NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Weber, David - "Dziedzictwo zniszczenia"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Weber, David - "Dahak"
Data wydania: Kwiecień 2007
ISBN: 978-83-7418-151-8
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 352
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 2



Weber, David - "Dziedzictwo zniszczenia" #2

Rozdział pierwszy
W kwaterze kapitana padał deszcz.
A dokładniej, padało na półtorahektarowym dziedzińcu wewnątrz kwatery kapitana. Starszy kapitan Floty Colin MacIntyre, samozwańczy gubernator Ziemi i ostatni dowódca imperialnej planetoidy Dahak, siedział na balkonie i moczył stopy w wannie z gorącą wodą, lecz kapitan Floty Jiltanith – wysoka, smukła pierwszy oficer – wolała zamoczyć się cała. Odłożyła na bok starannie złożony granatowy mundur i wyciągnęła się wygodnie w wannie. Długie czarne włosy spływały jej na ramiona.
Nad nimi unosiły się holograficzne czarne chmury burzowe i rozbrzmiewał odległy grzmot, a „horyzont” rozświetlały błyskawice, Colin jednak wpatrywał się obojętnym wzrokiem w deszcz odbijający się od przykrywającego balkon migoczącego pola siłowego. Koncentrował się na danych przekazywanych poprzez łącza neuralne przez centralny komputer statku.
Jego twarz była jak z kamienia. Przed jego oczami odgrywał się raport opisujący wszystkie wydarzenia od chwili wyłonienia się statków Achuultan z nadprzestrzeni do momentu samozniszczenia kompleksu czujników. Kiedy raport się skończył, spojrzał na Jiltanith. Wargi miała zaciśnięte, a spojrzenie czarnych oczu lodowate, i Colin przez chwilę widział w swoim pierwszym oficerze nie piękną kobietę, lecz maszynę do zabijania.
– I to tyle, Dahaku? – spytał.
– To koniec transmisji, sir – odpowiedział głęboki, ciepły głos. Znów rozległ się grzmot stanowiący ponury kontrapunkt dla tych słów, po czym głos dodał: – Ta jednostka znajdowała się w trzecim szeregu skanerów, w przybliżeniu sto dziesięć lat świetlnych na wschód od Sol. Pomiędzy nią a Ziemią nie ma już żadnych czujników.
– A niech to – mruknął Colin, po czym westchnął. Życie było zdecydowanie prostsze, kiedy był tylko pilotem NASA. – Cóż, przynajmniej mamy nowe dane.
– Ano – zgodziła się Jiltanith – jednakowoż cóżeż to nam daje, mój Colinie? Mało tego, a i na Ziemię posłać nie ma jak, gdyż Ziemia nie ma hiperkomu.
– Moglibyśmy zawrócić i dostarczyć je osobiście. Minęły zaledwie dwa tygodnie...
– Nie – sprzeciwiła się Jiltanith. – Jeślibyśmy zawrócili, pełnych sześć tygodni stracimy, gdyż i te bywsze dwa tygodnie zmarnujemy.
– Kapitan Floty Jiltanith ma rację – poparł ją Dahak. – Choć te dane z pewnością są użyteczne, nie ma w nich istotnych informacji niezbędnych dla obrony Ziemi.
– Ha! – Colin pociągnął się za nos, po czym westchnął. – Pewnie macie rację. Byłoby inaczej, gdyby zaatakowali i chociaż trochę się pokazali. – Wzruszył ramionami. – Niech to diabli, szkoda, że tego nie zrobili. Przydałyby się nam jakieś informacje na temat ich uzbrojenia!
– To prawda – zgodził się Dahak. – Jednak odczyty kompleksu czujników wskazują, iż Achuultanie nie uczynili większych postępów w technologii, co może znaczyć, że ich uzbrojenie również nie zostało znacznie ulepszone.
– Nie mogę uwierzyć, że po sześćdziesięciu tysiącach lat nie wymyślili niczego nowego!
– Rzeczywiście, dla ludzi jest to trudne do pojęcia, jednak całkowicie zgodne z dowodami pozostałymi po ich poprzednich atakach.
– Ano – zgodziła się Jiltanith, zanurzając się głębiej w wannie – acz uwierzyć w to ciężko, Dahaku. Jakże to tak, iże rasa życie całe na wojaczce spędza, ino nowych broni nie wymyśla?
– Nie wiadomo – odpowiedział komputer tak spokojnie, że Colin aż się skrzywił. Mimo iż Dahak miał świadomość, brakowało mu jeszcze ludzkiej wyobraźni.
– Dobra, to co wiemy?
– Dane zawarte w tym raporcie potwierdzają poprzednie informacje zniszczonych czujników. Dodatkowo odczyty czujników wskazują, że największa prędkość podświetlna, jaką Achuultanie są w stanie rozwinąć, jest równa połowie prędkości tego statku, co może oznaczać przewagę taktyczną naszych jednostek, niezależnie od uzbrojenia. Ponadto potwierdziliśmy ich względnie niską prędkość w nadprzestrzeni, przy której dotrą na Sol za dwa przecinek trzy dziesiąte roku, tak jak początkowo przewidywaliśmy.
– To prawda, lecz nie podoba mi się sposób, w jaki przybyli. Czy próbowali zbadać inne kompleksy czujników?
– Nie, kapitanie. Hiperkomy umieszczone w kompleksach czujników mają maksymalny zasięg nadawania dookolnego mniejszy niż trzysta lat świetlnych. Raporty wszystkich wcześniej zniszczonych czujników zostały nam przekazane przez trzeci rząd i zawierały jedynie informację, iż zostały unicestwione przez statki Achuultan. To pierwsza bezpośrednia transmisja, jaką otrzymaliśmy, i zawiera o wiele więcej danych.
– No tak – Colin zastanawiał się przez dłuższą chwilę. – Ale to nie do końca pasuje do tego, co wiemy o ich sposobach działania, prawda?
– Owszem, sir. Zgodnie z zapisami, standardową taktyką Achuultan było niszczenie czujników natychmiast po ich wykryciu.
– Właśnie o to mi chodzi. Mamy olbrzymie szczęście, że choć część czujników nadal istnieje i dowiedzieliśmy się, że Achuultanie nadchodzą, lecz cały czas zastanawiam się, czy Imperium nie było trochę za sprytne. Ściąganie ich jak najbliżej po to, by zebrać odczyty, to piękna sprawa, ale ci goście również szukają informacji. Co będzie, jeśli zmienią taktykę lub ruszą szybciej, bo domyślą się, że ktoś na nich czeka?
– Mniemam, iże zbytnio się turbujesz – odezwała się po chwili Jiltanith. – Z pewnością wiedzieć muszą, iże ktoś tychże strażników na granicach umieścił, czegóż jednakowoż się dowiedzieli? Jakże się domyślić mają, gdzie te granice leżą i kiedyż ich statki je przekroczą? Tak niewiele mając, każdą gwiazdę badać muszą.
Colin znów pociągnął się za nos, po czym niechętnie pokiwał głową. To wszystko miało sens, a poza tym nawet gdyby Jiltanith się myliła, nic by na to nie poradził, jednak przejmowanie się należało do jego obowiązków. O które zresztą wcale nie prosił.
– Pewnie masz rację – westchnął. – Dziękuję za raport, Dahaku.
– Nie ma za co, kapitanie.
Colin spojrzał na Jiltanith i uśmiechnął się.
– Nie możesz już doczekać się izby chorych, co? – spytał ze złośliwą nutą w głosie, co miało być antidotum na ich zmartwienia.
– Paskudne poczucie humoru masz, Colinie – odpowiedziała ponuro, po czym uśmiechnęła się, akceptując zmianę tematu. – Jak długo pamiętam, tegom oczekiwała, choć rzadko z nadzieją prawdziwą, iże me oczy to ujrzą. Teraz dzień ten nadchodzi, i jeśli prawdę mam rzec, w mym sercu cień strachu się kryje. Nie przystoi tak ze mnie szydzić teraz.
– Wiem, ale to taka świetna zabawa.
Prychnęła i pogroziła mu mokrą pięścią, lecz jej zielone oczy śmiały się. Kiedy bunt kapitana Anu unieruchomił Dahaka na orbicie Ziemi, a jego załogę na samej planecie, Jiltanith była dzieckiem i jej mięśnie i szkielet były zbyt niedojrzałe, by skorzystać z pełnego biowzmocnienia, z jakiego korzystała Flota Bojowa. Potem trwająca całe tysiąclecia walka, którą jej ojciec prowadził z Anu, sprawiła, iż nie mogła otrzymać ulepszeń, gdyż sprzęt medyczny na pokładzie statku-pasożyta Nergal był do tego celu niewystarczający. Przed buntem Jiltanith otrzymała jedynie łącza neuralne oraz wzmocnienie zmysłów i przeszła kuracje regeneracyjne; Colin dobrze pamiętał swoje własne doznania i doskonale rozumiał jej niepokój... i dlatego żartował, by ją trochę rozluźnić.
– Zacny druhu, pewnego dnia głośno zakraczesz.
– Nie. Jestem kapitanem, a ranga...
– ...ma swe przywileje – dokończyła, potrząsając groźnie głową. – Te słowa prześladować cię będą.
– W to nie wątpię.
Uśmiechnął się. Kusiło go, by zrzucić mundur i dołączyć do niej... ale bał się trochę, do czego to może doprowadzić. Nie żeby miał coś przeciwko temu, lecz mieli mnóstwo czasu – zakładając oczywiście, że przeżyją więcej niż dwa lata – i żadne z nich w tej chwili nie potrzebowało takich komplikacji.
– Cóż, pora wracać do biura – powiedział więc. – A szanowna pani pierwszy oficer powinna udać się do swojej kwatery i przespać się. Zaufaj mi – to, co Dahak określa jako powolną rekonwalescencję, w niczym nie przypomina twojego i mojego pojmowania tego terminu.
– Twojego być i może – powiedziała słodko.
– Przypomnę ci to, kiedy zaczniesz jęczeć o współczucie.
Wyciągnął stopy z wanny i aktywował jedno ze swoich ulepszeń. Kropelki wody natychmiast spłynęły z jego nóg, odepchnięte polem siłowym. Założył skarpetki i wypastowane buty.
– A tak najzupełniej poważnie, Tanni, odpocznij trochę. Będzie ci to potrzebne.
– Prawdę rzekłszy, wierzę ci – westchnęła i ułożyła się wygodniej w wannie – lecz to zda mi się przedsmakiem nieba. Jeszcze tu zostanę.
– Jasne – powiedział z uśmiechem i wszedł na czekającą platformę.
Łagodnie opadł z balkonu na dziedziniec. Pola siłowe jego implantów były niczym niewidzialny parasol, gdy szedł w deszczu w stronę drzwi po drugiej stronie prywatnego parku.
Wejście otworzyło się przed nim i wszedł w jaskrawo oświetloną ziejącą pustkę, głęboką na tysiące kilometrów. Przygotował się na to wcześniej, jednak był znacznie mniej spokojny, niżby chciał. Rzucił się w dół i natychmiast osiągnął prędkość ponad dwudziestu tysięcy kilometrów na godzinę.
Dahak spowolnił swoje szyby transportowe jedynie z szacunku dla kapitana i urodzonej na Ziemi załogi; Colin wiedział, że komputer tak naprawdę nie pojmuje ich przerażenia. I tak było im trudno na pokładach statków-pasożytów, choć największy z nich ważył zaledwie osiemdziesiąt tysięcy ton i na pokładzie czegoś tak malutkiego właściwie nie było czasu, by zacząć się bać, gdyż podróż zaraz się kończyła. Ale przebycie w poprzek gigantycznego Dahaka zajmowało prawie dziesięć minut, a brak subiektywnie odczuwanego przyspieszenia tylko pogarszał sprawę.
Kwatera kapitana znajdowała się jednak zaledwie sto kilometrów od stanowiska dowodzenia – czyli w skali Dahaka tyle co nic – i cała podróż trwała tylko osiemnaście sekund. Czyli o siedemnaście sekund za długo, pomyślał Colin, zatrzymując się gwałtownie. Nieco niepewnym krokiem ruszył wyłożonym dywanem korytarzem, ciesząc się, że nikt z załogi nie jest w stanie zobaczyć lekkiego drżenia jego kolan, gdy zbliżył się do masywnego włazu działu dowodzenia.
Spoglądał na niego wyrzeźbiony trzygłowy smok Dahaka. Jego spojrzenie wyrażało wierność, która przetrwała tysiąclecia. We wzniesionych przednich łapach smok trzymał gromady galaktyk. Właz – piętnaście centymetrów imperialnej stali – odsunął się, a po nim tuzin kolejnych włazów, i w końcu Colin dotarł do olbrzymiej, mrocznej sfery dowodzenia.
Konsole dowodzenia zdawały się unosić w przestrzeni międzygwiezdnej, otoczone zapierającymi dech w piersiach doskonałymi projekcjami holograficznymi. Najbliższe gwiazdy wyraźnie poruszały się, lecz jeśli się człowiek nad tym zastanowił, sztuczność obrazu stawała się oczywista. Dahak pokonywał przestrzeń, wykorzystując niemal do maksimum napęd Echanach; przy prędkości siedemset dwadzieścia razy większej od prędkości światła bezpośrednia obserwacja kosmosu musiałaby być, delikatnie mówiąc, wypaczona.
– Kapitan na mostku – ogłosił Dahak, a Colin skrzywił się. Musi coś z tym zrobić, gdyż komputer zaczyna mieć obsesję na punkcie godności swojego dowódcy!
Kilku członków szkieletowej załogi mostka – sami Imperialni – zaczęło się podnosić, lecz machnięciem ręki kazał im usiąść i podszedł do konsoli kapitana. Pod jego stopami unosiły się niezliczone ilości gwiazd. Komandor Floty Tamman, oficer taktyczny i trzeci rangą oficer na statku, podniósł się z fotela.
– Kapitanie – powiedział równie oficjalnie jak Dahak i Colin musiał się poddać.
– Przejmuję konsolę, komandorze. – Usiadł na opuszczonym fotelu, który natychmiast przystosował się do jego kształtów. Tamman nie musiał mu składać oficjalnego raportu, gdyż jego łącze neuralne z konsolą już to robiło.
Z pełnym sympatii uśmiechem przyglądał się, jak oficer taktyczny powraca na swoje stanowisko. Tamman był rówieśnikiem Jiltanith, jednym z czternastki imperialnych „dzieci” z załogi Nergala, które przeżyły rozpaczliwy atak na enklawę Anu. Wszystkie one przyłączyły się do Colina na pokładzie Dahaka i był im za to cholernie wdzięczny. W przeciwieństwie do urodzonych na Ziemi, Imperialni mogli bezpośrednio łączyć się z komputerami i na nich pracować. Stanowili niewielki, lecz godny zaufania trzon kadry oficerskiej, który kierował setką ułaskawionych buntowników wchodzących w skład jego obecnej załogi. W swoim czasie Dahak zaopatrzy urodzonych na Ziemi w ulepszenia i odpowiednio ich wyszkoli, lecz było ich ponad sto tysięcy, a to poważne wyzwanie nawet dla doskonale wyposażonego statku.
Colin MacIntyre usadowił się wygodniej na fotelu. Uśmiech znikł z jego twarzy, gdy wpatrzył się w zbliżające się gwiazdy; w myślach znów widział zgrabne kształty morderczych statków Achuultan. Raport kompleksu czujników raz za razem odgrywał się w jego głowie niczym niekończąca się pętla, napełniając go przerażeniem. Wiedział, że nadchodzą, ale teraz sam to „zobaczył”. Byli prawdziwi, podobnie jak straszliwe zadanie, które czekało jego i jego ludzi.
Dahak znajdował się ponad dwadzieścia siedem lat świetlnych od Ziemi, a w chwili, gdy pojawił się na ziemskiej orbicie, najbliższa baza Floty Imperialnej była oddalona od Ziemi o ponad dwieście lat świetlnych. Właściwe Imperium znajdowało się jeszcze dalej, jednak w obliczu zagrożenia, które nieustannie zbliżało się do jego ojczystego świata, nie mieli wyboru – musieli wyruszyć w drogę, gdyż jedynie Imperium mogło im pomóc w walce z tym wrogiem.
Lecz Dahak od ponad pięćdziesięciu tysięcy lat nie był w stanie porozumieć się z Imperium. A jeśli Imperium przestało istnieć?
Była to ponura sprawa, o której rzadko rozmawiali, a Colin próbował nawet sam sobie nie zadawać tego pytania, choć cały czas zajmowało jego myśli. Dahak naprawił hiperkom, kiedy tylko zdobyli zapasowe elementy z arktycznej enklawy buntowników, i cały czas wzywał pomocy. Prawdę mówiąc, wzywał jej nawet w tej chwili.
I, podobnie jak kompleks czujników, nie otrzymał odpowiedzi.



Dodano: 2007-03-21 18:58:24
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS