Zamysł autora wydaje się oczywisty. Patrzysz na słabych i pogubionych ludzi, którzy przegrywają życie, na nudny i szary świat, który zaczyna popadać w szaleństwo i staje się miejscem nie do zniesienia. Obserwujesz fabułę oczyma kilku bohaterów i nagle uświadamiasz sobie, że to żaden wydumany horror, że to my sami, w odbiciu.
Jakub Małecki, od kiedy opublikował debiutanckie
„Błędy”, niczym właściwie nie zaskakuje i gra uparcie na tę samą nutę, ale najwyraźniej są odbiorcy tego typu prozy. Dosypując szczyptę horroru do ponurej codzienności tworzy mieszankę, która silnie reaguje z wyobraźnią czytelnika ściśniętego w tramwaju, pogrążonego w przyziemnych zmartwieniach, zmierzającego do korporacyjnego biurka. Kredyt, frustracja, poczucie beznadziei, choroba, egzystencjalna pustka, finansowe tarapaty, nudna praca, zdrada małżonka, śmierć – to z takich, nieszczególnie egzotycznych problemów i lęków Małecki kleci swoje powieści grozy.
Punkt wyjścia w fabułach młodego, poznańskiego pisarza leży zdumiewająco blisko miejsca, w którym tkwi nasze życie, a sekwencja wypadków prowadząca do katastrofy, zaczyna się od nic nieznaczących gestów, odruchowych reakcji i paru chwil bezmyślności. Pokazuje, jak cienka granica oddziela nasze – pozornie oswojone życie – od prawdziwego horroru. I chyba w ten właśnie sposób skutecznie straszy i hipnotyzuje czytelników, którzy – nie zważając na wtórność – sięgają po nią ciągle od nowa. Po prostu małecki fiction – nieznacznie tylko zniekształcone, lustrzane odbicie naszej codzienności – przeraża skuteczniej niż wydumane potwory czy hordy zombie.
Siłę rażenia zwiększa dodatkowo fakt, że w najnowszej powieści w mniejszym stopniu rzucają się w oczy psychodeliczne obrazy, które dominowały w pierwszych zbiorach opowiadań. Proza Małeckiego daje krok w kierunku realizmu, a wyzbywając się fantastycznych elementów, jeszcze bardziej zbliża się do rzeczywistości.
Galerię bohaterów tworzą postaci mijane na co dzień przez każdego z nas. Bezrobotny budowlaniec na motocyklu i jego żona, pracująca w biurze podróży i próbująca poskładać rozsypujące się małżeństwo, sąsiadka, której życie wdziera się śmiertelna choroba, kumpel, który zaczął pić, wykoleił się i teraz tuła się bezdomny. Przytłoczeni życiem, słabi, płynący z prądem, rozbijani o skały problemów, tchórzliwi, żyjący z dnia na dzień, bez ambicji, celów i sensu.
Inaczej niż w jakiejś porządnej literaturze tworzonej ku pokrzepieniu serc, bohater nie bierze się w garść i nie zmienia dramatycznie życia ani świata. Zamiast tego spod szarego świata zaczyna wyzierać coś stokroć gorszego, smoliście czarnego, a słaby bohater, pod naporem drobnych błędów i zaniedbań, osuwa się w niewolę autentycznego zła. Osiąga punkt krytyczny, za którym już nawet świadomość własnych błędów nie jest stanie powstrzymać nieubłaganej katastrofy.
„W odbiciu” to – po zbiorze opowiadań Szczepana Twardocha – druga książka w serii Kontrapunkty wydawnictwa Powergraph. Może za wcześnie na podobne uogólnienia, ale powieść Małeckiego pod wieloma względami przypomina „Tak jest dobrze”. W obydwu przypadkach otrzymujemy literaturę dobrze napisaną, ale nie niosącą przyjemności z lektury. Penetrującą mroczne strony ludzkiej duszy i zakamarki rzeczywistości, w które lepiej nie zaglądać.
W tej brzydocie i beznadziei jest jednak jakiś okruch prawdy, który przykuwa uwagę i czyni z Kontrapunktów serię, którą czytać warto. Nawet, jeśli nazajutrz, w drodze do pracy, miałoby się lekturę przypłacić czytelniczym kacem i pierwszymi objawami depresji.
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
Gavein - 22:24 13-12-2011
Prawda. Zwłaszcza Twardoch był dla mnie ciut za ciężki.