„Wypychacz zwierząt” pozostawia mieszane uczucia. Z jednej strony – każdy winien być kontent po lekturze trzynastu opowiadań
1) firmowanych przez Jarosława Grzędowicza. Z drugiej jednak strony – trudno oprzeć się wrażeniu, że autor rozmienia się na drobne…
„Wypychacz zwierząt” to drugi zbiór opowiadań w dorobku pisarza. Okładka (pomijając niesmak, który wywołuje) przywołuje na myśl utrzymaną w konwencji horroru „Księgę jesiennych demonów”. Podobieństwo to jednak złudne, bo oba zbiory różni właściwie wszystko. O ile „Księga…” zawierała opowiadania premierowe
2), o tyle „Wypychacz…” gromadzi utwory wcześniej już publikowane (głównie w rozmaitych antologiach). „Księga…” operowała uczuciem lęku, zaś „Wypychacz…” to książka rozpolitykowana i igrająca z alternatywnymi ścieżkami historii. Oba zbiory łączy osoba autora i doskonałe pióro, ale i w tej kwestii widać krok wstecz w stosunku do książkowego debiutu. Mniej jest tu błyskotliwej frazy, celnych obserwacji i – jakkolwiek by to nie brzmiało – znajomości życia, które nadawały opowiadaniom z „Księgi…” jeżącej włos na głowie wiarygodności.
Do zbioru upchnięto trzynaście utworów, z czego sześć to dłuższe, liczące kilkadziesiąt stron opowiadania, a resztę stanowią kilkustronicowe historie balansujące na gatunkowej granicy miniatury. Krótkie utwory powstały dla Magazynu „Faktu”, a długie napisał Grzędowicz do antologii Fabryki Słów
3). W „Wypychaczu…” nie znalazł się choćby kąsek prozy stworzonej specjalnie dla tego zbioru. Jeśli ktoś tropi na rynku wszelkie produkty grzędowiczowego pióra, to może się zdarzyć, że zna już wszystko, co wydawca i autor serwują w tym zbiorze.
Ten, kto po zbiór sięgnie, zobaczy przede wszystkim Grzędowicza na nowym froncie – nazwijmy go – polityczno-historycznym. Sześć najdłuższych opowiadań (a to one decydują o odbiorze całości) to alternatywne ścieżki dziejów, wizje równoległych światów, fantastyka na motywach historycznych epizodów albo science fiction tak mocno przesiąknięte światopoglądem autora, że aż przechodzące w political fiction. Siedem pomniejszych opowiadań to z kolei humoreski o dużym rozstrzale poruszanych tematów i stosunkowo najniższym udziale czynnika politycznego.
Grzędowicz pisze barwnie i naprawdę może się podobać sposób, w jaki bezlitośnie rozprawia się z szaleństwami współczesnego świata – tyranią politycznej poprawności, socjalizmem, euroentuzjazmem, oklepaną wizją historii i garścią innych, najogólniej lewicowych „-izmów”. Jednocześnie Grzędowicz, który pamiętany jest jako niezrównany badacz lęków kryjących się w pozornie oswojonej codzienności („Księga jesiennych demonów”) tudzież twórca o niespotykanej wyobraźni i umiejętności budowania niepowtarzalnego klimatu („Pan Lodowego Ogrodu”), blado wypada na polu mało ambitnej żonglerki standardowymi motywami. Pisząc utwory do kolejnych antologii – zaczyna konwergować z najbardziej wartkim nurtem polskiej fantastyki, a ilość Grzędowicza w Grzędowiczu niebezpiecznie spada.
Nie miałbym może nic przeciwko tej tematycznej wolcie, gdyby autor zechciał najpierw odpowiedzieć na proste pytanie: Panie Jarku, jeśli Pan zostanie nowym, lepszym Pilipiukiem, to kto, u diabła, będzie starym, dobrym Grzędowiczem?
Hobby ciotki Konstancji („Fakt”)
Zegarmistrz i łowca motyli (antologia „Tempus fugit”)
Nagroda („Fakt”)
Buran wieje z tamtej strony (antologia „Wizje alternatywne”)
Obrona konieczna („Fakt”)
Pocałunek Loisetty (antologia „Małodobry”)
Specjały kuchni Wschodu („Fakt”)
Farewell Blues (antologia „Niech żyje Polska. Hura!”)
Weneckie zapusty („Fakt”)
Wypychacz zwierząt („Fakt”)
Weekend w Spestreku (antologia „PL+50”)
Trzeci Mikołaj („Fakt”)
Wilcza zamieć (antologia „Deszcze niespokojne”)
2) Wyjątek: „Klub Absolutnej Karty Kredytowej”.
3) Wyjątki: „PL+50” i „Wizje alternatywne”.