Umysł tworzy konstrukcję, którą nazywa rzeczywistością.
Ta arbitralna konstrukcja ma tendencję
do całkowitego uniezależniania się od tego,
o czym donoszą jej zmysły.
Muad’Dib („Bóg Imperator Diuny”)
W czwartym tomie Kronik Diuny – choć wydawało się to niemożliwe – Frank Herbert z jeszcze mniejszej ilości akcji wycisnął jeszcze więcej napięcia, dramaturgii oraz politycznej i teologicznej refleksji.
Leto II, którego poznaliśmy na kartach „Mesjasza Diuny” ciągle włada Imperium – choć od wydarzeń opisanych w poprzednim tomie Kronik minęły trzy tysiąclecia, a pustynna Diuna uległa głębokiej przemianie w planetę zieloną i tętniącą życiem. Proces transformacji ekosystemu unicestwił czerwie, a przyprawa, która stanowiła o jej znaczeniu, nie jest już wytwarzana. Jej zgromadzone zapasy pozostają jednak fundamentem władzy Imperatora Leto II, który przechodzi długotrwałą przemianę w czerwia. Skupiając w swoich rękach religijną i polityczną władzę nad całym uniwersum, realizuje przy tym kosmiczny plan, określany mianem Złotego Szlaku.
Reglamentując dostęp do melanżu, Leto trzyma w szachu potęgi Bene Gesserit, Tleilaxan i Gildię Kosmiczną. Jednocześnie, umiejscawiając się w religijnym i politycznym centrum wszechświata, naraża się na ogromne niebezpieczeństwo. Niestety – ze szkodą dla fabuły – przez większą część powieści władza Boga Imperatora pozostaje niezachwiana, a Herbert nie próbuje wprawić systemu w ruch, poprzestając na dopisywaniu szczegółów do jego statycznej ilustracji.
Cała książka to nieprzerwany ciąg audiencji u Leto II, którego poczynania – już z racji metamorfozy i samych gabarytów bohatera – nie są w stanie zdynamizować akcji. Leto II zna też przyszłość i z właściwą bogu przenikliwością odczytuje myśli i motywy stających przed nim ludzi, a na takim gruncie niezmiernie trudno zasiać z kolei ziarno niepewności i nakreślić prawdziwie zaskakujące zwroty akcji. W efekcie trudno oprzeć się wrażeniu, że mimo przekładania kolejnych stron, stale mamy przed oczyma dokładnie ten sam obraz.
Z drugiej strony, wszyscy, którzy znają poprzednie tomy, wiedzą doskonale, że Herbertowi nie potrzeba fabularnych fajerwerków, aby pisać zajmująco i ciekawie. Na marginesie nielicznych powieściowych wydarzeń, pojawiają się niezliczone rozważania o mechanizmach władzy, o cienkiej granicy między dobrym władcą a tyranem, o dopuszczalnych granicach społecznej inżynierii. Herbert pokazuje paradoks władcy, który podejmuje decyzje słuszne w perspektywie zupełnie nieosiągalnej (a więc i niezrozumiałej) dla śmiertelników; zdaje się pytać, czy władza, która dysponuje pełną wiedzą o przyszłości i zawsze wybiera najwłaściwszą ścieżkę, nie zamienia się aby w tyranię, odbierając ludzkości wolność wyboru, będącą przecież niczym więcej, jak prawem do popełniania błędów. Ciekawe jest też zestawienie Leto II i gholi Duncana Idaho. Pierwszy z nich ma za sobą trzy milenia życia, drugi – zostaje właśnie do życia przywrócony, w świecie o te trzy milenia odległym od świata, w którym żył. Choć są tymi samymi osobami – zupełnie inna perspektywa i interpretacja świata prowadzi do nieuniknionych konfliktów.
To wszystko sprawia, że „Bóg Imperator Diuny” w niczym nie ustępuje poprzednim częściom Kronik. Ciągle jest to fascynująca opowieść, tętniąca socjologią i teologią, zmierzająca ku nieodgadnionemu finałowi. Jedynie dla kogoś, kto tęskni za wartką akcją i z tomu na tom zaczyna odczuwać znużenie z powodu zamierającego tempa opowieści, czwarta z powieści może okazać się wyzwaniem ponad siły.