Każdy zrujnowany dom, straszący gąszczem pajęczyn, gapiący się ślepiami powybijanych szyb i sapiący kłębami kurzu, zaczynał swą drogę ku ruinie od zardzewiałej klamki, pękniętej balustrady albo niewielkiej szczeliny w ścianie. Żadna to sztuka straszyć nawiedzonym domem-ruiną. Ale Anna Starobiniec, strasząc czytelnika, sięga daleko w przeszłość, do czasów spokoju i normalności. Pokazuje zwyczajnych ludzi w pospolitym otoczeniu, w którym znienacka pojawia się mała rysa. Szczelina, za którą kryje się nieznane i przez którą zło, strach i szaleństwo z wolna przesączają się do naszego świata, powoli, ale nieubłaganie, podmywając jego fundamenty i wiodąc ku ostatecznej katastrofie.
W tym sensie wydawca, który odważył się na porównanie „Szczelin” do prozy Stephena Kinga, ma wiele racji. W opowiadaniach Anny Starobiniec groza narasta powoli, zdaje się przesiąkać do normalnego życia i właśnie to balansowanie na krawędzi obłędu, a potem nieubłagane staczanie się w jego otchłań, jest tu najbardziej przerażające. W Okresie dojrzewania coś strasznego wkrada się w życie normalnej rodziny, która do samego końca jest nieświadoma zagrożenia. Ignorowanie pierwszych, niepokojących sygnałów, rozbrajająca zdolność bagatelizowania i wypierania niewygodnych faktów jest tak przerażająco ludzka i autentyczna, że wprost jeży włos na głowie.
A potem, po okresie cichego podkopywania i kruszenia rzeczywistości, jest już czyste szaleństwo. Po świecie rozlewają się obrzydliwość albo rewolucja, a kiedy indziej rzeczywistość rozdwaja się, bezpowrotnie rozdzierając życie i serce bohatera. Proza Anny Starobiniec kieruje się w odmęty absurdu albo maniakalnej niewiary w otaczającą rzeczywistość.
W Żywych autorka snuje ponurą i pesymistyczną opowieść, niepewnie opukuje ściany rzeczywistości, w obawie o ich prawdziwość. Opowiadanie tętni niepokojem o realność świata, panicznym lękiem przed tym, że możemy być tylko złudzeniem, snem, który urwie się lada chwila. W Żywych, Rodzinie, Agencji, Zasadach – wydawca ani trochę nie przesadził – czuć tchnienie Philipa Dicka. Złożona, pełna emocji i plastycznych detali relacja między człowiekiem i nie-człowiekiem przypomina najbardziej przejmujące sceny z „Solaris” Stanisława Lema. A Wieczność Jaszy pełna jest perypetii jako żywo przypominających pełne absurdu losy bohaterów Franza Kafki. W świecie coś nagle pęka, zaprzecza rządzącym mu prawom, a ludzie – w nieświadomym odruchu zamknięcia oczu na to, co niemożliwe – starają się funkcjonować jakby nigdy nic, roztaczając dziwaczny, nonsensowny, oniryczny klimat szaleństwa.
Można tym opowiadaniom zarzucić kilka drobniejszych usterek. Najdłuższy Okres dojrzewania wydaje się najmniej dojrzały – często razi logiczną niespójnością i nieco infantylnym stylem narracji. Pozostałe utwory są już znacznie lepsze, ale – chciałoby się rzec – stanowczo za krótkie. Choć – kto wie? – może właśnie ze skondensowanej formy bierze się moc tej prozy?
„Szczeliny” to niepozorna książeczka, która posłuży pewnie za wypełniacz bibliotecznych półek i nieistotny dodatek do większych zakupów. Będzie jak szczelina, która zaczyna rysować się na ścianie – ignorowana, bagatelizowana, skrywana w ciemnym kącie. Niech drżą nie wiedzący, co kryje się po drugiej stronie…
Ocena: 8/10
Autor:
Krzysztof Pochmara
Dodano: 2007-11-01 18:19:51