„Dzieci Ziemi” kończą pięciotomowy cykl, opowiadający o losach grupki wybrańców, wracających na Ziemię opuszczoną przez ludzi przed milionami lat. Sam cel „Powrotu do domu” został zrealizowany już w „Odrodzeniu Ziemi”. Tom piąty stanowi nie tyle kontynuację cyklu, co raczej dodatkowy, luźno powiązany z całością epizod, nie wnoszący do cyklu zbyt wiele nowego.
Fabuła „Dzieci Ziemi” osadzona została kilkaset lat po wydarzeniach opisanych w
poprzednich tomach. Losy dotychczasowych bohaterów cyklu pozostają jedynie zamierzchłą historią, coraz bardziej zacierającą się we wspomnieniach ich dalekich potomków. Co prawda dziedzictwo Nafairitów i Elemakitów jest ciągle żywe, ale z upływem stuleci kultura, obyczaje, system polityczny i społeczne relacje przeszły tak daleką przemianę, że „Dzieci Ziemi” stanowią już praktycznie osobną powieść.
Niestety, rozluźnienie więzów z cyklem nie wyszło książce na dobre. Zerwanie bezpośrednich powiązań przyczynowo-skutkowych postawiło Carda przed koniecznością ponownego zainteresowania czytelnika, przyciągnięcia go do nowej opowieści. Temu zadaniu autor, niestety, nie podołał. Nowi bohaterowie nie budzą już takich emocji, a nowa historia, zbudowana na dawno ostygłych konfliktach i echach dawnych wydarzeń, nie wciąga i nie porywa.
Doskwiera nawał nowych informacji, wątków i postaci. W przypadku poprzednich tomów efekt ten łagodziło stopniowe ich dozowanie i powolne, systematyczne poszerzanie grona bohaterów. W razie wątpliwości zawsze można było też sięgnąć do tabel umieszczonych na pierwszych stronach i sprawdzić tożsamość danej osoby.
Niestety, ta sama metoda nie wystarcza do swobodnej lektury „Dzieci Ziemi”. Wszyscy znani czytelnikowi bohaterowie są już martwi (poza jednym wyjątkiem) i stanowią co najwyżej odległe historyczne tło. Zastąpiła ich za to bardzo rozbudowana galeria nowych postaci, powiązanych i skonfliktowanych ze sobą wedle nieznanych czytelnikowi kluczy, wprowadzanych na karty tej (niezbyt przecież obszernej) powieści w pośpiechu i bez właściwej dbałości o detale.
Na domiar złego imiona w całym cyklu występują w więcej niż jednym wariancie, a w tomie piątym pojawia się jeszcze zwyczaj dostawiania do imienia przedrostków i przyrostków, które służą określaniu tytułów, funkcji i przymiotów obdarzonych nimi osób. Ta maniera – choć stanowi ciekawy zabieg językowy – w praktyce potrafi być prawdziwie irytująca. Tabele dostarczone z powieścią nie uratują zagubionego czytelnika, bo – przynajmniej na początku – permanentne korzystanie z nich skutecznie zakłóca proces zagłębiania się w lekturze, a rodzinne i polityczne relacje postaci są na tyle niezrozumiałe, że właściwie zerkanie w tabele na niewiele się zdaje.
Należy też mieć świadomość, że „Powrót do domu” to cykl silnie nawiązujący do Księgi Mormona. Nie podejmuję się omawianie tego aspektu dzieła, ale w jego odbiorze czytelnicy podzielą się zapewne na tych, dla których będzie to stanowiło istotny atut dzieła (mniejszość, jak mniemam) i na tych, którzy religijne zaangażowanie Carda odbiorą jako moralizatorski smrodek, przeszkadzający w delektowaniu się samą opowieścią. Niestety, dydaktyzm pozbawiony odrobiny finezji należy do najgroźniejszych chorób dobrej skądinąd literatury.
Warto zwrócić uwagę, że w „Dzieciach Ziemi” objawia się w pełni cardowskie zamiłowanie do lawirowania pomiędzy fantasy a science fiction. Z jednej strony cykl – opisujący przecież kosmiczną emigrację, międzygwiezdną podróż, zaawansowaną technologię i komputerowe AI czuwające nad ludzkością – się do szufladki SF. Z drugiej strony jednak sama treść opowieści rozgrywa się w scenerii właściwej dla fantasy.
Uznanie czytelników należy się Prószyńskiemu, który kilkanaście lat po premierze cyklu wydał w Polsce całość „Powrotu do domu”. Poprzednie podejście do tego projektu zakończyło się kapitulacją wydawnictwa Zysk i S-ka po dwóch tomach, wydanych jeszcze w latach 90. Tym razem w półtora roku otrzymaliśmy kompletny pięcioksiąg w jednolitej, estetycznej oprawie, nawiązującej zresztą do pozostałych wydawanych obecnie książek Carda.
„Powrót do domu” nie jest najlepszym dokonaniem w dorobku Carda i nie jest też z pewnością najlepszym wyborem dla osób rozpoczynających lekturę dzieł amerykańskiego pisarza. Zawiera jednak tak wiele elementów charakterystycznych dla jego twórczości, że jego wierni fani powinni poczuć się jak w domu. I to im przede wszystkim można polecić pentalogię „Homecoming”.