedziała Susan.
– Nawet nie zaczynaj – powiedział Thomas. – Bo zrobię wielkie bum-bum. Mówię wam, z Cubsami lepiej nie zadzierać.

* * *

Jeśli pierwszego dnia w badaniach ogólnie chodziło o poniżenie naszych zdolności intelektualnych, to drugiego dnia zajmowano się poniżaniem naszej sprawności, a właściwie braku naszej sprawności fizycznej.
– To jest piłka – powiedział jeden z Kolonialnych. – Proszę ją odbić.
Zrobiłem to i kazano mi przejść dalej. Obszedłem dookoła niewielką lekkoatletyczną bieżnię. Kazano mi przebiec krótki odcinek. Wykonałem parę prostych ćwiczeń z zakresu rytmiki. Grałem w grę wideo. Kazano mi strzelać z pistoletu świetlnego do pojawiającego się na ścianie celu. Pływałem (to mi się podobało; zawsze lubiłem pływać – dopóki moja głowa wystawała nad powierzchnię wody). Przez dwie godziny siedziałem z paroma innymi osobami w czymś w rodzaju pokoju relaksacyjnego, gdzie mogliśmy robić to, na co mieliśmy ochotę. Grałem trochę w bilard i rozegrałem jeden mecz ping-ponga. Boże dopomóż, grałem też w shuffleboard!
I ani razu się nawet nie spociłem.
– Co to do diabła ma być za armia? – spytałem Starych Pierdzieli w czasie lunchu.
– To ma pewien sens – powiedział Harry. – Wczoraj badali podstawy emocji i intelektu. Dzisiaj badają nasze podstawowe fizyczne uwarunkowania. Cały czas interesują ich fundamenty wyższych aktywności.
– Nie wydaje mi się, żeby ping-pong miał związek z wyższymi funkcjami fizycznej aktywności – powiedziałem.
– Koordynacja oczu i ręki – powiedział Harry. – Wyczucie czasu, precyzja ruchów.
– I nigdy nie wiesz, kiedy odbijesz paletką granat – wtrącił się Alan.
– Właśnie – powiedział Harry. – A co? Chciałbyś, żeby kazali nam biegać maraton? Wszyscy byśmy odpadli po pierwszym kilometrze.
– Mów za siebie, mięczaku – powiedział Thomas.
– Poprawię się – powiedział Harry. – Nasz przyjaciel Thomas dobiegłby do dziesiątego kilometra, a potem nastąpiłaby implozja jego serca. Jeśli wcześniej oczywiście nie dostałby kolki z przejedzenia.
– Nie bądź niemądry – powiedział Thomas. – Przecież każdy głupi wie, że przed biegiem trzeba się wzmocnić węglowodanami. Dlatego właśnie teraz pójdę po dokładkę fettuccine.
– Nie bierzesz dzisiaj udziału w maratonie, Thomas – powiedziała Susan.
– Dzień jest jeszcze młody – stwierdził Thomas.
– Słuchajcie – powiedziała Jesse. – Na dzisiaj nie mam już nic w harmonogramie, całą resztę dnia mam wolną. A jutro mam tylko jedną rzecz: „Ostateczne Fizyczne Udoskonalenie” od 06:00 do 12:00 i ogólne zebranie rekrutów o 20:00, po kolacji.
– Mój harmonogram też nie przewiduje dla mnie żadnych zajęć aż do jutra rana – powiedziałem. Szybkie spojrzenie na siedzących przy stole upewniło mnie, że oni też już na dzisiaj nic nie mają. – Więc co będziemy robić? – zapytałem. – W jaki sposób się zabawimy?
– Zawsze można przecież pograć w shuffleboard... – powiedziała Susan.
– Mam lepszy pomysł – powiedział Harry. – Ma ktoś jakieś plany na godzinę piętnastą?
Wszyscy przecząco pokręciliśmy głowami.
– Klawo – powiedział Harry. – Spotkamy się tutaj. Zaplanowałem dla Starych Pierdzieli zbiorową wycieczkę.

* * *

– Czy w ogóle mamy prawo tu być? – zapytała Jesse.
– Pewnie – powiedział Harry. – Czemu nie? A nawet jeśli nie mamy prawa, to co nam mogą zrobić? Tak naprawdę nie jesteśmy jeszcze żołnierzami. Nie mogą oficjalnie postawić nas przed sądem wojennym.
– Ale prawdopodobnie mogą nas wyrzucić przez śluzę powietrzną – powiedziała Jesse.
– Nie bądź niemądra – powiedział Harry. – To byłaby niepotrzebna strata świeżego powietrza.
Harry zaprowadził nas na pokład obserwacyjny w kolonialnej części statku. Nam, rekrutom, nigdy nie powiedziano wprawdzie wprost, że nie powinniśmy przebywać na pokładach kolonialnych, jednak nie powiedziano nam także, że możemy (albo powinniśmy) tam chodzić. Kiedy staliśmy tam w siedmioro, na opustoszałym pokładzie, czuliśmy się jak grupa uczniów na wagarach w sex-shopie z kabinami.
I w pewnym sensie tym właśnie byliśmy.
– W czasie naszych dzisiejszych zajęć gimnastycznych odbyłem małą pogawędkę z jednym z Kolonialnych – powiedział Harry. – I ten gość w trakcie rozmowy wspomniał, że „Henry Hudson” wykona swój skok dzisiaj o 15:35. Uznałem, że żadne z nas jeszcze nigdy nie widziało na własne oczy, jak taki skok wygląda, więc zapytałem go, skąd najlepiej będzie to widać. Powiedział, że stąd. Dlatego właśnie tu jesteśmy, zostały jeszcze... – Harry rzucił okiem na swój OKP – cztery minuty.
– Przepraszam, że to powiem – zaczął Thomas. – Zresztą będę się streszczał, bo nie chcę marnować waszego cennego czasu. Fettuccine było naprawdę świetne, ale moje jelita są innego zdania.
– W przyszłości nie musisz się dzielić z nami takimi informacjami, Thomas – powiedziała Susan. – Nie znamy się jeszcze na tyle dobrze.
– Wobec tego w jaki sposób zamierzacie mnie lepiej poznać? – zapytał Thomas. Nikomu nie chciało się odpowiadać na to pytanie.
– Czy ktoś wie, gdzie teraz jesteśmy? W jakim miejscu przestrzeni kosmicznej? – spytałem po dłuższej chwili ciszy.
– Wciąż w obrębie naszego układu słonecznego – odpowiedział Alan i wskazał na widok za oknem. – Można to stwierdzić, bo wciąż widać „nasze” konstelacje. Patrzcie, tam jest Orion. Jeśli oddalilibyśmy się na znaczną odległość, gwiazdy relatywnie zmieniłyby swoje położenie na niebie. Konstelacje rozciągnęłyby się i w końcu mogłyby się stać zupełnie nierozpoznawalne.
– A dokąd mamy przeskoczyć? – zapytała Jesse.
– Do systemu Feniksa – odpowiedział Alan. – Ale to nic wam nie powie, ponieważ „Feniks” to nazwa planety, nie gwiazdy. Gwiazdozbiór Feniksa widać tam. – Wskazał jedną z konstelacji. – Ale planeta o tej nazwie nie krąży wokół żadnej z gwiazd tego gwiazdozbioru. Jeśli dobrze pamiętam, Feniks znajduje się w gwiazdozbiorze Wilka, który znajduje się dalej na północ. – Wskazał inną, ledwo widoczną grupę gwiazd. – Ale i tak z tej odległości nie możemy zobaczyć tej gwiazdy.
– Dobrze znasz mapę nieba. – Z podziwem powiedziała Jesse.
– Dzięki – odpowiedział Alan. – Kiedy byłem młodszy, chciałem zostać astronomem. Ale astronomowie zarabiają marne grosze. Zostałem więc fizykiem teoretycznym.
– Dużo pieniędzy dostaje się za wymyślanie nowych cząstek subatomowych? – zapytał Thomas.
– Za to nie – odparł Alan. – Ale stworzyłem teorię, która pozwoliła firmie, w której pracowałem, stworzyć nowy sposób ograniczania zużycia energii okrętów wojennych. Według umowy dostałem jeden procent od zysków firmy: było to więcej, niż mogłem wydać. A możecie mi wierzyć, starałem się jak mogłem.
– Chyba przyjemnie jest być bogatym – stwierdziła Susan.
– Nie było tak źle – przyznał Alan. – Teraz, oczywiście, nie jestem już bogaty. Rezygnujesz z tego wszystkiego, kiedy się zaciągasz. Traci się też różne inne rzeczy. Na przykład już za minutę wszystkie moje wysiłki, żeby zapamiętać konstelacje południowej i północnej półkuli, okażą się straconym czasem. Tam, dokąd się udajemy nie będzie Oriona, Małej Niedźwiedzicy ani Kasjopei. Może to zabrzmieć głupio, ale całkiem możliwe jest, że bardziej będę tęsknił za gwiazdozbiorami, niż za pieniędzmi. Pieniądze zawsze można zarobić. Ale my już tutaj nie wrócimy. W tej chwili po raz ostatni widzę swoich starych przyjaciół.
Susan podeszła do Alana i objęła go jedną ręką. Harry spojrzał na swój OKP.
– Już pora – powiedział, i zaczął odliczanie. Kiedy wymówił słowo „jeden”, wszyscy spojrzeliśmy za okna.
Przeskok nie odbył się w jakiś szczególnie dramatyczny sposób. W jednej sekundzie patrzyliśmy na jeden, pełen gwiazd nieboskłon. W następnej patrzyliśmy już na inny. Gdybyś w tym momencie mrugnął, mógłbyś to przeoczyć. Na pierwszy rzut oka widać było, że to zupełnie obce niebo. Nie wszyscy z naszej siódemki mieli astronomiczną wiedzę Alana, ale większość spośród nas umiała na niebie odnaleźć Oriona i Wielką Niedźwiedzicę. Teraz nigdzie nie było ich widać; ich nieobecność, choć z pozoru tak subtelnej natury, miała w sobie jednak coś ostatecznego i bardzo znaczącego. Spojrzałem na Alana. Stał jak słup, trzymając Susan za rękę.
– Skręcamy – powiedział Thomas. Patrzyliśmy, jak „Henry Hudson” zmienia kurs, podczas gdy gwiazdy przesuwają się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Nagle zawisł nad nami olbrzymi, błękitny łuk planety Feniks. A nad nim (albo pod nim, z naszego punktu widzenia) widać było stację kosmiczną. Była tak olbrzymia, tak masywna, i tak zatłoczona, że przez chwilę mogliśmy tylko gapić się na nią w milczeniu.
W końcu ktoś się odezwał. Ku zaskoczeniu wszystkich, była to Maggie.
– Spójrzcie tylko na to – powiedziała.
Wszyscy obróciliśmy się i spojrzeliśmy na nią. Wyglądała na zirytowaną.
– Nie jestem niemową – dodała. – Po prostu nie mówię zbyt wiele. To zasługuje na jakiś komentarz.
– No coś ty – powiedział Thomas, z powrotem odwracając się do okna. – Po takim komentarzu Stacja Kolonialna zaczyna przypominać stosik wymiocin.
– Ile statków widzisz? – Jesse zwróciła się do mnie.
– Nie wiem – odpowiedziałem. – Bardzo dużo. Może nawet setki. Nie wiedziałem, że w ogóle istnieje tyle statków kosmicznych.
– Gdyby ktokolwiek z nas wciąż uważał, że Ziemia stanowi centrum ludzkiego wszechświata – powiedział Harry. – To teraz miałby doskonałą okazję, żeby zmienić zdanie.
Staliśmy tak wszyscy i długo patrzyliśmy na widoczny za oknami nowy świat.

* * *

Mój OKP obudził mnie o 05:45, chociaż sam nastawiłem budzenie na 06:00. Ekran był podświetlony; widać było na nim ikonkę wiadomości z napisem PILNE. Kliknąłem na nią.

ZAWIADOMIENIE:
Między 06:00 a 12:00 wszyscy rekruci zostaną poddani procedurze ostatecznego fizycznego udoskonalenia. W celu zapewnienia porządku wszyscy rekruci są zobowiązani pozostać w swoich kabinach do czasu przybycia przedstawicieli UK, którzy będą eskortować ich na miejsce przeprowadzania procedury. Żeby zapewnić płynność tego procesu, drzwi poszczególnych kabin będą strzeżone począwszy od godziny 06:00. Pozostały czas proszę wykorzystać na załatwienie swoich osobistych spraw, takich jak korzystanie z toalet czy innych przestrzeni poza kabiną. Jeśli po godzinie 06:00 zajdzie potrzeba użycia toalety, proszę skontaktować się z pełniącym dyżur na pokładzie urzędnikiem UK za pomocą OKP.
Każdy zostanie zawiadomiony o dokładnej porze odbycia procedury z piętnastominutowym wyprzedzeniem; w oznaczonym czasie należy być ubranym i gotowym do wyjścia. Śniadanie nie zostanie dzisiaj podane; pozostałe posiłki zostaną podane o zwykłych porach.

W moim wieku nie trzeba mi dwa razy powtarzać, żebym się wysikał. Poszedłem do toalety, żeby to załatwić. Miałem nadzieję, że wezwą mnie raczej wcześniej niż później; żebym tylko nie musiał prosić o pozwolenie na ponowne wysikanie się.
Mój czas nadszedł ani nie za późno, ani nie za wcześnie. O 09:00 mój OKP zawiadomił mnie o tym fakcie, o 09:15 ktoś mocno zastukał w drzwi i męski głos wywołał mnie po nazwisku. Za drzwiami czekało na mnie dwóch Kolonialnych, dostałem pozwolenie na krótką wizytę w toalecie i poszedłem za nimi do znajomej poczekalni. Czekałem krótką chwilkę i poproszono mnie do gabinetu doktora Russella.
– Dobrze pana znów widzieć, panie Perry – powiedział, wyciągając rękę. Kolonialni, którzy mi towarzyszyli, wyszli przez któreś z drzwi.
– Proszę wejść do wnętrza urządzenia – zaordynował doktor Russell.
– Kiedy ostatnio to zrobiłem, wbił mi pan młotem do głowy tysiące kawałków metalu – powiedziałem – Chyba rozumie pan, że nie jestem specjalnie entuzjastycznie nastawiony do tego, żeby znowu wejść tam do środka.
– To zrozumiałe – powiedział doktor Russell. – Jednak dzisiaj wszystko odbędzie się bez bólu. Czas nas trochę nagli, więc, jeśli by pan mógł... – Wskazał na golemiczny posąg z pokrywą. Niechętnie wszedłem do środka.
– Jeśli poczuję choćby ukłucie, zamierzam pana uderzyć – ostrzegłem.
– Niech tak będzie – zgodził się i zamknął pokrywę urządzenia. Zauważyłem, że tym razem przykręcił ją do korpusu; w czasie pierwszej sesji tego nie zrobił. Może wziął na poważnie moje groźby?
– Panie Perry, proszę mi powiedzieć – spytał, kiedy już skończył przykręcać wieko. – Co pan myśli na temat tych paru ostatnich dni?
– To wszystko było niejasne i irytujące – powiedziałem. – Gdybym wiedział, że będzie się mnie tu traktować jak przedszkolaka, to prawdopodobnie wcale bym się nie zaciągnął.
– Bardzo wielu rekrutów tak mówi – powiedział doktor Russell. – Więc, jeśli pan pozwoli, mniej więcej wyjaśnię panu co chcieliśmy w ten sposób osiągnąć. Użyliśmy szeregu czujników z dwóch powodów. Po pierwsze, jak pan pewnie sam odgadł, monitorowaliśmy dzięki nim pracę pańskiego mózgu, podczas gdy posługiwał się pan jego podstawowymi funkcjami i doświadczał pewnych elementarnych emocji. Każdy ludzki mózg przetwarza informacje i doświadczenie mniej więcej w ten sam sposób, ale jednocześnie każda osoba używa w tym celu unikalnych, właściwych tylko jej ścieżek neuronowych; więc mózg działa w jej tylko właściwy sposób. Podobnie każda zdrowa ludzka dłoń ma pięć palców, ale każdy człowiek z osobna ma tylko sobie właściwe odciski palców. Można powiedzieć, że próbowaliśmy uzyskać właśnie coś w rodzaju „odcisków palców” pańskiego umysłu. Rozumie pan?
Przytaknąłem.
– To dobrze. Więc rozumie pan też, dlaczego przez ostatnie dwa dni kazaliśmy panu robić wszystkie te śmieszne i głupie rzeczy.
– Na przykład rozmawiać z nagą kobietą na temat mojego siódmego przyjęcia urodzinowego – powiedziałem.
– Dzięki tej rozmowie uzyskaliśmy wiele naprawdę użytecznych informacji – powiedział doktor Russell.
– Nie bardzo wyobrażam sobie jakich – powiedziałem.
– Informacji natury ściśle technicznej – zapewnił mnie doktor Russell. – W każdym razie ostatnie dwa dni pozwoliły nam dowiedzieć się, jakimi szlakami pański mózg przesyła bodźce nerwowe i przetwarza wszystko, co go stymuluje. I tę wiedzę będziemy mogli wykorzystać jako matrycę.
Nie zdążyłem zapytać, o jakiej matrycy mówił, bo doktor Russell kontynuował:
– Po drugie, szereg czujników nie tylko rejestrował pracę pańskiego mózgu. Jest on również w stanie na bieżąco transmitować przedstawienia aktywności w pańskim mózgu. Można także ująć to w inny sposób; ten szereg czujników może na pewną odległość przesłać pańską świadomość. To ważne, ponieważ w przeciwieństwie do innych procesów psychicznych, świadomość nie może zostać zarejestrowana. Musi się odbyć coś, co można nazwać przekazem na żywo.
– Przekazem? – zapytałem.
– Przekazem albo transferem – powiedział doktor Russell.
– Pozwoli pan, że spytam: o czym pan do diabła mówi? – powiedziałem ostrzej. Doktor Russell tylko się uśmiechnął.
– Panie Perry – powiedział. – Kiedy zaciągał się pan do armii, myślał pan, że znów uczynimy pana młodym, prawda?
– To prawda – odpowiedziałem. – Wszyscy tak myślą. Nie można prowadzić wojny z wojskiem złożonym ze starych ludzi, a jednak wy pozwalacie im się zaciągać. Musicie więc mieć jakiś sposób, żeby przywrócić im młodość.
– W jaki sposób pana zdaniem to robimy? – zapytał doktor Russell.
– Nie wiem – odpowiedziałem. – Terapia genowa. Klonowane części zamienne. Wyrzucacie w jakiś sposób stare części i wsadzacie nowe.
– Ma pan w połowie rację – powiedział doktor Russell. – Rzeczywiście stosujemy terapię genową i klonowane wymienniki. Z tym, że nie wyrzucamy nic, oprócz pana.
– Nie rozumiem – powiedziałem. Zrobiło mi się bardzo zimno. Poczułem, że rzeczywistość wymyka mi się spod stóp.
– Pańskie ciało jest bardzo stare, panie Perry. Jest stare i nie będzie działać już zbyt długo. Nie ma sensu próba ocalenia go lub usprawnienia. To się po prostu nie opłaca, ciało i tak się starzeje, nawet części zamienne nie spowodują, że zacznie działać jak nowe. Nie da się powstrzymać procesu starzenia się ludzkiego ciała. Więc pozbywamy się go. Pozbywamy się całego ciała. Zostawiamy tylko tę jedyną część pana, która nie zaczęła się rozpadać – pański umysł, pańską świadomość, pańskie poczucie samego siebie.
Doktor Russell podszedł do drzwi, za którymi wcześniej zniknęli Kolonialni, i mocno w nie zastukał. Potem znów odwrócił się do mnie.
– Proszę się dobrze przyjrzeć swojemu ciału, panie Perry – powiedział. – Ponieważ zaraz się pan z nim pożegna. Przenosi się pan w inne miejsce.
– Dokąd się przenoszę, doktorze Russell? – zapytałem, z trudem wymawiając słowa z powodu suchości w ustach.
– Przenosi się pan tutaj – powiedział, i otworzył drzwi.
Do gabinetu znowu weszli tamci dwaj Kolonialni. Jeden z nich prowadził przed sobą wózek inwalidzki, na którym ktoś siedział. Obróciłem głowę, żeby lepiej widzieć. I zacząłem się trząść.
To byłem ja.
Pięćdziesiąt lat temu.



Dodano: 2008-05-06 11:00:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS