NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Ukazały się

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"


 Kelly, Greta - "Siódma królowa"

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

Linki

Ringo, John - "Wbrew fali"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Ringo, John - "Wojny Rady"
Tytuł oryginału: Against the Tide
Tłumaczenie: Marek Pawelec
Data wydania: Luty 2007
ISBN: 978-83-7418-118-1
Oprawa: miękka w obwolucie
Format: 135×205mm
Liczba stron: 368
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 3



Ringo, John - "Wbrew fali" #4

ROZDZIAŁ CZWARTY
Podróżowali w zamkniętej kabinie dyliżansu przez dwa dni, regularnie zmieniając konie i nie zatrzymując się nawet na odpoczynek, nocą jadąc przy świetle latarni. W połowie pierwszego dnia opuścili Via Apallia i skręcili na południe, w stronę Newfell. Ta droga została zbudowana już po Upadku i choć poprowadzono ją śladem antycznej trasy, w porównaniu z poprzednią miała wręcz koszmarną nawierzchnię – nierówną, pełną dziur i ledwie pokrytą warstwą żwiru, spod którego wyłaził zwykły piach.
Po pierwszej fali rozmów konwersacje wygasły, bowiem podchorążych chyba przeraziła nieco własna śmiałość. Edmund wydusił z nich, że pochodzili z trzech rogów prawie równobocznego trójkąta. Tao mieszkał na równinach na zachodzie, Destrang przybył z północno-wschodniego wybrzeża, a Van Krief mieszkała nad wybrzeżem zatoki na południowym wschodzie.
– Żyliśmy nad zasilaną ze strumieni rzeką uchodzącą do zatoki – powiedziała, wyglądając przez okno. – Kiedy przyszedł Upadek, mój ojciec gdzieś właśnie nurkował, wiecie, nawet nie za bardzo wiem gdzie. I zginął.
– Przykro mi – bąknął Herzer, starając się nie patrzeć na młodą kobietę.
– Ja i mama przeżyłyśmy. Miałyśmy ryby i drzewa pomarańczowe. Aligatory też są dość smaczne. Poradziłyśmy sobie. Mama wciąż tam mieszka. A co z pańskimi rodzicami, sir?
– Nie wiem, gdzie przebywali – odparł Herzer drewnianym głosem i skrzywił się. – Nie widzieliśmy się już od paru lat przed Upadkiem. Moje wiadomości... – urwał, po czym wzruszył ramionami. – Nie byliśmy blisko – dodał, kończąc rozmowę.
W końcu – po podróży, która zdawała się trwać w nieskończoność – zatrzymali się przed posterunkiem strażniczym i po kilku słowach Edmunda zostali przepuszczeni. Panował środek nocy, ale nie wyglądało na to, by baza floty się tym przejmowała: ludzie, wozy i materiały, wszystko to wędrowało ciągłymi strumieniami z jednych rejonów do innych. Droga, którą jechali, została oświetlona latarniami umieszczonymi mniej więcej co dziesięć metrów, a przy drzwiach budynków zamocowano kolejne, więc okolica była dość dobrze rozjaśniona.
Zatrzymali się przed portykiem czegoś, co wyglądało na wielką posiadłość, i Edmund otworzył drzwiczki powozu, wychodząc na jasny od świateł latarni podjazd.
– To kwatery gościnne dla VIP-ów – wyjaśnił podchorążym. – Zamieszkam razem z Herzerem. Wy będziecie stacjonować w koszarach gościnnych, kawałek dalej. Zwolnię was, jak tylko znajdę kogoś, kto pomoże nam ze sprzętem. Im szybciej pójdziecie spać, tym lepiej. Ale musicie się zjawić w mundurach galowych i odświeżeni, znajdźcie na to dodatkowy czas.
Kiedy do nich mówił, Herzer podszedł do oszklonych drzwi frontowych i spróbował je otworzyć, jednak okazały się zamknięte. Zaczął więc walić pięścią w drewno, zaglądając przez szyby do środka.
– Dyżurny zasnął – rzucił przez ramię.
– Też bym się chętnie zdrzemnął – stwierdził Edmund, przeciągając się. – Robię się na to zdecydowanie za stary, Herzer.
– Co ty tu u diabła wyprawiasz? – zawołał młody marynarz, wyglądając na oświetlonego właśnie kapitana. – Jeśli obudzisz admirałów, bardzo się zdenerwują.
– Słuchaj no, palancie – warknął Herzer, używając haka, by dźwignąć znacznie od siebie mniejszego marynarza za kołnierz. – Jeśli nie zejdziesz tu zaraz i nie pomożesz generałowi Talbotowi z jego bagażem, to ja zaraz się wkurzę. A zaręczam ci, że bardzo tego nie chcesz!
– Tak jest, sir! – wydusił z siebie chłopak, a Herzer opuścił go na ziemię.
– Weź kogoś do pomocy – dorzucił Edmund. – Mamy sporo rzeczy.
– Sir... generale. Jeszcze przez dwie godziny nie będzie tu nikogo oprócz mnie. Wszyscy inni są w koszarach i...
– Nieważne – uciął Edmund, gniewnie wzruszając ramionami. – Podchorążowie, przykro mi, ale obawiam się, że stracicie jeszcze trochę czasu na sen.
– Żaden problem, sir – rzucił Tao. Rozładowywał już ich bagaże, a teraz dźwignął w jednej ręce kuferek, a w drugiej worek ze zbroją. – Gdzie idziemy, mały?
– Do góry i w prawo, sir – udzielił odpowiedzi marynarz, chwytając kolejny pakunek i zataczając się pod jego masą.
Wspólnym wysiłkiem całej szóstki zdołali zabrać wszystkie bagaże za jednym razem – nie tylko Herzer zapakował w drogę zbroję i osobistą broń.
– Wiecie co – odezwał się na górze Edmund – zmieniłem zdanie. Ja z Herzerem muszę pojawić się w dowództwie o świcie, ale wy się wyśpijcie. Nie za długo, nie dłużej niż dwie godziny po wschodzie słońca. Ale prześpijcie się, może to być wam potrzebne.
– Sir, nic nam nie będzie. – Van Krief wyprostowała ramiona. – Sir, jesteśmy Panami Krwi – dodała głosem, w którym brzmiało zdziwienie, że jego zdaniem dwudniowa jazda miałaby ich wyczerpać.
– Boże, mieć tak twardy ty... być tak twardym jak wy, podchorążowie. – Generał uśmiechnął się. – Dobrze, dwie godziny.
– Tak jest, sir – odpowiedział Destrang. Jako jedyny z całej piątki wyglądał na nietkniętego podróżą, ale zdecydowanie potrzebował się ogolić. – Miejmy nadzieję, że mają tu prysznic, czy coś takiego.
– Och, jestem pewien, że tak – cierpko rzucił Edmund. – Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby flota nie zainstalowała w koszarach prysznica.

* * *
– Dobry Boże – westchnął Destrang, po czym zagwizdał, rozglądając się po łazience. – Muszę zmienić służbę!
Łaźnia oficerska została wyposażona w sześć odrębnych pryszniców, dużą drewnianą wannę, podobną do zainstalowanych w publicznej łaźni w Raven’s Mill, dwie osobne, „prywatne”, wanny, które mogły pomieścić po trzy osoby, oraz opalaną drewnem saunę i kabinę parową. Sauna stanowiła jedyne aktualnie nie ogrzewane pomieszczenie, ale zaspany marynarz, który ich przywitał, poinformował generała, że można ją rozgrzać w ciągu około godziny.
– I wszystko to tylko tymczasowe kwatery – odezwała się zdumiona Van Krief. – Dla młodszych oficerów.
W koszarach jest też paru dowódców – zauważył Tao. – Kiedy wy rozmawialiście z tym małym z dołu, ja przyjrzałem się temu, co jest napisane na tablicy. – Rozejrzał się wokół zawistnie, po czym wzruszył ramionami. – Idę pod prysznic.
– Cóż, ja się najpierw spłuczę, a potem wymoczę w wannie – oświadczył Destrang, ściągając tunikę w drodze do swojego pokoju. – Nie ma dość czasu, żeby zawracać sobie głowę spaniem. Dwadzieścia albo trzydzieści minut w gorącej wodzie jest dokładnie tym, co lekarz zapisał mi po tej cholernej jeździe.

* * *
– Potrzeba panu czegoś, generale? – zapytał Herzer, wchodząc do pokoju Edmunda.
– Owszem, takiej łazienki w moim cholernym domu – burknął książę. – Jak wygląda twoja?
– Skorzystałem ze wspólnej, na korytarzu, sir. – Herzer wziął prysznic i przebrał się w galowy mundur. Przypominał polowy, różniąc się tylko niebieskimi klapami tuniki oznaczającymi jego przynależność do piechoty. Ale biorąc pod uwagę sytuację, przypiął też medale. Na górze znajdowało się coś w rodzaju tarczy. Poniżej cztery medale. Ten w górnym rzędzie reprezentował złoty laur. Na trzy w rzędzie niżej składały się: srebrny orzeł z rozłożonymi skrzydłami, druga tarcza, tym razem z brązu, oraz para skrzyżowanych mieczy. Zdał sobie teraz sprawę, że ma więcej odznaczeń od Edmunda i zaczął się zastanawiać, czy nie powinien paru odpiąć. – Ale wyglądało to dość dobrze.
– Idź zajrzyj do mojej – powiedział Talbot, zakładając tunikę.
Wspólna łaźnia zrobiła na Herzerze bardzo dobre wrażenie. Miała przyjemną wannę, osobny prysznic z kabiną wyłożoną kafelkami i dwie porcelanowe umywalki z kranami z ciepłą i zimną wodą. Nie wspominając o spłukiwanej toalecie. Jednak wszystko to bladło przy łazience Edmunda. Podłoga i ściany zostały zrobione z jakiegoś rodzaju lekkiego drewna o bardzo kosztownym wyglądzie. Kabina prysznicowa była wyłożona czarnym marmurem i tak duża, że nie potrzebowała drzwi. Wannę wykonano z jakiegoś ładnego, nie znanego mu kamienia i miała przynajmniej dwukrotnie większe wymiary niż ta w łazience na korytarzu. Umywalki najprawdopodobniej zrobiono z tego samego gładkiego kamienia, a krany wyglądały na to, że wykonano je z czystego srebra. Pstryknął jeden z nich i dźwięk zdradził, że się nie pomylił. Pokręcił głową i zajrzał do drugiego pomieszczenia za klozetem, po prostu, żeby go obejrzeć. Ten oczywiście został zrobiony z czarnego marmuru, a obok niego umieszczono jeszcze jakieś obce mu urządzenie, z tego samego materiału.
– To dość eleganckie – powiedział, kiedy wrócił do pokoju.
Edmund założył już tunikę i zdecydował nie zakładać medali. Jedyną ozdobą jego tuniki były cztery srebrne gwiazdki. Zdawał się uważać, że to wystarczy.
– Nie sądzę, żeby z rangą nie mogły się wiązać pewne przywileje – zauważył kwaśno. – Muszą być jakieś pozytywne strony wynikające z całej tej odpowiedzialności. Ale rzadko spotykałem akceptujące taką ostentację grupy, które gdzieś po drodze nie zgubiły swojego celu, którym w tym przypadku jest niszczenie wroga.
– Owszem, sir – zgodził się Herzer, myśląc o studiowanej przez siebie historii wojskowości. – Z pewnością zgodziliby się z panem Spartanie i większość Rzymian.
– Poczekamy jeszcze godzinkę, czy pójdziemy zgarnąć podchorążych i wcześniej udamy się do dowództwa? – zapytał Edmund.
– A mamy jakiś środek transportu? – odparł pytaniem Herzer.
– To jakieś trzysta metrów – rzucił cierpko Talbot. – Myślę, że nawet ja zdołam jakoś dojść.
– Tak jest, sir. Ale czy sądzi pan, że admirałowie by poszli?
– Tu masz rację – przyznał Edmund. – Teraz pytanie, czy bez kołowego transportu uznają nas za nic nieznaczącą hołotę czy twardych drani, których nie interesuje ostentacja?
– Oba? – roześmiał się Herzer. – Gdybyśmy dysponowali transportem, moglibyśmy nim wzgardzić, ale nie wydaje mi się, żeby czekał gdzieś tu na nas jakiś powóz.
– Należało zatrzymać ten, który nas tu przywiózł – mruknął Edmund. – Ale woźnica zmęczył się równie mocno jak my.
– I nie poinformowaliśmy tego miłego gentlemana na dole, że możemy potrzebować czegoś takiego.
– W takim razie idź i wyciągnij z łóżek podchorążych – zdecydował po chwili namysłu Edmund – a ja porozmawiam z tym młodzieńcem na dole w sprawie jakiejś paszy. Kiedy wrócisz, pójdziemy pieszo. Oczywiście oznacza to, że od teraz zawsze trzeba będzie chodzić, niezależnie od pogody.
– Deszcz jeszcze nikogo nie zabił – zauważył filozoficznie Herzer. – O ile nie był to naprawdę zimny deszcz, a ten ktoś nie przebywał na nim przez bardzo długi czas – dodał po chwili.

* * *
Kiedy Herzer wrócił w towarzystwie podchorążych, dyżurny budynku gościnnego skierował ich do jadalni. Podobnie jak reszta kwater dla VIP-ów sala miała olbrzymie wymiary i została bardzo elegancko urządzona, ze śnieżnobiałymi obrusami i srebrną zastawą oraz świeżymi kwiatami ustawionymi w wazach na potężnym stole. Widać było, że służba dotarła tu wcześniej i przygotowano miejsca dla całej piątki.
– Główny kucharz miał pewne wątpliwości odnośnie podania jedzenia dla was – powiedział Edmund z lekkim uśmiechem, jak tygrys, który niedawno solidnie się najadł. – Hołota w rodzaju podchorążych powinna jeść w mesie lub klubie oficerskim. A w najlepszym razie w kuchni. Ale wykazałem mu, że błądzi. Siadajcie.
Mogli zamówić szynkę i bekon oraz jajka. Nie wspominając o koszykach pełnych bułek prosto z pieca. Herzer przez chwilę zastanawiał się nad zapytaniem, czy mają kleik kukurydziany, ale uznał, że czas zacząć odgrywać rolę dobrego adiutanta. A dobry adiutant pozwala swojemu generałowi zajmować się doskwieraniem ludziom.
Kiedy wszyscy zjedli, szybko, jak uczą się tego żołnierze w polu i nigdy nie zapominają, wyszli z budynku i skierowali się do pomieszczeń dowództwa.
– Tao, jesteś z równin – odezwał się Edmund. – Miałeś jakieś doświadczenie z końmi, zanim zetknąłeś się z nimi na kursie oficerskim?
– Praktycznie dorastałem na końskim grzbiecie, sir – przyznał chłopak.
– Kiedy dotrzemy do dowództwa, pójdziesz dowiedzieć się, gdzie mają tu stajnie. Na moją odpowiedzialność wybierzesz sześć najlepszych koni, jakie uda ci się znaleźć i odpowiedni zestaw rzędów. Mają być gotowe do użycia przez naszą piątkę. A sześć, bo może się okazać, że będziesz musiał jechać gdzieś, zabierając ze sobą luzaka. Destrang, Van Krief, macie przybory do pisania?
– Tak jest, sir – odparli oboje.
– Dobrze. O ile tylko gdzieś was nie wyślę, trzymajcie się moich pleców, a potem wracajcie najszybciej, jak to możliwe. Będziecie spędzać mnóstwo czasu na czekaniu.
– Żaden problem, sir – zapewniła Van Krief.
– Herzer, zamierzam ze wszystkich sił spróbować przykleić cię do siebie jak rzep – poinformował Edmund, gdy zbliżyli się do oświetlonego budynku kwatery głównej. Słońce zaczynało właśnie na wschodzie rozświetlać horyzont.
– Destrang, Van Krief. – Edmund zatrzymał się nagle. – Które z was jest lepsze w wyszukiwaniu informacji?
– Ja, sir – zgłosiła Van Krief. Destrang tylko kiwnął głową, w jej stronę.
– Dobrze, mam dla ciebie zadanie specjalne – rzekł Edmund, ruszając ponownie.
Kiedy zaczął wchodzić po schodach prowadzących do dowództwa mieszczącego się w dużym, czteropiętrowym budynku z drewna, stojący na straży żołnierze piechoty morskiej stanęli na baczność. Mieli na sobie pełne zbroje segmentowe i hełmy w stylu barbuty, uzbrojeni w krótkie włócznie abordażowe. Edmund zareagował uśmiechem na ich salut.
– Dzień dobry, panowie – odezwał się, gdy Herzer otwierał drzwi do budynku. – Jak się dziś macie?
W środku przy biurku siedział kapitan o czujnym wyglądzie. Kiedy do pomieszczenia wszedł generał, zerwał się na baczność i krzyknął:
– Baczność! Oficer na pokładzie!
– Dzień dobry, kapitanie – rzucił lekko Edmund, znów z uśmiechem. – Wydaje się, że przyszedłem trochę wcześnie. A sądząc po pańskiej reakcji, jestem tu w tej chwili najstarszy stopniem.
– Tak jest, sir – odparł kapitan.
– Dobrze – Generał uśmiechnął się. – Podchorąży Destrang – dodał, po czym nachylił się i wyszeptał mu coś do ucha.
Destrang wyciągnął z kieszeni bluzy notatnik i zapisał coś, kiwając głową do słów generała.
Herzer zdołał przy tym wszystkim zachować kamienną twarz, ale wiedział, że admirał Draskovich, dowódca Floty Północnoatlantyckiej szybko się dowie, że nie tylko w drodze do jego własnej kwatery głównej wyprzedził go dowódca wschodnich sił lądowych, ale też cholerny piechociarz, którego przypadkowo wiązały bliskie stosunki z królową – a krążyły wręcz plotki, że kiedyś tworzyli parę – nawet to sobie zanotował.
– W takim przypadku potrzebuję przewodnika do pokoju operacyjnego – oświadczył Edmund, odwracając się z powrotem do kapitana.
– Sir. – Kapitan poruszył się niepewnie. – Wprowadziliśmy serię procedur bezpieczeństwa wynikłych z... pewnych przecieków informacji.
– Byłem przy tym, synu – zapewnił Talbot z groźnym wyrazem twarzy. W trakcie misji dyplomatycznej do syren pierwszy oficer smokowca okazał się agentem Nowego Przeznaczenia. Żona Owena Mbeki, Sharon, została przez Upadek uwięziona w Ropazji, a jej stan uzależniono od jakości przekazywanych przez niego informacji. W końcu, gdy jego działalność odkryto, Nowe Przeznaczenie go zabiło. – Chcesz mi powiedzieć, że nie jestem uprawniony do wejścia do pokoju operacyjnego?
– Nie, sir, ale...
– Gdzie jest oficer dyżurny? – zapytał Edmund. – Albo oficer informacji tajnych? Z pewnością jest tu ktoś starszy od ciebie stopniem, na kogo możesz zepchnąć ten problem. Wiem, że nie płacą ci dość.
W krótkim czasie generał wylądował w biurze zaspanego oficera dyżurnego, który z zatroskaniem wpatrywał się w niespodziewanego gościa.
– Sir, nie mam uprawnień do wydawania przepustek do pokoju operacyjnego – oświadczył niepewnie. Był oficerem floty, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że dla oficera flagowego nie znaczyło to wiele. Smród, jaki wiązał się z całą tą sytuacją, mógł doprowadzić do zrujnowania jego kariery. – Komandor Correa przyjdzie tu najdalej za godzinę...
– Oficerze, czy jestem tu w tej chwili najstarszy stopniem? – zapytał ostrzegawczo generał.
– Tak jest, sir – potwierdził zapytany, głośno przełykając ślinę.
– W takim razie, na mój rozkaz, wyda pan przepustki do pokoju operacyjnego dla mnie i mojego adiutanta, kapitana Herricka. Potem znajdzie pan kogoś, kto zaprowadzi mojego podchorążego – wskazał palcem na Van Krief – do waszego archiwum, gdzie z mojego polecenia zajmie się przeanalizowaniem pewnych dokumentów. Następnie przydzieli pan podchorążemu Tao osobę, która pokaże mu stajnie bazy, i to kogoś, kogo personel stajni usłucha. I znajdzie pan jeszcze dla podchorążego Destranga miejsce, z którego będzie mógł przyjść do mnie w nie więcej niż trzydzieści sekund. A potem może pan sobie do woli protestować admirałowi Draskovichowi. Ale jeśli nie zacznie pan wypełniać tych rozkazów, postawię pana przed sądem wojennym, URWĘ PANU GŁOWĘ I NAROBIĘ DO SZYI. ZROZUMIANO?
– Tak jest, sir – odpowiedział oficer dyżurny, sięgając do szuflady biurka.

* * *
– Przepraszam panią – odezwał się starszy podoficer po wejściu do archiwum i zastaniu tam Amosis Van Krief z połową jego dokumentów porozkładanych w bezładzie na podłodze. – Czy mógłbym, z całym szacunkiem, zapytać co u diabła pani tu robi?
– Czytam część z pańskich dokumentów i robię notatki – wyjaśniła uprzejmie dziewczyna.
– A czy mogę spytać z czyjego upoważnienia? Nie wpuszczamy tu wszystkich chętnych, jeśli wie pani, o czym mówię. Są do tego procedury.
– Z upoważnienia generała Talbota, dowódcy wojsk wschodnich – wyjaśniła Van Krief. – Jeśli ma pan z tym problem, może się pan udać do niego. A na razie potrzebuję raportów z budżetów materiałowych floty z ostatniego kwartału, godzin szkoleniowych z podziałem na rodzaj, wykazu godzin lotów smoków i łącznego czasu okrętów na morzu. Och, i listy typów wszystkich budowanych aktualnie okrętów wraz z szacunkowym czasem do wodowania.
– Mam inne obowiązki, proszę pani – rzucił ostro podoficer. – I jestem tu starszym podoficerem.
– Cóż, jeśli chce pan nim zostać, sugerowałabym, żeby albo wziął się pan do roboty, albo znalazł kogoś, kto się tym zajmie – odpowiedziała dziewczyna. – Ponieważ na stworzenie raportu mam czas tylko do południa, a jeśli mi się to nie uda, pierwszą pozycją w nim będzie stwarzanie trudności przez pewnego starszego podoficera.

* * *
– Generale Talbot – przywitał się admirał Draskovich, wysoki mężczyzna z bladą cerą, prawie czarnymi oczami i długimi kruczoczarnymi włosami związanymi w kucyk.
Edmund siedział z nogami na blacie za jednym z biurek w pokoju operacyjnym, trzymając w dłoni kubek z kawą. Machnął nim w stronę dowódcy floty.
– Drask – wstał na powitanie. – Masz tu świetnie wyszkoloną załogę. Mógłbym zabić, za twoje Centrum Komunikacyjne.
– Dziękuję, generale – odparł admirał, ściskając dłoń Talbota. – To mój szef sztabu, generał Kabadda. – Wskazany oficer, średniego wzrostu blondyn, uścisnął dłoń księcia, uśmiechając się lekko. – I mój adiutant, komandor Edrogan. – Ten był wysokim, eleganckim młodzieńcem, niewiele starszym od Herzera. W kącikach oczu miał zmarszczki, jakby często patrzył pod słońce, a jego twarz pokrywała mocna opalenizna.
– Komandorze – skłonił się generał. – A to mój adiutant, kapitan Herrick.
Cała trójka przyglądała się przez chwilę Herzerowi i jego medalom, po czym admirał kiwnął głową.
– Kapitanie, pańska reputacja pana wyprzedza – rzucił admirał nieco sztywno.
Herzer prawie zapytał „która”, ale zdołał się powstrzymać.
– Dziękuję panu, sir – odrzekł. – Podobnie jak pańska.
– Tak – przyznał admirał, przetrawiając dwuznaczność odpowiedzi. – Czy wszystko jest w porządku?
– Och, doskonałym – potwierdził Edmund. – Doszło do drobnego problemu w związku z wpuszczeniem mnie do pomieszczenia operacyjnego, ale łatwo się z tym uporaliśmy.
Do pokoju wszedł szczupły komandor z zaciętym wyrazem twarzy i wyszeptał coś do ucha adiutanta admirała. Na twarzy młodego mężczyzny pojawił się wyraz zaskoczenia, a potem i on pochylił się do swojego przełożonego, mówiąc coś cicho i zerkając przy tym na generała.
– I jedna z moich podchorążych ze zbyt dużą ilością wolnego czasu zajmuje się zawracaniem głowy waszym archiwistom – dodał Talbot, uśmiechając się. – Nic poważnego.
– Jestem pewien – zgodził się admirał z wyraźnie brzmiącym napięciem w głosie. – Wiadomość o pańskim przyjeździe nie zawierała informacji o celu wizyty, generale.
– No cóż – westchnął Edmund, znów gestykulując ręką z kubkiem. – Jestem facetem, który musi radzić sobie z wszelkimi gośćmi z Nowego Przeznaczenia, którym uda się prześlizgnąć przez twoje skuteczne sieci, Drask. Sheida uznała za stosowne, żebym przyglądał się, jak wychodzisz na polowanie.
Admirał zdawał się zauważyć poufały sposób odwołania się do królowej. Uśmiechnął się kwaśno i kiwnął głową.
– Może w takim razie chciałby pan wziąć udział w porannej odprawie? – zapytał. – Zazwyczaj przeprowadzamy ją w zabezpieczonej sali konferencyjnej, mniej więcej za godzinę.
– Za nic bym jej nie opuścił – zapewnił Edmund.

* * *
Tao przeszedł przez stajnie, z przyjemnością wciągając w płuca mocny zapach koni, nawozu i skóry. Bawiło go, że musiał dotrzeć do bazy floty, żeby znów mieć kontakt z końmi. Od kiedy wstąpił do legionów, jedyną okazję do jazdy miał w trakcie tygodniowego kursu podczas podstawowego szkolenia oficerskiego.
Stajnia okazała się dużym budynkiem, z rzędami boksów, a on maszerował korytarzem, unikając stajennych i okazjonalnych placków nawozu, zaglądając do zagród i przyglądając się zapełniającym je zwierzętom. Od razu zauważył, że zdecydowaną większość stanowiły ciężkie, grubokościste konie pociągowe. Zwierząt nadających się do jazdy wierzchem mieli w niej zdecydowanie mniej, a na dodatek większość z nich dość niskiej jakości. Zatrzymał się przy boksie z wyróżniającym się koniem, ładną plamistą klaczą z białym pyskiem. Umaszczenie miała okropne, plama bieli na pysku pasowała do podobnej na zadzie i dwóch na nogach, zdradzając, że chorowała na gnicie strzałek. Resztę ciała pokrywały plamy brązu i kasztanu. Nie była w zbyt dobrym stanie, wyraźnie od dawna nikt na niej nie jeździł. Ale miała dobry kłąb, lepszy niż większość zwierząt w stajni.
– Mogę w czymś pomóc, podchorąży? – zapytał lodowaty głos zza jego pleców.
Młody oficer odwrócił się, trafiając na wyraźnie rozwścieczonego komandora.
– Mam nadzieję, sir. – Tao próbował nie okazać nerwowości. – Zostałem tu wysłany przez generała Talbota w celu wybrania kilku koni dla posłańców. Sześciu, sir, z oporządzeniem.
– Proszę mi pokazać rozkazy – zażądał komandor, wyciągając rękę.
– Nie mam ich na piśmie, sir – wyjaśnił podchorąży. – Jestem jednym z jego kurierów, sir. Nie zamierzam uciekać stąd z końmi. Zresztą, o ile się nie mylę, nie będziemy potrzebować wszystkich sześciu równocześnie.
– Cóż, podchorąży, obowiązują tu pewne procedury. Bez pisemnego rozkazu żaden koń nie opuści stajni. I nie wybiera pan sobie koni, przydziela się je według grafiku.
– Sir, z całym należnym szacunkiem, nie takie dostałem rozkazy od generała – uparł się podchorąży.
– Nie pracuję dla generała – warknął komandor. – Pracuję dla admirała Draskovicha. Jeśli admirał postanowi uchylić te przepisy, ma do tego prawo. Pański generał nie. Wyrażam się dostatecznie zrozumiale, czy muszę to panu dać na piśmie?
– Musi pan – potwierdził podchorąży, wyciągając z kieszeni notatnik. Polizał czubek ołówka i pisał przez chwilę. – Czy może pan tu po prostu podpisać, sir?
– Co to jest?
– Parafraza tego, co właśnie od pana usłyszałem, sir – wyjaśnił podchorąży, odczytując z kartki. – Konie nie mogą zostać udostępnione bez pisemnej zgody...
– I priorytetu przydzielonego przez dowództwo floty – dodał komandor.
Tao zerwał kartkę i zaczął pisać od początku.
– Konie nie mogą zostać udostępnione bez pisemnej zgody i priorytetu przydzielonego przez dowództwo floty, a komandor w stajniach nie chciał wydać koni po ustnym oświadczeniu, że wypełniam rozkazy dowódcy sił wschodnich.
– Jak pan powiedział, kim jest ten generał? – zapytał komandor i sięgnął po notes.
– Generał książę Edmund Talbot – wyjaśnił Tao. – Dowódca sił wschodnich.
– Och. – Komandor umilkł na chwilę, po czym się skrzywił. – Może rozejrzy się pan tu przez chwilę, a ja pójdę dowiedzieć się o jakieś wytyczne.
– Tak jest, sir – zasalutował Tao. Odczekał, aż komandor odszedł, po czym prychnął, wyciągając notes i wyrywając kartkę. Po chwili zastanowił się, schował notatkę i pisał dalej. Trochę powoli, ale prędzej czy później dostanie wszystko, czego potrzebuje.



Dodano: 2007-01-23 14:23:52
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS