NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

VanderMeer, Jeff - "Finch"
Wydawnictwo: Mag
Kolekcja: Uczta Wyobraźni
Tytuł oryginału: Finch
Data wydania: Luty 2011
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7480-194-2
Oprawa: twarda
Format: 135 x 202 mm
Liczba stron: 392
Cena: 39,00 zł
Rok wydania oryginału: 2009



Drugi wywiad z Jeffem VanderMeerem

Każdą swoją książkę staram się uczynić inną



Pierwsze pytanie, na przełamanie lodów: jak do tej pory podoba ci się wizyta w Polsce?

Jak na razie bardzo mi się podoba. Przyjemność sprawiła mi wczorajsza wyprawa do Paradox Cafe. To dosyć unikalne miejsce. Nie słyszałem by gdziekolwiek (a trochę podróżuję) w Europie, a nawet w Stanach Zjednoczonych, fani mieli takie miejsce, w którym mogą się spotkać, dosiąść do stolika i porozmawiać o fantastyce. To było naprawdę fajne.
Na razie nie miałem okazji zwiedzić Warszawy. Przeszliśmy się tylko na Stare Miasto – wiem, że jest ono odbudowane po wojnie, ale nadal jest to ciekawe doświadczenie. Wizyta sprawia mi dużą przyjemność. Chciałem przyjechać do Polski już od jakiegoś czasu – po części dlatego, że chyba wydaliście najwięcej moich książek z krajów europejskich, więc chciałem poznać moich fanów.

Każda twoja książka jest inna: uderza w inne nuty, przyjmuje inną formę, np. „Finch” miał dużo z thrillera, a „Shriek: Posłowie” miał formę pamiętnika. Dlaczego? Nuży cię podążanie tymi samymi tropami literackimi?

Tak, staram się podążać różnymi drogami w konstruowaniu swoich utworów literackich; próbowałem nawet swoich sił w powiązaniu literatury z obrazem filmowym. Robię to, bo każdą swoją książkę staram się uczynić inną. Jeśli chodzi o książki z cyklu o Ambergris, to każda z nich jest inna z prozaicznego powodu: staram się pokazać miasto z różnych perspektyw. „Finch” na przykład jest opisem z poziomu ulicy: miałem nawet wrażenie, że to taka literacka odmiana filmu, w którym za bohaterem podąża kamera umiejscowiona na hełmie postaci idącej za nim. Jest to dalekie od wystylizowanego, zagłębionego w określonych środowiskach „Miasta szaleńców i świętych”. Następne książki, które planuję, również będą inne. Najbliższa będzie czymś w rodzaju Godzilla kontra Mothra, powieść z wielkimi potworami na pierwszym planie, uzupełniona o relacje międzyludzkie, z możliwością różnych ich interpretacji. Jak widzisz, staram się pisać o różnych rzeczach.

W „Podziemiach Veniss” parafrazujesz mit o Orfeuszu i Eurydyce. Czy traktujesz legendy jako użyteczne źródło dla tworzenia własnych historii?

Tak, pod warunkiem, że je analizujesz, ale niekoniecznie się z nimi zgadzasz. W „Podziemiach Veniss” mit został przekręcony: nie ma szczęśliwego zakończenia, uratowana kobieta nie kocha głównego bohatera. Można też powiedzieć, że trzecia część powieści jest obrazem szaleństwa, które nie jest obecne w oryginalnym micie. Myślę więc, że podania są użytecznym źródłem dla pisarza, ale przy zachowaniu pewnych zastrzeżeń.

A czy nie jest może tak, że liczba możliwych do opowiedzenia historii jest ograniczona i pisarzom postaje jedynie opisywanie ich pod zmienionymi sceneriami? autorzy Autorzy mają możliwość kreowania oryginalnych historii?

Myślę, że nadal pozostaje pole do oryginalności. Na przykład w Stanach bardzo modne jest parafrazowanie bajek, przerabianie ich – robiono to tyle razy, że pozornie wyczerpano temat. Ostatnio też się zajmowałem tym tematem, chciałem przyjrzeć się temu, co oryginalnie się kryje w tych opowieściach, wyjąć z nich pewne motywy, a następnie zestawić ze współczesnością. Nawet na przykład z prostej historii o zaatakowaniu przez niedźwiedzie można wycisnąć coś interesującego, jeśli tylko odpowiednio do niej podejść. Niemniej trzeba uważać, by poruszane tematy i stylistyka nie stały się zbyt znane czytelnikowi.

Jesteś również wydawcą. Czy jest coś specyficznego w rynku amerykańskim, nieobecnego według ciebie na przykład w Europie?

Patrzę na to ze szczególnej perspektywy. Na początku obecnego wieku, mniej więcej w okolicach 2002 roku new weird było na topie: ukazywało się wiele ciekawych pozycji z tego gatunku, również w dużych domach wydawniczych. Potem stały się one na powrót bardziej konserwatywne, wydawały rzeczy bezpieczne. Teraz, powoli, znów w ich ofercie pojawiają się „dziwne” książki. Dzieje się tak między innymi dzięki Internetowi, bo można w nim znaleźć wielu pisarzy, również z zagranicy, którzy patrzą na różne kwestie z innej perspektywy. Na naszym rynku pojawiają się autorzy na przykład z Rosji czy Czech. To jeden z aspektów. Drugi polega na wzrastającej roli ebooków. Część osób sugeruje, że zwiastuje to koniec książki jako takiej, ale tak naprawdę pozwala to wielu małym, niezależnym wydawnictwom na dotarcie do jak największej liczby odbiorców. Obserwuję coraz więcej ciekawych książek wydawanych w formie ebooków przez niezależnych wydawców, bo pozwala częściowo zmniejszyć narzuty. Mamy więc teraz ciekawe czasy.
W jakiś przedziwny sposób możliwe, że dzieje się u nas coś takiego, co działo się we Wschodniej Europie po upadku komunizmu. Gdy byłem w Rumunii opowiadano mi, że na początku lat 90. ubiegłego wieku powstały setki wydawnictw; głównie dlatego, że przez tak długi okres nie było wolności słowa. Po części dzieje się tak teraz w Stanach: mamy prawdziwy Dziki Zachód na rynku ebooków i nikt nie wie, czym ta sprawa się skończy. Teraz małe wydawnictwa wyskakują jak grzyby po deszczu. Za pięć lat zobaczymy, jak to się dalej potoczy: w jedną, albo drugą stronę.

Tak, we wczesnych latach 90. faktycznie był tutaj Dziki Zachód. Gdy Robert Silverberg czy Brian Aldiss odwiedzili Polskę, byli czasem naprawdę zdziwieni, co zostało u nas wydane z ich twórczości, oczywiście bez ich wiedzy.

To ciekawe – ale jest to też problem, z którym musi się obecnie borykać rynek ebooków. Na razie dobrych rozwiązań nie ma, ale prawdopodobnie sytuacja się wyjaśni, gdy rynek dojrzeje i się ustabilizuje.

Mówisz, że mali wydawcy mogą konkurować z dużymi domami wydawniczymi?

Tak, to się dzieje. Najwięksi wydawcy, a w zasadzie dwóch czołowych, są zbyt duzi, by reagować szybko na zmiany. Stąd też, paradoksalnie, niektóre niezależne wydawnictwa są w rzeczywistości całkiem spore. Nasz rynek stwarza całkiem niezłe warunki do rywalizacji.

Wspominałeś o ebookach. Myślisz, że to przyszłość?

Tak, ale tylko dla części rynku. Nie sądzę, by wyparły tradycyjne, drukowane książki – tak jak to niektórzy prorokują. Uważam, że książki papierowe wyewoluują, zacznie się w nich stosować rozwiązania pozwalające konkurować z ebookami. Na pewno też pozostaną pewne rodzaje książek, które wygodniej będzie czytać w formie papierowej.
Myślę, że ebooki są użytecznym narzędziem; sposobem zainteresowania utworami większej grupy odbiorców. Szansą, której wydawcy nie mogliby uzyskać w żaden inny sposób.

Ideę creative comnons wspiera między innymi Cory Doctorow, ruch ten jest dosyć popularny w Stanach – a przynajmniej tak to postrzegamy w Polsce. Czy CC, albo inne sposoby darmowego rozpowszechniania utworów literackich są szansą dla pisarzy, by zaistnieć i/lub odnieść sukces?

Znam Cory’ego Doctorowa i bardzo go szanuję, ale... Cory często wypowiada się o rzeczach, które odnoszą się głównie do jego własnej sytuacji. Do niedawna nie żył ze swoich książek; miał inne źródła utrzymania. Nie miał więc problemu z oddawaniem swoich książek za darmo – było to dla niego użyteczne. Tak naprawdę była to forma reklamy innych aspektów jego działalności. Nie jest to rzecz, która zadziała w przypadku wszystkich pisarzy. Creative commons i oddawanie swoich tekstów za darmo może być użyteczne dla niektórych autorów, ale nie jest to droga, którą może podążać każdy. Nie powinno się to też stać normą. Było trochę dyskusji na ten temat i środowisko jest podzielone.

Jest to jednak zapewne jeden ze sposobów promowania, pokazania się szerszemu gronu odbiorców?

Tak, oczywiście. Sam tak robiłem w przypadku niektórych zbiorów niebeletrystycznych. Przy premierze nowego miałem do wyboru: wydać starszy zbiór w formie ebooka i go sprzedać, albo udostępnić za darmo. Wybrałem to drugie rozwiązanie, jako reklamę nowej książki z esejami i artykułami. W ten sposób ludzie się zainteresowali. Wybiórczo jest to dobry pomysł, ale należy go stosować z rozwagą.

Jesteś zainteresowany odbiorem swoich książek?

Tak, i to bardzo! Również zagranicą – na przykład wchodziłem na polskie strony i fora dyskusyjne. Używałem Google Translator by sobie przetłumaczyć opinie.

Widziałem to – zresztą jeden z naszych czytelników miał taki przypadek i chciał się o to podpytać.

Sam widzisz, jestem bardzo zainteresowany tym, jak inni odbierają moje książki. Współpracuję też ściśle z moimi zagranicznymi wydawcami i redaktorami – robi się z tego dwukierunkowy strumień korzyści: robimy dużo antologii, do których chcemy włączać pisarzy zza oceanu. Dla mnie jest więc cenne posiadanie takich kontaktów i staram się je podtrzymywać. Pytam się moich wydawców, którzy autorzy z ich kraju są warci uwagi, kogo warto przetłumaczyć na angielski. Szukam więc zawsze komunikacji i sposobu, żeby przyniosła ona korzyści całej społeczności fantastycznej.

A jakie jest twoje zdanie na temat portali społecznościowych, blogów, etc. – to dobry sposób na komunikację z fanami?

Są to użyteczne kanały do kontaktu z czytelnikami, ale każdy pisarz musi się wpierw zastanowić jak wiele strefy prywatnej chce zachować. Jak wiele czasu mogą na to poświęcić autorzy, by nadal móc wykonywać swoją pracę. Są pisarze, którzy aktywnie działają na Facebooku czy Twitterze i traktują to jako strategię wspomagającą sprzedaż ich książek. Jednakże to nie jest strategia; to są jedynie platformy. Trzeba się najpierw poważnie zastanowić po co w ogóle się to robi? Jaki cel nam przyświeca?
Trzeba znaleźć równowagę między pisarstwem a czasem poświęconym sieciom społecznościowym. Znam pisarzy, którzy tyle czasu siedzą na Facebooku, że już nic nie piszą, bo nie mają na to czasu. Gdzieś zagubili cel. Wszystko zależy od znalezienia równowagi. W przeciwnym razie jesteś jak chomik w kołowrotku: biegniesz i biegniesz, ale donikąd nie dochodzisz.

Sam należysz chyba do grupy pisarzy otwartych dla fanów?

Tak, a przynajmniej staram się. Co prawda ludzie czasem myślą, że dzielę się w ten sposób wieloma prywatnymi informacjami. Otóż nie. Jestem po prostu otwarty, ale sprawy prywatne pozostawiam dla siebie.

W opowiadaniu „Niezwykły przypadek Iksa” twoje alter ego w pewnym momencie narzeka, że został więźniem Ambergris – czuje się wyeksploatowany, niemal czuje do miasta odrazę. Czy też miałeś taki stosunek do tej części swojej twórczości? Byłeś nią znudzony?

Ciężko narzekać na coś, co okazało się dużym sukcesem. Jednakże, kiedy masz pomysły; piszesz i tworzysz wiele różnych książek, nie chcesz zostać przywiązanym tylko do jednej koncepcji. Chcesz być odbierany przez pryzmat wszystkiego co robisz.
Z drugiej strony piszę opowiadania i książki o Ambergris już niemal dwadzieścia lat: owszem, czasem robię się nim zmęczony. Na przykład po napisaniu „Fincha”, kiedy siedziałem w tym świecie tak długo, skupiałem się na nim, nie widziałem co pisać następnego – ciężko się wyrwać z czegoś, czemu poświęciło się tyle czasu. Musiałem spędzić sporo czasu na odpoczynku od pisania, przestawieniu się na inne tory. Wyczuciu za co chcę się teraz zabrać. Niemniej oczywiście jestem wdzięczny Ambergris, dzięki niemu zaistniałem na pisarskiej mapie.

Czy z tego samego powodu kilka lat upłynęło między wydaniem „Miasta szaleńców i świętych”, a premierą „Shriek: Posłowie”?

Nie, przyczyna raczej leżała w tym, „Shriek” był bardzo skomplikowaną do napisania książką. Chyba tylko dlatego tyle czasu mi to zajęło, nie było innych przyczyn.

A jaki jest twój stosunek do środowiskowych nagród? Otrzymałeś co prawda World Fantasy Award za „Przemianę Martina Lake’a”, ale potem dopiero „Finch” – moim zdaniem twoja najprostsza w formie i odbiorze książka – ponownie została nominowana do WFA i Nebuli.

„Shriek: Posłowie” miał co prawda dobre opinie i recenzje, ale nie wpasował się w gusta fanów ze środowiskowego rdzenia. Jest to jedna z tych książek, które wymagały pewnego rozeznania w literaturze głównonurtowej, gdyż w wielu miejscach do niej nawiązywałem – co dla ortodoksyjnych czytelników fantastyki mogło być nieczytelne. Wiedziałem, że będzie to książka trudniejsza w odbiorze; ale wiedziałem też, że po niej nastąpi powieść znacznie bardziej komercyjna. Sytuacja więc wyglądała tak, że musiałem napisać tę książkę, wiedziałem, jak zostanie odebrana; że będzie miała mniej czytelników związanych silnie ze środowiskiem fantastycznym. Musiałem jednak być cierpliwy, bo wiedziałem, że później pojawi się „Finch”, prostszy już w początkowych założeniach. Poczułem się jednak rozczarowany, że nie dostał on więcej nominacji do nagród w Stanach. Z drugiej strony jest to książka, po której dostałem najwięcej maili od czytelników, co dla mnie jest również bardzo ważne. Nadal, w każdym tygodniu, dostaję maile od osób, które ją właśnie gdzieś wygrzebały i przeczytały. Początkowo sprzedaż nie była najwyższa, ale teraz powoli osiąga poziom, który uzyskało „Miasto szaleńców i świętych”.

Dlaczego zdecydowałeś się w „Finchu” na wyjaśnienie większości tajemnic związanych z Ambergris, między innymi dotyczących Szarych Kapeluszy? Według mnie sekrety i tajemnice otaczające miasto i jego mieszkańców stanowiły jeden z ważniejszych elementów twoich książek.

Wydaje mi się, że jeśli pisarz w pewnym momencie nie wyjaśni tajemnic, to zrzeka się w pewien sposób odpowiedzialności za poprowadzenie fabuły. Nie spełnia oczekiwań i wymagań, jakie stawiają przed nim czytelnicy. Zwróć uwagę, że w „Finchu” pojawiło się wiele nowych tajemnic dotyczących Ambergris. Uważam jednak, że moją powinnością było wprost wyjaśnić sprawę Szarych Kapeluszy. Nie chciałem unikać wyjaśnień i odpowiedzialności. Chciałem pokazać, że od samego początku wiedziałem co się dzieje w mieście: zdarza się przecież, że autorzy nie wyjaśniają do końca, o co chodziło... bo sami nie wiedzą. Tak było na przykład w „Z archiwum X”.
Wiedziałem, że niektórym czytelnikom to rozwiązanie się spodoba, inni poczują się zawiedzeni. Jednakże za każdym razem gdy robisz coś nowego, ryzykujesz stratę części starych czytelników, ale masz też szanse na zdobycie nowych.

Na twoim blogu przeczytałem, że nie kończysz z Ambergris i w planach masz kolejną powieść osadzoną w tym świecie.

Zgadza się. Jej akcja będzie miała miejsce mniej więcej czterdzieści lat po wydarzeniach opisanych w „Finchu”, a całość będzie miała najprawdopodobniej formę powieści graficznej: przynajmniej na razie w ten sposób formuje mi się w głowie. Widzę ją jako ciąg ilustrowanych plansz.

Nie boisz się więc, że wyjaśnienie wielu tajemnic w „Finchu” spowoduje zmniejszenie się zainteresowania Ambergris?

Tak. W „Finchu” pojawia się bohater imieniem Ethan Bliss, który jest związany z portalami pojawiającymi się w powieści. W książce nie jest jednak wyjaśnione kim naprawdę on jest i jaka jest jego rola. Nowa książka częściowo będzie właśnie o nim i o tym, co działo się pod powierzchnią wydarzeń opisanych w „Finchu”.

Razem z żoną redagujesz liczne antologie. Skąd bierzecie pomysły na nowe zbiory; jak obmyślacie ich strukturę?

Przede wszystkim dużo o tym rozmawiamy; głównie podczas pieszych wędrówek w plenerze: w oderwaniu od codzienności łatwiej przychodzą nowe pomysły. Za każdym razem chcemy wybrać ciekawy temat i nadać mu takie ujęcie, by móc go z powodzeniem zaproponować większemu wydawcy, nawet jeśli temat jest naprawdę dziwny. Na przykład niedługo wyjdzie nasza antologia pod tytułem „The Thackery T. Lambshead Cabinet of Curiosities”, w której znajdą się teksty autorstwa wielu głośnych nazwisk, ale pokażemy tam też utwory eksperymentalne mniej znanych twórców. W zamyśle chcieliśmy połączyć ze sobą literaturę i grafikę, więc prace dla nas przygotowali najróżniejsi artyści: na przykład Jan Švankmajer, czeski animator, Mike Mignola, znany przede wszystkim z „Hellboya”, czy Greg Broadmore, który pracował przy „Władcy Pierścieni”. To antologia, która z jednej strony jest projektem komercyjnym, a z drugiej stoi za nią ciekawy pomysł. Pojawiają się w niej twórcy, których normalnie nie można uświadczyć w antologiach.
Staramy się najpierw przemyśleć pomysł, zastanowić się dlaczego nas interesuje, przetestować go: sprawdzić, czy jest wart realizacji.

Jakie są obecnie wiodące trendy na rynku amerykańskiej fantastyki? Z polskiej perspektywy, aczkolwiek nowinki docierają do nas z opóźnieniem, w ostatnich latach najpierw była moda na new weird, potem przyszedł steampunk.

Steampunk nadal jest na topie, przynajmniej jeśli chodzi o komercyjne pozycje. Jest on o tyle ciekawy, że – podobnie jak swego czasu new weird – pozwala na wydawanie różnych przedziwnych książek, jeśli tylko da się je pod tę etykietę podciągnąć. Jest sporo komercyjnych pozycji zaliczanych do steampunku, ale jest też trochę innych, znacznie ciekawszych, które być może nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby nie możliwość podpięcia ich pod machinę zwaną steampunk. Dobrze, że tak się dzieje. Z drugiej strony jest to jednak bardzo silnie skomercjalizowany nurt w fantastyce.
Mam wrażenie, że obecnie wiele ciekawych rzeczy trafia do Stanów zza oceanu. Coraz więcej nieanglojęzycznej fantastyki jest tłumaczone, pojawiają się nowi autorzy; również piszący po angielsku, ale wywodzący się z innych kultur. Jeszcze nigdy nie było tylu niebiałych pisarzy w Stanach: Afroamerykanów, Azjatów. Niektórzy z nich piszą oczywiście rzeczy komercyjne, ale inni tworzą utwory głęboko osadzone w ich rdzennej kulturze. To wzbogaca cały gatunek, pojawiają się nowe idee, wcześniej nieobecne. Podobny wpływ mają przekłady. To bardzo ekscytujące, bo obserwujemy w fantastyce energię i pasję, a także szeroki oddźwięk u czytelników. Dla nas jest to szczególnie ważne, bo to my pierwsi pokazaliśmy na rynku amerykańskim Zorana Živkovicia, a także kilku innych autorów. Podążamy tym tropem i staramy się w naszych antologiach pokazywać więcej i więcej tekstów nieanglojęzycznych.

Powiedziałeś, że steampunk i new weird pozwalają na łączenie wielu elementów, tworzenie dziwnych kombinacji. W utworach – przede wszystkim w „Podziemiach Veniss” i „Finchu” – łączysz, podobnie jak to robił China Miéville w książkach ze świata Bas-Lag, technikę i biologię, tworząc organizmy o funkcjach maszyn. Skąd te pomysły?

W moim przypadku przyczyna jest prozaiczna. Mój ojciec jest naukowcem, a ja od zawsze byłem zainteresowany różnymi dziwnymi stworzeniami. Fascynowałem się grzybami, bo nie są ani zwierzętami, ani roślinami. Są obce, więc naturalnie wydają się dobrym materiałem do wykorzystania w fantasy. Potem tylko ekstrapolowałem. W „Finchu” oczywiście widać to najlepiej – są tam na przykład grzybowe bronie – tego rodzaju rzeczy. Wydawało mi się, że to ciekawy i unikatowy pomysł, wart wykorzystania. Niektóre z tych wynalazków mają swoje bezpośrednie odpowiedniki w naszym świecie. Między innymi w książce są kamery-spory umiejscowione niemal wszędzie w mieście. Ilość uzyskiwanych w ten sposób informacji jest zbyt duża, by Szare Kapelusze mogły je skutecznie wykorzystać: to samo się dzieje w Stanach czy gdziekolwiek indziej na świecie, gdzie rząd w ten sposób chce szpiegować obywateli. Zbyt dużo informacji napływa, by możliwa była ich analiza. Zatem to akurat coś symbolicznego.

Wspomniałeś na początku, że sporo podróżujesz. Spotykanie z nowymi osobami i kulturami wzbogaca cię jako pisarza?

Oczywiście. Dzięki temu patrzę na science fiction i fantasy z nowych perspektyw – ale także na moje własne książki. Czasem pozwala to też wzbogacić pisane utwory o potrzebne detale. Właśnie pracuję nad opowiadaniem, którego akcja toczy się w Pradze. Byłem w tym mieście kilkukrotnie, zwiedzałem z osobami dobrze je znającymi, więc nie krążyłem ciągle po tych samych miejscach. Jest to istotne, gdy chcesz dobrze oddać realia, by miasto było rozpoznawalne przez osoby, które w nim były.

Nie robisz tego jednak na modłę Iana McDonalda, który – uogólniając – spędza w danym kraju kilka tygodni, a później osadza w nim książkę.

Zdecydowanie nie – nawet nie sądzę bym coś takiego potrafił. To jest poza moimi możliwościami. Nie ta skala. Może jestem w stanie zrobić to na poziomie mikro, ale przede wszystkim przekształcam, bazuję na wrażeniach. Ambergris jest każdym miastem, które odwiedziłem będąc dzieckiem.

W Polsce Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię – ogólnie anglojęzyczną część świata – uważa się za centrum światowej fantastyki: to tam rodzą się trendy, które przenikają do reszty świata. Jak postrzegasz to ze swojej perspektywy? Wspominałeś, że proza nieanglojęzyczna nabiera znaczenia, ale czy to jest znaczący trend?

Myślę, że utwory takie są coraz bardziej doceniane. Wzrasta świadomość, że światowa fantastyka nie kończy się na Stanach, Wielkiej Brytanii i Australii: pojawia się potrzeba tłumaczeń. Również pisarze prywatnie zaczynają korespondować z kolegami z innych krajów. Sam w ciągu ostatnich pięciu lat miałem więcej kontaktów z nieanglojęzycznymi pisarzami, niż przez całe wcześniejsze życie. Internet na to pozwala. Wydaje mi się, że w nieanglojęzycznych tekstach jest konieczna w literaturze moc i coraz więksi wydawcy, nie tylko niezależni, będą się interesować przekładami.
Obecnie wielu wydawców publikuje już przekłady fantastyki, ale ograniczają się głównie do fantasy. W pozostałych podgatunkach fantastyki jeszcze tego nie widać.

Czyli na razie jest to jednak ciekawostka, a nie rzeczywisty wpływ na rynek i pisarstwo?

Tak, jest to ciekawostka; ale taka, która powoli przeradza się we wpływ. Bardziej widoczne jest to na rynku opowiadań, mniej – powieści. Pojawia się coraz więcej antologii zawierających na przykład opowiadania europejskie. Powoli ukazują się również zbiory łączące teksty angielskie i przekłady: moim zdaniem to jest dokładnie to, co powinno się robić – mieszać i pokazywać pełne spektrum.

Patrząc na to z drugiej strony: co jest miarą sukcesu pisarza amerykańskiego? Wysoka sprzedaż na własnym rynku, czy wydanie książek w wielu krajach?

Dla mnie? Wszystko. Miałem książki odnoszące sukces i w Stanach, i zagranicą. Inne były przyjęte ciepło tylko na niektórych rynkach. Ważne jest dla mnie, by mieć dostęp do nich wszystkich, publikować w możliwie jak największej liczbie krajów. Jestem zawodowym pisarzem, więc każde wydanie oznacza dla mnie dochód – a to pozwala mi nadal być pisarzem na pełen etat.

Możesz wymienić kilku autorów debiutujących w ciągu kilku ostatnich lat, a którzy są warci uwagi? Coś takiego jak na przykład „Trojka” Stepana Chapmana. Świetna rzecz (chociaż już nie taka nowa), która ma premierę na dniach w Polsce.

Naprawdę? Nie wiedziałem. To świetna wiadomość. Bardzo się cieszę, że ci się podoba, bo to jedna z moich ulubionych książek. Będziemy ją niedługo w Stanach wypuszczać w formie ebooka.
Wracając jednak do pytania. Na pewno warta uwagi jest Karen Lord i jej książka „Redemption in Indigo”. Z jednej strony bardzo obyczajowa, a z drugiej również bardzo fantastyczna. Nazwiska mógłbym wymieniać długo, jest wielu ciekawych pisarzy obecnie. Na przykład N.K. Jemisin, amerykańska pisarka. Bardzo podoba mi się twórczość Michala Ajvaza, czeskiego pisarza tworzącego już od lat, ale dopiero niedawno przetłumaczonego na angielski. To bardzo dobry pisarz, a w jego twórczości widać wiele interesujących wpływów i inspiracji. Wśród powieściopisarzy natomiast warto zwrócić uwagę na innego amerykańskiego pisarza, Michela Cisco.
Interesujących pisarzy jest naprawdę wielu, ciężko mi przywołać wszystkich. To naprawdę zadziwiające, ilu ciekawych autorów pojawiło się ostatnimi czasy.

Ostatnie pytanie, które musi zostać zadane: nad czym obecnie pracujesz?

Właśnie kończę kolejny artykuł dla polskiej edycji Fantasy&Science Fiction. Pracuję nad kilkoma powieściami, mam też okazję pracować przy „The Ultimate Fantasy and Science Fiction Writing Book”. Rozmawiam również z Warner Bros na temat filmu i muszę niebawem skończyć moją propozycję dla nich.

Czy w scenariuszu dla Warner Bros bazujesz na swojej twórczości?

Propozycja opiera się na życiu Lambsheada z moich dwóch antologii – obie mają wprowadzenie, w których pojawia się postać T. Lambsheada, kogoś w rodzaju Indiany Jonesa – odkrywcy, przerobionego na steampunkowy sposób. Będę się tym zajmował w następnym tygodniu najprawdopodobniej.

To wszystko, dziękuję za rozmowę.

Również dziękuję i do zobaczenia.

Wywiad został przeprowadzony 3 kwietnia 2011 r. podczas wizyty Jeffa VanderMeera w Polsce. Rozmawiał Tymoteusz Wronka.


Autor: Tymoteusz "Shadowmage" Wronka


Dodano: 2011-04-14 20:22:07
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

lmn - 21:14 14-04-2011
Tak się Wam spieszyło, że puściliście wywiad bez korekty? :P

Shadowmage - 22:50 14-04-2011
A ja dziękuję toto za wkład przy układaniu pytań - bez niego wywiad nie wyszedł by tak fajnie (bo chyba wyszedł :P)

bio - 18:11 16-04-2011
Ujdzie.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS