W posłowiu dostajemy opowiastkę o losach zaginionego maszynopisu „Furtki…” (do przeczytania
tutaj), która dramaturgią nie ustępuje samej powieści. Powiedzmy sobie szczerze – gdyby maszynopis się nie znalazł, nie byłby to wielki uszczerbek na intelektualnym i literackim dziedzictwie ludzkości. Ale z drugiej strony – szkoda by było. Naprawdę szkoda.
Owen Yeates, prywatny detektyw i pisarz, tu w roli ochroniarza i towarzysza niedoli, ma w sobie coś z cynicznego drania, ale za szorstką powierzchownością kryje się facet z klasą i zasadami. Za zaawansowanym (wnosząc z ilości i wielkości dawek) alkoholizmem skrywa się zdolność trzeźwego oglądu sytuacji i umiejętność logicznego myślenia. Cięte riposty, ironia, ciągłe balansowanie na krawędzi życia i śmierci, podziwu godna niezłomność i czarny humor aż po grobową deskę, z której zresztą zawsze się podnosi – Yeatesa po prostu nie da się nie lubić.
Cyniczny dystans wobec świata i samego siebie nie zna granic. Dosłownie. Jako że detektyw jest zarazem pisarzem – potrafi naigrywać się z konwencji, której jest bohaterem. Gdyby komuś przyszło do głowy sarkać na miałkość fabuły, te drwiny wytrącą mu broń z ręki. Jak można krytykować Dębskiego za coś, z czego pokpiwa nawet jego literacki bohater?
Gdy Owen Yeates, na wstępie powieści, przezwycięża kaca i dopada umykające przed nim klapki, nic nie zwiastuje nadciągających kłopotów. Ale Owen mógłby powtórzyć za swoimi literackimi antenatami – „kłopoty to moja specjalność”, więc dwa fabularne wiraże dalej, już z klapkami na nogach, Owen wdepnie w sprawę, której podołać nie ma najmniejszych szans. Akcja potoczy się wartko, a jeśli choć na chwilę zwolni, to chyba tylko wtedy, gdy trzeba coś pokazać w zwolnionym tempie, bo bez tego czytelnik nie nadążyłby za tokiem narracji.
Opowieść nasączona jest doskonałym humorem, któremu zdarza się czasem obniżyć loty, ale przez większą część historii utrzymuje poziom, na jakim nie da się powstrzymać uśmiechu. Dębski szermuje specyficznymi, plastycznymi porównaniami, które nadają nowy sens pojęciu porównania homeryckiego. Gdzie tam Homerowi do Dębskiego!
Fantastyka w tej powieści to ledwie widoczne muśnięcia pędzla. Futurystyczne gadżety delikatnie nakreślono w tle. Prawdę mówiąc, mimo iż rzecz dzieje się w świecie przyszłości, historia ma raczej klimat rodem z klasycznego kryminału, otoczenie trochę trąci Ameryką czasów prohibicji czy mrocznym Chicago Ala Capone’a, detektyw z papierosem w zębach i zaawansowanym alkoholizmem wygląda i ripostuje niczym chandlerowski Marlowe. Science-fiction się nie czuje. Najbardziej fantastyczna jest tu tytułowa Furtka do ogrodu wspomnień, która pojawia się zresztą ni z gruszki, ni z pietruszki, by równie nagle zniknąć, nie wnosząc nic do fabuły.
Powieść Dębskiego to fachowo przyrządzony literacki koktajl, który kipi od pościgów, strzelanin i błyskotliwych dialogów. Choć nie ma tu za grosz głębszej refleksji, wyższych ambicji czy fabularnego bogactwa, oderwać się od książki niepodobna. Cóż się dziwić – trzeba nie mieć serca do lektury, by odłożyć książkę, gdy bohater jest akurat na celowniku lub sam ma kogoś na muszce, a chwile, gdy jest inaczej, można policzyć na palcach jednej ręki.
Czy misja prywatnego detektywa Owena Yeatesa zakończy się sukcesem – tego wyjawić nie mogę. Ale misja Owena Yeatesa jako bohatera literackiego, którego śladem czytelnik kroczy (gna?) przez dwieście stron „Furtki…” – to pełen sukces.
Ocena: 7/10
Autor:
Krzysztof Pochmara
Dodano: 2007-03-09 16:14:10