NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki


Literackie zgadywanki 11/2011

Poniżej znajdziecie subiektywne oczekiwania redaktorów Katedry wobec wybranych zapowiedzi wydawniczych na ten miesiąc. Nazwa dość dobrze oddaje charakter prezentowanych krótkich opinii, będących swego rodzaju przewidywaniami, zabawą w typowanie czy zaklinaniem rzeczywistości. Należy podkreślić, że prezentowane tytuły nie pretendują do rangi jakiegokolwiek zestawienia, w szczególności nie są to „jedyne warte uwagi” pozycje, mające ukazać się na rynku.

Polecamy Wam również lekturę weryfikacji naszych zgadywanek. Warto się przekonać jak prawdziwe były szumne zapowiedzi wydawców i jak wiele udało się uchwycić w przewidywaniach naszych redaktorów.




Nie ukrywam – z „Nadzieją czerwoną jak śnieg” Andrzeja W. Sawickiego wiążę spore nadzieje. Głównym powodem jest moje zauroczenie historią XIX wieku: epoką romantyzmu i rewolucji, ale także rozumu i pracy. Jednym z najtragiczniejszych okresów w dziejach naszego narodu, ale także czasu bohaterskich zrywów powstańczych. Okresem barwnym, ale też bardzo skomplikowanym, niekiedy trudnym w opisie. Czy Sawicki podoła temu zadaniu? Czy wskrzesi ducha epoki? Mając w pamięci jego dwa ostatnie opowiadania („Kolce w kwiatach”, „Jak wiatr na stepie”) jestem przekonany, że tak.
„Nadzieja czerwona jak śnieg” to jednak, z założenia, nie stricte powieść historyczna, ale próba sięgnięcia do konwencji steampunku. Wspomniane wyżej opowiadania mówią wszakże nie o „naszej” wersji historii, ale alternatywnej. Niewytłumaczone do końca „mutatio” powoduje, że ludzie nabywają mocy wykraczających daleko poza granice ludzkiego pojmowania. Daje to autorowi duże możliwości twórcze. Liczę, że podobnie jak w „Zadrze” Piskorskiego i tutaj uda się pokazać wpływ zjawiska na społeczeństwo, na jego funkcjonowanie i dostosowanie do nowych realiów.
Trzeba jednak pamiętać, iż niekoniecznie te elementy, które sprawdziły się w krótszej formie, harmonijnie zagrają również i w powieści; tutaj dużo łatwiej można popełnić błąd. Źle rozłożone akcenty: historyczny i fantastyczny mogą spowodować, że dostaniemy mało strawną hybrydę gatunkową. Z kolei „przemożna moc mutatio” może stać się pretekstem do pojedynków rodem z komiksów Marvela. Obaw jest zatem wiele.
Jednak patrząc na przepiękną okładkę pędzla Wojciecha Ostrycharza mam nadzieję, że będzie dobrze.

Adam "Tigana" Szymonowicz




Antologia „Science fiction” jest jednym z najdłużej realizowanych, a zarazem najbardziej wyczekiwanych projektów w polskiej fantastyce. Pierwsze informacje o planowaniu tego tytułu ukazały się około trzy lata temu, później został rozpisany konkurs na opowiadanie, a następnie... długo czekaliśmy na jego rozstrzygnięcie oraz określenie daty premiery. Ponoć gros tego czasu poświęcono na przekonanie (a potem czekanie aż napisze) czołowego pisarza science fiction, czyli Jacka Dukaja, by jego utwór również znalazł się w tym zbiorze. Udało się – i bardzo dobrze, bo bez niego tomu o takim tytule nie można by było uznać za kompletny. Autor „Lodu” tekst napisał... w swoim stylu tworząc dzieło, które według wszystkich prawideł rządzących środowiskowymi nagrodami jest powieścią... ale podobnie jak to było w „Królu Bólu”, ukażą się one razem z innymi, krótszymi tytułami.
Dosyć o Dukaju, chociaż nie wątpię, że niezależnie od jakości pozostałych tekstów, to właśnie jego utworowi poświęcać będzie się najwięcej miejsca. Niemniej w zbiorze znajdują się opowiadania wielu innych ciekawych twórców. Będzie to też ciekawe porównanie z pierwszą antologią Powergraphu, czyli „Nowe idzie” – kilku autorów tam zbierających pierwsze szlify tutaj występuje już jako „autorzy z nazwiskami” i będzie można zobaczyć jak (albo: czy w ogóle) się rozwinęli. Dla kontrastu będzie można się również zapoznać z dziełami pisarzy obecnych na rynku od dawna. Która grupa ciekawiej wypadnie? Chyba nie można tutaj wykazać prostej zależności – przypuszczam, iż większe znaczenie będzie miał fakt czucia konwencji science fiction.
Właśnie, konwencja. Przez długi czas projekt funkcjonował pod nazwą „Hard SF”, ale finalny wydźwięk tytułu został zmiękczony. Co prawda pewne znaczenie może mieć tu tytuł utworu Dukaja (znowu on!), ale być może jest to też dostosowanie nazwy do rzeczywistości? Przyznam się szczerze, że miałem spore wątpliwości, by udało się zebrać wystarczającą liczbę tekstów spełniających kryteria hard science fiction wśród polskich autorów; przecież nawet na znacznie bogatszym rynku anglojęzycznym nieczęsto trafiają się wybitne teksty w tej konwencji. Wymaga ona wszak zarówno umiejętności pisarskich, jak i wiedzy naukowej – a nawet jeśli one są, to i tak nie zawsze udaje się je sprawnie połączyć. Stąd też mam przypuszczenie, że większość utworów w zbiorze należy raczej zaliczyć do mniej lub bardziej miękkich przejawów science fiction, a prawdziwych, twardych kawałków prozy będzie niewiele.

Tymoteusz „Shadowmage” Wronka



Wit Szostak, "Dumanowski"

Całkiem niedawno „Chochoły” Wita Szostaka zdobyły (tyle zaskakująco, co zasłużenie) Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego. Informacja ta zbiegła się w czasie z informacją, że w listopadzie ukaże się nowa książka krakowskiego autora pod tytułem „Dumanowski”. Od razu rodzi się pytanie: czy książka będzie w stanie dorównać świetnej wcześniejszej powieści (a w zasadzie dwóm powieściom, gdyż „Oberki do końca świata” były równie dobre, chociaż przeszły niezauważone)?
Szczerze powiedziawszy nie podejmę się jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie przed lekturą. Ze słów samego autora wynika, iż była to najszybciej pisana przez niego powieść; przenoszona na papier (czy raczej twardy dysk komputera) z zaskakującą wręcz łatwością – napisanie powieści zajęło autorowi niecałe dwa miesiące. Traktować to jako dobry omen? Chyba tak, chociaż można na tej podstawie postawić tezę, że będzie to książka znacznie mniej skomplikowana niż na przykład „Chochoły”.
Z jednej strony nie wątpię, iż Szostak po raz kolejny zaprezentował powieść wielce interesującą; wszak przyzwyczaił czytelników od jakiegoś czasu, że każdy jego utwór jest literackim wydarzeniem. Z drugiej jednak strony nie wiem, czy znów udało mu się stworzyć tekst tak kipiący od emocji? W tym względzie oczywiście bardzo wiele zależy od indywidualnej percepcji i wrażliwości – z własnego doświadczenia wiem, że w prozie Szostaka najbardziej ruszają mnie te fragmenty, które odwołują się jakoś do moich własnych przeżyć.
Pomysł fabularny pod postacią stworzenia postaci żyjącej przez cały okres zaborów, swoistego genius loci nieistniejącego kraju, daje liczne możliwości. Wymiar fantastyczny książki zapewne będzie polegał na ukazaniu niektórych wydarzeń czy postaci w alternatywny sposób, być może również poprzez zmianę historii. Nie sądzę jednak by był to najważniejszy element „Dumanowskiego” – raczej tylko miły dla oka i ducha ozdobnik. Wydaje mi się raczej, że pod pozorem biografii fikcyjnego bohatera Szostak spróbuje rozprawić się z narodowymi mitami; w postaci Dumanowskiego spersonalizować polski naród. Być może jakąś poszlaką będzie jego imię – Józefat; może nie powinniśmy osądzać: to zadanie należy wyłącznie do Boga?

Tymoteusz „Shadowmage” Wronka



Marcin Ciszewski, „www.ru2012.pl"

Kiedy półtora roku temu ukazał się „Major” Marcina Ciszewskiego wielu czytelników było przekonanych, że historia Pierwszego Samodzielnego Batalionu Rozpoznawczego definitywnie dobiegła końca. No bo co można było jeszcze wymyśleć? Bohaterowie powrócili do „naszych” czasów, a wszystkie wątki poboczne zostały dopowiedziane. Tymczasem kilka dni temu w sieci pojawiła się informacja o kontynuacji cyklu – „www.ru2012.pl”.
Będę szczery, nie spodziewam się po tej książce fajerwerków. No może niezupełnie – Ciszewski wojenne zmagania umie opisywać całkiem dobrze, zatem na pewno nie obędzie się bez licznych wybuchów. Do tego pewnie dojdzie niezbyt skomplikowana intryga i naszkicowani grubą kreską bohaterzy. A jednak na „www.ru2012.pl” warto czekać. Powód jest jeden – Ciszewski umie pisać w zajmujący sposób, a jego książki wręcz „się połyka”. W trakcie lektury nie przeszkadzają uproszczenia fabuły czy sztampowe postacie – tutaj najważniejsza jest frajda płynąca z faktu rozgromienia Niemców pod Mokrą czy wygrania Powstania Warszawskiego. Jak będzie tym razem?
Jeśli wierzyć opisowi, akcja powieści będzie się rozgrywać współcześnie, ale równocześnie nie zabraknie motywu wędrówki w czasie – z tym, że teraz możemy spodziewać się gości z przeszłości. Nie zabraknie także wątku walki z najnowszym zagrożeniem cywilizacji – terroryzmem. W jaki sposób zostaną połączone oba tematy pozostaje póki co tajemnicą.
I tylko jedna rzecz mnie gryzie – czy użycie w tytule słowa/skrótu „ru” oznacza, że tym razem wrogiem numer jeden naszych bohaterów będą Rosjanie?

Adam "Tigana" Szymonowicz



Stephen King, „Dallas 63"

Wydarzenia, które rozegrały się 23 listopada 1963 w Dallas na zawsze zmieniły historię Stanów Zjednoczonych. Strzały, które tam padły, zabiły nie tylko JFK, ale także skończyły epokę niewinności amerykańskiego społeczeństwa. Od tej pory już nic nie było takie samo. Eskalacja konfliktu w Wietnamie, wybuch afery Watergate, kolejne zabójstwa na tle politycznym. A gdyby można było to zmienić?
Taka okazja stanowi punkt wyjścia dla najnowszej powieści Stephena Kinga „Dallas 63”. Jego bohater cofa się w czasie do roku 1958 i teraz ma niepowtarzalną szansę, aby wpłynąć na bieg wydarzeń. Oczywiście, o ile mu się uda – już niejedna książka pokazała, że historia nie lubi zmian, a wszystkie odstępstwa zostają wcześniej lub później zniwelowane. Jaką drogę wybierze King? Alternatywnego świata, gdzie JFK żyje długo i szczęśliwie? A może jednak zdecyduje się na wersję, w której nawet najlepsze chęci nie są w stanie nic zmienić? Ja obstawiam wyjście trzecie – odautorskie, w końcu King lubi zaskakiwać czytelników nieszablonowymi pomysłami. Pozostaje jedno pytanie, czy faktycznie dostaniemy książkę traktującą tylko i wyłącznie o konsekwencjach podróży w czasie?
W końcu King to także badacz popkultury i miłośnik „american dream”. Dla niego „Dallas 63” to podróż sentymentalna w krainę młodości, kiedy świat był prostszy, a podział na „dobro” i „zło” bardziej klarowny; do świata stojącego na krawędzi atomowej zagłady, a jednocześnie tętniącego życiem. Po co zatem przerabiać po raz „n-ty” motyw zamachu w Dallas? Oczywiście, będzie on istotny dla fabuły, ale nie musi być wiodący. Czy nie lepiej zagłębić się w kolorowe lata 60. i odszukać ich ciemniejszej strony? Pokazać, jak pod warstwą niewinności i beztroski czai się Zło? Kto jak kto, ale King już nie raz udowodnił, że jest znakomitym poszukiwaczem mrocznych stron ludzkiej natury.

Adam "Tigana" Szymonowicz



Szymun Wroczek, „Piter"

Książki Dmitry’a Glukhovsky’ego „Metro 2033” i „Metro 2034” spotkały się z dość dużym zainteresowaniem ze strony czytelników i rynku, przez co powstały między innymi gra komputerowa osadzona w świecie powieści i szerszy projekt literacki o nazwie „Uniwersum metro 2033”. Z założenia w ramach serii mają się ukazywać książki różnych autorów, osadzających swoje opowieści w świecie wykreowanym przez Glukhovsky’ego – postapokaliptycznej rzeczywistości, w której prawdopodobnie przeżyła jedynie ta część ludzkości, która w chwili zagłady znajdowała się w miejskim metrze. Autor pierwowzoru osadził swoje powieści w metrze moskiewskim, choć jego bohaterowie wspominali o możliwości przeżycia również obywateli innych miast, chroniących się we własnych systemach podziemnej kolei. Książka Wroczka wychodzi naprzeciw tym przewidywaniom zapraszając czytelników do Petersburga. Jest to pierwszy tytuł zapowiedziany w ramach serii, lecz z pewnością nie ostatni.
Zakładając, że „Piter” będzie powielał pewne cechy pierwowzorów nie tylko w warstwie konstrukcyjnej świata spodziewałbym się po książce interesującej, tajemniczej intrygi, momentami dynamicznej akcji, wielu smaczków z życia mieszkańców Petersburga (tak obecnego, jak i dawnego), oraz pewnych refleksji o przeszłości wielkiego kraju i ludzkiej naturze w ogólności. Jednakże jest to zupełnie inny autor, inne miasto jest „bohaterem” jego opowieści, a seria narzuca jedynie kreację świata w pewnym podstawowym zakresie, więc możliwe, że powieść Wroczka w jakimś stopniu mnie zaskoczy. Niemniej lektura dostępnych fragmentów lub przesłuchanie ich w bardzo dobrej interpretacji Krzysztofa Gosztyły (tutaj) zdaje się potwierdzać moje przewidywania. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że książka jest lżejsza w odbiorze, a przy tym równie pełna głębi, co książki Glukhovsky’ego, który osobiście przyglądał się dziełu Wroczka zarówno na etapie tworzenia, jak i redakcji. Zapowiada się prawdziwa uczta dla wielbicieli podziemnego uniwersum.

Krzysztof Kozłowski



Peter Watts, „Wir"

Kilka słów wprowadzenia dla niezorientowanych: „Wir” jest drugą częścią „Trylogii Ryfterów” Petera Wattsa, znanego i popularnego (o czym chociażby świadczą dwie wizyty kanadyjskiego autora w tym roku w Polsce, czy też seria felietonów w Nowej Fantastyce) w naszym kraju głównie za sprawą „Ślepowidzenia”. Pierwsza część cyklu – „Rozgwiazda” – okazała się całkiem przyjemną, chociaż nie rzucającą na kolana książką. Przypuszczam, że tak samo będzie i z „Wirem”, pisanym na długo przed wspomnianym koronnym osiągnięciem literackim Wattsa.
Opowiadana historia urwała się w „Rozgwieździe” w dosyć dramatycznym momencie, należy więc przypuszczać, że wątki z niej będą kontynuowane. Jeśli tak się stanie, to należy się spodziewać znacznie dynamiczniejszej i mniej kameralnej fabuły. Trochę tego żałuję, bo opis zamkniętej na dnie oceanu społeczności wykolejeńców był chyba najmocniejszą częścią pierwszego tomu „Ryfterów”. Nie da się jednakże zawrócić biegu wydarzeń, więc należy jedynie mieć nadzieję, że w opisach nadchodzących kataklizmów (sugeruje to również okładka powieści) Watts zachowa taką samą błyskotliwość.
Powieści Wattsa to oczywiście nie tylko sama fabuła, ale też częste czerpanie z dorobku różnorakich nauk i przedstawianie ich w przefiltrowany sposób. Na pierwszym miejscu będzie najprawdopodobniej kwestia wirusa z głębin, którego główna bohaterka jest nosicielką. Ciekawe jak daleko kanadyjski pisarz zabrnie w opisy jego działania i reakcji organizmów (nie tylko ludzkich) na kontakt z nim? Należy przypuszczać, że poruszonych zostanie też wiele innych kwestii – skoro „Rozgwiazda” i napisane dużo później „Ślepowidzenie” poruszały się na podobnych polach, to prawdopodobnie powstały między nimi „Wir” też nie będzie odbiegał od wytyczonej ścieżki intelektualnej. Chciałbym się jednak pomylić, bo świeże myśli zawsze podnoszą wartość literatury, w przeciwieństwie do obrabiania ciągle tych samych tematów.
Zatem na razie mam nieco ambiwalentne uczucia: z jednej strony spodziewam się dobrej książki, ale z drugiej jednak nie bardzo widzę szansę, by Watts zmienił podejście i tematykę. Co prawda dwie przeczytane powieści to nieco słaba próbka do wysnuwania kategorycznych stwierdzeń, ale podskórnie czuję, iż kanadyjski pisarz nie przeskoczy poprzeczki zawieszonej (trzeba oddać, że wysoko) przez własną twórczość.

Tymoteusz „Shadowmage” Wronka



James Dashner, „Więzień labiryntu"

Nota wydawnicza książki Dashnera koncentruje się na tajemnicy, tym co nieznane, groźne, jednocześnie ledwie zarysowując fabułę w sposób, który pozwala popuścić wodze wyobraźni i samemu dopowiedzieć sobie fantastyczny świat i przygodę, jakie z pewnością znajdziemy na kartach powieści. Mechanizm prosty, bo choć książka może okazać się wtórna i źle napisana, wyobraźnia potencjalnego czytelnika pracuje na pełnych obrotach, a pozostawione jej pole do popisu nie jest ani za duże, ani za małe. Jest w sam raz.
Mamy młodego bohatera, który stracił pamięć, grupkę równie zagubionych dzieciaków i niebezpieczną, zupełnie oderwaną od codzienności, niemalże abstrakcyjną rzeczywistość. Napisałem „niemalże”, ponieważ zamknięta kamiennymi murami przestrzeń zwana Strefą, na której uwięzieni zostają bohaterowie i z której każdego ranka mogą wyruszyć w głąb otwierającego się labiryntu, nie jest krainą wywodzącą się z baśni czy marzeń sennych. Młody protagonista nie trafia do niej przez króliczą norę ani szafę. Przyjeżdża windą, a gdy drzwi się rozsuwają dostrzega jedynie podobnych sobie chłopców, którzy znaleźli się w sytuacji bardziej przypominającej film „Cube” niż opowieści Carrolla czy Lewisa. Z okładkowego opisu dowiadujemy się, że za murami czyhają istoty, będące skrzyżowaniem maszyn i bestii, nazywane Strażnikami, zaś wyprawa w głąb Labiryntu może okazać się bardzo niebezpieczna.
Książka skierowana jest do młodszych czytelników, co wyraźnie widać po lekturze fragmentu. Jeśli można z tego trafnie sądzić o całości, język powieści dostosowany jest do wieku bohaterów i zarazem docelowych czytelników, bogato opisuje emocje i wrażenia, sprawnie łącząc akcję z przeżyciami wewnętrznymi. Tym samym starsi czytelnicy mogą nie być usatysfakcjonowani lekturą i raczej sami po książkę nie sięgną, ale czytając ją swoim pociechom lub rodzeństwu, powinni równie dobrze bawić się odkrywaniem tajemnicy.
Po książce spodziewam się interesującej, niepokojącej historii, będącej swego rodzaju współczesną bajką, której bohaterowie mówiący slangiem i starający się rozwikłać zagadkę sytuacji, w jakiej się znaleźli, przypadną do gustu młodym czytelnikom. Zwłaszcza, że według zapowiedzi powstaje już ekranizacja trylogii Dashnera, za którą odpowiedzialna będzie reżyserka cyklu „Zmierzch”. Interesująca jest także duża ilość recenzji i wysoka ocena książki na portalu Amazon.com, co mogłoby wskazywać na bardziej zróżnicowane wiekowo grono czytelników, niż mogłoby się wydawać. Książka zapowiadana jest jako dystopia, zatem prawdopodobnie będziemy mieć do czynienia z wizją przyszłych losów człowieka, przeważnie niezbyt szczęśliwych. Jeżeli okaże się tak w rzeczywistości – być może każdy, niezależnie od wieku znajdzie w niej coś dla siebie.

Krzysztof Kozłowski




Gdy rozmawiałem z Jeffem VanderMeerem podczas jego wizyty w Polsce, spytałem się go o ciekawych, nowych autorów na rynku amerykańskim. Wymienił ich wielu, z czego przeważająca większość nazwisk nic mi nie mówiła; co zresztą dziwne nie jest, skoro byli to głównie debiutanci. Założyłem też, że sporo wody w Wiśle upłynie zanim ukażą się u nas przekłady tych autorów. Ze zdziwieniem więc odkryłem, że Papierowy Księżyc wydaje właśnie „Sto tysięcy królestw” N.K. Jemisin – jednej z autorek chwalonych przez VanderMeera (chociaż, z tego co pamiętam, wymieniał ją bardziej w kontekście opowiadań). Zresztą książka zebrała również nominacje do Hugo i Nebuli, więc doceniona została szerzej.
Przede wszystkim zastanawia mnie, co jest w tej powieści tak wyjątkowego. Czytając zarys fabularny z blurba i anglojęzycznych stron można dojść do wniosku, że jest to kolejne standardowe fantasy o walce o tron. Co prawda można domniemywać, że spore znaczenie mają spiski i intrygi, co podnosi wartość w moich oczach; klasyczne, questowe fabuły coraz częściej mnie nudzą. W każdym razie, jeśli to nie fabuła stanowi element wyróżniający, to co może nim być?
Przypuszczać należy, że będzie to jeden z trzech elementów: kreacja postaci, styl lub wyobraźnia i plastyczny obraz świata przedstawionego. Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby wszystkie te elementy były na wysokim poziomie, co w połączeniu z interesującą (tak zakładam na potrzeby zgadywanki) fabułą czyniłoby ze „Stu tysięcy królestw” naprawdę dobrą powieść. Świat nie jest jednakże tak piękny (chociaż nie miałbym nic przeciwko, gdyby był), więc przypuszczam, iż między poszczególnymi elementami pojawi się jakaś dysproporcja. Osobiście stawiam na wyobraźnię i styl, a kreacja postaci będzie według mnie niewyszukana, ale poprawna.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka





Gdy grzebiąc w Internecie przeczytałam wywiad z autorem, w którym ten opisuje swoje inspiracje i wzory literackie (przywołałam je w zgadywance), uśmiechnęłam się, trochę z niedowierzaniem, przyznaję. Pomyślałam, że albo czytam wypowiedź kogoś świadomego wartości własnej pracy i jej korzeni – czyli dojrzałego literacko autora, albo mam do czynienia z lekturą trochę na wyrost czynionych „pobożnych życzeń” i sugerowaniem czytelnikowi tropów, które ten ma – z taką właśnie niewielką pomocą – „odkryć”. Zaintrygował mnie też zestaw przywołanych autorów – nieczęsto spotyka się obok siebie nazwiska Steinbecka, Rand, Kinga, Tolkiena, Hemingwaya, Rowling i Hosseiniego. Po lekturze „Królewskiej krwi. Wieży elfów” stwierdzić mogę z czystym sumieniem, że Michael J. Sullivan nie przesadził, a jeśli już – to naprawdę niewiele. Faktycznie, w jego prozie można znaleźć (i wcale nie trzeba kopać głęboko) elementy „pożyczone” od wyżej wymienionych twórców (nie jestem w stanie zweryfikować jedynie śladów pióra Ayn Rand – nie znam jej twórczości). W książce wszystkie te elementy zagrały, dając w efekcie ciekawą i – mimo wykorzystania schematów – oryginalną całość.
Zainteresowanych szczegółową oceną książki zapraszam do lektury recenzji.

Beata Kajtanowska




Wyjściowe założenie dotyczące zgadywanki łączonego wydania powieści i zbioru opowiadań Iana R. MacLeoda okazało się błędne: „Podróże” i „Pieśń czasu” jednak więcej dzieli niż łączy. Oczywiście obie książki napisane są przepięknym językiem, a w tle większości utworów przewija się motyw zmiany, ale to nieliczne wspólne dla nich elementy. „Podróże” są bardzo zróżnicowanym zbiorem opowiadań, ale pod względem nastroju i tematyki różniące się od zamieszczonej obok niego powieści. Takie zróżnicowanie wychodzi pozycji z Uczty Wyobraźni na plus.
Również przypuszczenia dotyczące świata przedstawionego nie do końca znalazły potwierdzenie. W przypadku „Podróży” w ogóle ciężko generalizować, gdyż obok alternatywnych rzeczywistości pojawiają się teksty stricte fantastyczne czy odrealnione. „Pieśń czasu” natomiast jest dosyć typową (pod względem scenerii) science fiction bliskiego zasięgu, w której warstwa obyczajowa jest znacznie ważniejsza niż opisowa.
Jedyne, co udało mi się trafnie przewidzieć, to kameralność fabuły. Chociaż ogólny obraz jest czasem interesujący i istotny, najważniejsze są u MacLeoda postaci – ich przeżycia i przemiany stanowią sedno utworów, a cała reszta stanowi dodatek pozwalający uwypuklić elementy związane z bohaterami.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka




W swoim zgadzie wyraziłem bardzo sceptyczną opinię na temat wyjątkowości i wielkości debiutu Stephena Deasa. Podejrzewałem jego dzieło o sztampowość i wątpiłem, czy uda mu się wnieść coś nowego w temacie smoków. Z pewnym zadowoleniem stwierdzam, że... nie miałem stu procent racji. Cieszę się, że przeczytałem książkę zawierającą sporo oryginalności i świeżego spojrzenia na główny, smoczy wątek. Nie jest idealnie, ale i też na pewno nie jest beznadziejnie.
Czytałem tu i ówdzie porównania debiutu Deasa do prozy Martina. Podobieństwa są, i owszem. Głównie w strukturze powieści, z rozdziałami tytułowanymi od ich głównych bohaterów. Nie brak też autorowi odwagi w szafowaniu życiem książkowych postaci, choć zdecydowanie podkreślam, że daleko mu w tej tej kwestii do autora „Pieśni lodu i ognia”. Podobnie z fabułą, która owszem, wciąga, ale można by oczekiwać od niej więcej pozytywnych wrażeń.
Niemniej jednak uważam, ze Deas ma potencjał. Jego książkę czyta się szybko, przyjemnie, a to już duży atut. Fabuła wciąga. Zależności pomiędzy głównymi graczami Krain są dobrze nakreślone i skłaniają czytelnika do zastanowienia, jaki będzie rozwój wydarzeń. Nieco rozczarowuje brak bogactwa w obszarze kreacji świata – mimo że nieźle nakreślony, momentami wydaje się trochę pusty. Warto jednak zaznaczyć, że „Adamantowy pałac” to tylko początek cyklu, który ma zadatki na całkiem dobrą kontynuację. Chętnie się z nią zapoznam.

Mariusz "Galvar" Miros



Redaktor prowadzący: Krzysztof Kozłowski


Autor: Katedra


Dodano: 2011-11-01 22:07:48
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS