NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Ukazały się

Zahn, Timothy - "Thrawn" (wyd. 2024)


 Zahn, Timothy - "Thrawn. Sojusze" (wyd. 2024)

 Zahn, Timothy - "Thrawn. Zdrada" (wyd. 2024)

 Romero, George A. & Kraus, Daniel - "Żywe trupy"

 Thiede, Emily - "Złowieszczy dar"

 antologia - "Ekstrakty. Tom drugi"

 Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

Linki

Ćwiek, Jakub - "Kłamca"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Kłamca
Data wydania: 2005
ISBN: 83-89011-77-8
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 272
Cena: 25,99 zł
seria: Kuźnia Fantastów



Ćwiek, Jakub - "Kłamca" #2

Valhalla

Koń jadącej na czele Walkirii nie był zwykłym zwierzęciem. Rzadko który rumak jest wszak w stanie szybować pod niebem i mienić się przy tym niezwykłym blaskiem niczym spadająca gwiazda. I pomimo że zdolność ta zamierała, gdy tak jak w tej chwili wkraczał na mityczne ziemie, zawsze pozostawała w nim odrobina magicznej niesamowitości. Objawiała się przede wszystkim niezwykle wyczulonymi zmysłami i ogromnym zapałem do walki.
Gdy pierwszy oddział skrzydlatych postaci runął z nieba, rumak Walkirii przystanął na moment. Jego pani, zmęczona łowami, zlekceważyła jednak ostrzeżenie. Uderzyła piętami w boki konia i wplótłszy palce w grzywę wyszeptała zaklęcie. Rumak zgodnie z jej wolą ruszył. Kilka metrów później stanął jednak ponownie. Zestrzygł uszami i parsknął.
Tym razem wojowniczka zareagowała. Odwróciła się by spojrzeć na swój oddział, sięgnęła do pasa po róg i uniósłszy go do ust zadęła krótko.
Wskrzeszeńcy unieśli głowy..
— Przekażcie tylnej straży by byli ostrożni — zawołała Walkiria.
Kilka głów odwróciło się. Przez chwilę słychać było szepty i pełne zdumienia okrzyki.
— Pani! — Zabrzmiał pierwszy skierowany do niej. — Nie ma tyl...
Rzucony gdzieś z głębi lasu nóż ze świstem przeszył powietrze i zagłębiając się w gardle, stłumił resztę wypowiedzi. Drzewa zaszumiały, jakby tysiące ptaków wzbiło się nagle do lotu, a księżyc w jednej chwili zniknął, zasłonięty chmarą unoszących się nad drogą istot. Spomiędzy drzew wyleciały dziesiątki strzał.
Walkiria spięła konia, sięgając jednocześnie po róg. Gnała przed siebie, dmąc ile sił w płucach i nawet nie zauważając grotów, które odbijały się od otaczającej ją niewidzialnej aury.
Rzecz jasna, trąbienie nie miało żadnego większego sensu. Na to było już zdecydowanie za późno. Dźwięk rogu bogini mieszał się z wrzaskami tracących swą drugą szansę wskrzeszeńców, z głośnym szumem dziesiątek par skrzydeł i z hukiem, jaki wypełniał jej głowę.
Kilka metrów przed nią pojawiła się nagle ściana ognia. Szkolony do podobnych sztuczek rumak nawet nie zwolnił, przeskoczył przez płomienie i gnał dalej przed siebie, wciąż nabierając prędkości.
Odgłosy walki cichły powoli, gdy Walkiria przejechawszy z dwieście metrów, dotarła do zakrętu. Przed nią rozpościerało się potężne jezioro, a że siedząc w siodle, znajdowała się nad linią tataraków, mogła dostrzec płonące daleko na przeciwnym brzegu lasy, spomiędzy których wyłaniała się oblegana teraz ze wszystkich stron Valhalla.
To po to mnie wezwali, pomyślała a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. To Ragnarok
W tej samej niemal chwili koń zbyt ostro wszedł w zakręt. Szarpnęła go za grzywę, ale było już za późno. Zachwiała się i z impetem runęła na ziemię. Na szczęście dla siebie, trafiła na rozmiękczoną wodą skarpę, przez co upadek nie był szczególnie bolesny. Wojowniczka potoczyła się do wody.
Przez chwilę leżała w bezruchu, nasłuchując ewentualnego pościgu, po czym z wysiłkiem podniosła się na kolana. Na ścieżce dostrzegła jakiś błyszczący przedmiot, który, gdy odgarnęła z czoła włosy i przyjrzała się uważniej, okazał się być jej hełmem.
Nie poszła po niego, tak jak i nie wstała, by zobaczyć, jak radzą sobie jej wojownicy. (Pewnie już sobie nie radzą, pomyślała.) Zamiast tego wydobyła sztylet i poprzecinała paski zbroi. Zdjęła z siebie wszystko i naga zagłębiła się w tataraki. Nie ufała już ścieżkom i drogom, a skrzydlaci przecież nie popłyną. Dotrze do Valhalli i tam umrze. Nigdzie indziej.
Pół metra od niej poruszyła się nagle mała łodyżka, a w chwilę później w tym samym miejscu pojawiła się ociekająca wodą głowa. W zębach trzymała nóż.

* * *

Cherubin Nathaniel zeskoczył z konia i, odpowiadając niedbałym gestem na saluty wartowników, ruszył w głąb obozu. Szedł pewnym krokiem, mijając brudne, obszarpane namioty przepełnione leżącymi na połamanych pryczach rannymi. Otuleni uwalanymi w błocie i krwi skrzydłami aniołowie leżeli cicho, zażywali spokojnego snu po ciężkim, wyczerpującym dniu. (…).
Nathaniel zatrzymał się przed samym wejściem do namiotu wodza i zwróciwszy się do strażnika, wyrecytował formułę wejścia, zawierającą dyskretnie zawoalowane, przypisane mu hasło i status odbytej misji. Strażnik zniknął na chwilę we wnętrzu namiotu, po czym pojawił się ponownie, wpuszczając oficera do środka. Cherubin poprawił mundur i wszedł.
Wnętrze namiotu prezentowało się niewiele okazalej od zewnętrza. Na lewo od wejścia stał pusty stojak na zbroje, a tuż obok wojskowa prycza. Wyglądała jakby robiona na miarę dla olbrzyma. Obok niej stał stołek z niedojedzonym posiłkiem na glinianych naczyniach.
W centrum znajdował się stół otoczony mnóstwem nieociosanych pieńków, a po lewej na podwyższonej ławie rozłożona była wielka makieta pola bitwy. Nad nią właśnie pochylał się wódz.
Stał tyłem do wejścia, a trzy pary jego gigantycznych skrzydeł poruszały się delikatnie jakby muskane wiatrem. Pomiędzy nimi wisiał zamocowany wzdłuż kręgosłupa potężny miecz.
Nathaniel odchrząknął.
— Melduje się Cherubin Nathaniel, Archaniele — wyrecytował. — Z pierwszego...
Wódz wzniósł rękę, zmuszając go do zamilknięcia.
— Wiem, kim jesteś — odparł. Podniósł niewielką figurkę i przestawił ją kilka milimetrów dalej. — Gdyby było inaczej, nie wszedłbyś tu.
Cherubin zdusił w sobie przekleństwo. Jego dobre samopoczucie odpłynęło w jednej chwili i w owej chwili najchętniej odwróciłby się i wyszedł. Nadal miał jednak do zdania raport. Całkiem dobry raport. Godny pochwały. Może nie wszystko jeszcze stracone.
— Archaniele Michale! Pragnę zameldować, że misja została wykonana. Przy minimalnych stratach...
— Co?!
Archanioł odwrócił się tak gwałtownie, że skrzydłami przewrócił makietę. Stół runął z hukiem, niewielkie figurki rozsypały się po klepisku, wbijając swe maleńkie mieczyki w ziemię, a miniaturowa Valhalla pękła na dwoje.
Do środka wpadło dwóch wartowników, ale widząc, że wódz nie jest zagrożony, wycofali się pospiesznie. Archanioł ruszył powoli w stronę Cherubina, a jego pięści na przemian zaciskały się i rozluźniały.
— Chcesz mi powiedzieć, że mamy straty?!
Nathaniel cofnął się o krok.
— Doprawdy minimalne panie, my... — Zamilkł, nie mogąc dodać już ani słowa.
Archanioł zatrzymał się niecałe pół metra od niego. Jego poznaczona bliznami twarz wyrażała teraz niczym niehamowaną wściekłość. Wytatuowany wokół lewego oka płomień zaczął mienić się czerwienią i żółcią, a zaciśnięte zęby ze świstem przepuszczały powietrze.
— Dostałeś dwie setki doborowych wojowników — wycedził — i cudowne miejsce na zasadzkę. Przeciwnik nieomal żaden, A TY MI MÓWISZ O STRATACH?
Nathaniel zrobił maleńki kroczek do tył i z przerażeniem odkrył, że oto właśnie dotarł do ścianki namiotu. Wbił skrzydła w płótno.
— Oni mieli tę broń panie — spróbował obrony raz jeszcze, prawie szeptem. — Tę, która...
Archanioł wziął głęboki oddech, po czym cofnął się o krok. Stał przez chwilę w milczeniu, jakby coś rozważając.
— Zostaniesz odprowadzony pod strażą do swojego namiotu — powiedział po chwili już niemal spokojnym głosem. — Nie wolno ci go opuścić do czasu, gdy postanowię, co z tobą zrobić. Zgłoś się do wartowników i powiedz im, co postanowiłem. A teraz won!
Nie czekając na wykonanie polecenia, odwrócił się i ruszył na powrót w stronę makiety. Idiota, myślał, otaczają mnie idioci. Ileż to odpraw poświęcił, by zdyskredytować mit o owej zabójczej broni, ową plotkę, która nieopatrznie wyrwała się z ust strażników Aegira i rozlazła po jego armii niczym szarańcza po polach Egiptu. Przeklęty olbrzym. Jednym zdaniem zrobił więcej niż wszystkie Alfy, Karły i Walkirie swymi mieczami czy toporami.
Przez chwilę przyglądał się leżącym na ziemi figurkom, po czym podniósł jedną z nich. Był to dobrze zbudowany wojownik o kruczoczarnej brodzie i opasce na oku. Na jego zbroi widniał emblemat wielkiego drzewa ze zwisającą z gałęzi szubienicą.
— Nie przejmuj się, Odynie — wyszeptał archanioł Michał, uśmiechając się krzywo. Płomień na jego twarzy znów rozgorzał. — To nie opóźni naszego spotkania.

* * *

Niemal w tym samym momencie, gdy Michał przemówił do trzymanej w dłoni figurki, siedzącego na swym tronie Odyna przeszył dreszcz.
Ułamek sekundy później zatrzęsło się wszystko. Stojące na stołach kufle z czaszek zagrzechotały, a z glinianych mis powypadały piszczelowe łyżki. Ogołocone z broni stojaki runęły na rozciągnięte na podłodze zwierzęce skóry.
Stojący na środku sali bóg piorunów Thor położył na ziemi swój młot i stanąwszy w rozkroku rozłożył ręce. Nie miał najmniejszego kłopotu ze złapaniem równowagi.
Po kilku minutach wstrząsy ustały. Znów słychać było tylko dobiegające z zewnątrz odgłosy bitwy, anielskie ryki tryumfu, gdy padały kolejne fortyfikacje wroga, no i oczywiście równomierne uderzenia tarana we wrota Valhalli.
Thor ponownie sięgnął po swój młot, podrzucił go, złapał lewą ręką i zakręcił młynka nad głową. Odyn skrzywił się z niesmakiem.
— Mogę wiedzieć, czemu ci tak wesoło?
Thor wzruszył potężnymi ramionami.
— Trudno powiedzieć — odparł. — To chyba przez te wstrząsy. Przypomniały mi o starych czasach. Przez to wszystko niemal zapomniałem, że on tam jeszcze siedzi.
Odyn spojrzał na wiszące pod sufitem jezioro, dar morskiego olbrzyma Aegira. Tego samego, który wymyślił, że ze skrzydlatymi można się układać. Biedny głupiec.
— Za to ja cały czas pamiętam o Kłamcy — rzucił smutno. — I czasem mam ochotę zejść tam i zakończyć jego podły żywot.
Thor spojrzał na niego z wyrzutem.
— Nie możesz! On przecież...
— ... Ma być przyczynkiem końca, wiem. — Władca Valhalli wszedł mu w zdanie.– Tyle tylko, że oto właśnie nadszedł koniec, nie widzisz?!
Zza drzwi od strony komnat wyłoniła się głowa karła. Thor machnął ręką.
–Nie przeszkadzaj nam teraz, Gloinie. — polecił.
Karzeł posłusznie zniknął za drzwiami. Thor przełożył młot za głowę i oparł na ramionach.
— Wiesz, że jest sposób, prawda? — zapytał. — Pamiętasz o sekretnych drzwiach w twej komnacie i...
— Zamilcz! — niemal wrzasnął Odyn.
Thor westchnął.
— Więc o to chodzi — stwierdził. — Do niedawna myślałem, że masz plan, potem, że w rozpaczy zapomniałeś. Ale ty pamiętasz. Tylko... stchórzyłeś!
— Kazałem ci zamilknąć!
— Bo cóż mi zrobisz? — szydził dalej bóg piorunów. — Nie masz odwagi, by zrobić to, czego żadne z nas, ani ja, ani ta pochowana po komnatach hołota zrobić nie możemy. Nie masz odwagi, by uratować Valhallę.
Odyn poderwał się i złapał za stojącą obok tronu włócznię. Thor ani drgnął, tylko kilka maleńkich niebieskich błyskawic prześliznęło się po jego zbroi. Leżący na jego ramionach młot zamruczał cichutko. Zabrzmiało to jak odległy grzmot. Władca Vallhali usiadł i zakrył twarz.
— Nie wiesz, jak to jest — wyjaśnił prawie szeptem. — Gdy ostatni raz oddałem się Drzewu... To było coś potwornego. Ale wtedy wiedziałem, że mam szansę na powrót. A teraz… Ja nie wrócę, Thorze. Trudno to pojąć komuś, nad kim do tej pory wisiał tylko odległy Ragnarok.
Thor podszedł do tronu. Przez chwilę patrzył na Odyna z góry, po czym przyklęknął. Złożył młot pod stopy władcy Asów i oddał mu pokłon.
— Wybacz mą zuchwałość, ojcze — wyszeptał. — Oczywiście zrobisz, jak uważasz. Tyle tylko, że Yggdrasil to nasza jedyna szansa, a jeśli... jeśli...
Brama zatrzeszczała, posypały się pierwsze drzazgi.
Odyn powoli podniósł się z tronu i zdjął hełm. Pusty oczodół, do tej pory ukryty za metalową przesłoną, nadał jego pooranej bliznami twarzy nowy, bardziej przerażający wyraz. Kogoś, kto nie ma już nic do stracenia.
— Potrzebuję kilku chwil przygotowań. Musisz mi dać czas, Thorze — powiedział, podając hełm synowi. Ten przyjął go i od razu założył, nie bacząc na ograniczającą widzenie przesłonę.
— Ile tylko zdołam — odparł bóg piorunów. Wstał i otrzepał kolana. Podniósł młot. — Cały czas naszego świata. Cały mój czas.


Dodano: 2006-07-03 12:26:57
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Lee, Fonda - "Dziedzictwo jadeitu"


 Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia

 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS