W świadomości Anglików bitwa pod Azincourt ma takie znaczenie, jak dla nas bitwa pod Grunwaldem. I podobnie obrosła mitami i legendami. Tym razem opowie o niej jeden z najbardziej poczytnych autorów powieści historycznych w Wielkiej Brytanii – Bernard Cornwell.
Bernarda Cornwella nie trzeba szeroko przedstawiać. Autor m.in. licznych książek o przygodach angielskiego strzelca Richarda Sharpe’a w czasie wojen napoleońskich, cyklu Wojny Wikingów czy Trylogii arturiańskiej cieszy się uznaną pozycją wśród czytelników literatury historycznej. W 2008 r. napisał powieść „Agincourt”, którą rok później pod tytułem
„Pieśń łuków. Azincourt” w Polsce wydało wydawnictwo Esprit. W ostatnim czasie
wznowienia dokonało wydawnictwo Fabryka Słów, już pod krótszym tytułem.
Opowieść Cornwella o jednej z najsłynniejszych bitew Wojny Stuletniej zaczyna się waśnią rodową między Perirllami a Hookami w 1413 roku. Nienawidzące się familie próbują się nawzajem zniszczyć. Przedstawiciel jednej z nich, młody myśliwy Nicolas Hook, poprzez uderzenie nikczemnego księdza, staje się wyjęty spod prawa. Jako banita zaciąga się do armii formowanej przez króla Henryka V, stawiającego sobie za cel odzyskać francuski tron. Nicolas ląduje wraz z wojskiem w Normandii, na wprost ufortyfikowanej twierdzy Harfleur. Zaczyna się kolejny etap Wojny Stuletniej...
Mając fikcyjnego bohatera, młodego łucznika Hooka, Cornwell ma dość duże pole do manewru i często z tego korzysta. Przedstawił czytelnikowi autorską wizję kampanii Henryka V i samej bitwy pod Azincourt, jednocześnie posiłkując się oczywiście pracami historyków. Sięgał m.in. po „The Face of Battle” Johna Keegana, „Agincourt, A New History” pióra Anne Curry, i „Agincourt” autorstwa Juliet Barker. Przedstawiona wizja jest przekonująca, a co najważniejsze – pełna emocji i dramaturgii. Sceny bitewne – oblężenie portu Harfleur, podjazdy, walki w tunelach, pojedynki czy finałowa wielka bitwa – są rewelacyjne. Naprawdę można poczuć brutalność średniowiecznego pola bitwy.
Gorzej ma się sytuacja z postaciami i fabułą. Główny bohaterem ma niebywałe bowiem szczęście. Przemawiają do niego francuscy święci Kryspin i Kryspinian, którzy ratują go z opresji. Przypadkiem ratuje piękną córkę francuskiego wielmoży, w której się z wzajemnością zakochuje. Zdobywa z łatwością nowych przyjaciół w oddziale wielkiego pana sir Johna Cornewaille’a, którzy stają za nim murem (i jego dowódca także) w konfrontacji ze znienawidzonymi Perrillami i przesiąkniętym złem do szpiku kości księdzem. Oczywiście Nicolas poznaje też króla Henryka, który spogląda na niego łaskawym okiem.
Część postaci jest przerysowanych. Np. szalony ksiądz Martin, „zły rycerz” Ghillebert de Lanferelle, zwany Panem Piekieł, ojciec ukochanej Nicka, „dobry rycerz” sir John Cornewaille – angielski dowódca, mistrz turniejowy. Także sam Nick Hook nie jest najlepiej ukazany pod względem psychologicznym. Mimo że jest głównym bohaterem powieści, to brakuje jego przemyśleń i komentarzy. Cornwell postaci buduje w kilku zdaniach, by zaraz przejść do kolejnej sceny niemającej z nimi nic wspólnego. Wydaje się, że konstrukcja wielowymiarowych bohaterów go nie interesuje.
Podkreślić jeszcze raz należy, że autor znakomicie opisuje uzbrojenie, zwyczaje wojenne, potyczki i inne militaria. Ale czy od takiego nazwiska nie należy wymagać czegoś więcej? Chciałem napisać, że historykom średniowiecza, amatorom łucznictwa książka na pewno się spodoba... Jednak jako przedstawiciel obu tych grup z przykrością stwierdzam, że to za mało, aby książkę uznać za dobrą. Jest raczej średnia.
Autor:
Dariusz Wierzański
Dodano: 2017-02-14 18:33:17