„Król snów” kończy trzytomową Trylogię Prestimiona i zarazem zamyka sześciotomowe wydanie
Kronik Majipooru. Trudno jednak interpretować tę powieść jako godne ukoronowanie kultowej sagi. To raczej literacki refren, powtarzający znane sceny i motywy, nie wnoszący do historii niczego nowego.
Powieść stanowi bezpośrednią kontynuację
poprzedniego tomu i eksploatuje wątek zdrady Dantriyi Sambaila. Choć ten ostatni zniknął już z kart sagi, wciąż żyje żądny zemsty Mandralisca, który posłuży się krewnymi Sambaila, by podjąć ostateczną rozgrywkę z Lordem Prestimionem. Wykorzystując maszynę służącą manipulowaniu snami, Mandralisca spróbuje złamać Koronala, zdestabilizować system władzy i przejąć kontrolę nad jednym z kontynentów.
Już z tego pobieżnego opisu można wnioskować, że Robert Silverberg rzuca na stół wyłącznie zgrane karty. Motywem podstępu i zdrady stoi większość Kronik Majipooru, a przebiegłych i oślizłych czarnych charakterów pochowano dotychczas aż nadto. Były już też manipulacje snami, była epidemia szaleństwa, trudne wybory, lojalność i bunt, wojna i pokój, dylematy wybrańców przygniecionych ciężarem korony i dylematy Koronali wkraczajacych w mroczne podziemia Labiryntu.
Silverberg powtarza się na wszystkich płaszczyznach – począwszy od kreacji świata przedstawionego (do znudzenia rozgrywany motyw nadzwyczajnej wielkości planety, generujący zresztą niezliczoną liczbę paradoksów i niespójności), przez sylwetki bohaterów (nieodmiennie cierpiących na przejaskrawienia i powielających w nieskończoność kilka banalnych schematów), aż po rozwiązania fabularne (czasem trudno oprzeć się wrażeniu, jakby była to jedna, ciągle od nowa opowiadana historia).
Nie uwolnił się też Silverberg od istotnego problemu nierównowagi między zawiązaniem akcji (na które czytelnik czeka zdecydowanie zbyt długo), przegadanym, kilkusetstronicowym rozwinięciem i zakończeniem, które nie tyle kończy powieść, co raczej w pośpiechu streszcza jakieś 80% fabuły na ostatnich kilkudziesięciu stronach.
Jedyne novum szóstego tomu to tytułowy Król Snów, wyrastający na nowy ośrodek władzy i rozbijający trwający od zarania dziejów system polityczny Majipooru. Ale, prawdę mówiąc, zamiast powiewu świeżości i ducha rewolucji czuć tu raczej pobieżność, z jaką autor opisuje świat. Łatwość, z jaką system polityczny zostaje zmieniony, rodzi bowiem uzasadnione pytanie o przyczyny jego stabilności w minionych stuleciach.
Głębsza refleksja nad polityką Majipooru nasuwa zresztą więcej wątpliwych rozwiązań – nie do końca jasny podział kompetencji poszczególnych ośrodków władzy a jednocześnie ich bezkonfliktowa koegzystencja, brak reformatorskich zapędów u kolejnych władców, centralizacja władzy całkowicie nieprzystająca do rozmiarów planety i kulturowej różnorodności mieszkańców, brak bardziej rozbudowanej hierarchii społecznej.
Podobnych luk można dopatrzeć się również w socjologii i historii planety. O ile w otwierających sagę tomach można było przymknąć na nie oko, o tyle na dalszych etapach stają się coraz bardziej rażące, szczególnie, że wątpliwe rozwiązania i obrazy są uparcie powielane. Wystarczy zresztą zerknąć na recenzje poprzednich tomów i do znudzenia powtarzane obiekcje, by uświadomić sobie, że Silverberg to, niestety, niereformowalny recydywista.
Po tej beczce dziegciu łyżka miodu nie może już zmienić ostatecznej oceny, ale gwoli sprawiedliwości należy wspomnieć o charakterystycznym dla Kronik Majipooru klimacie, w którym utrzymana jest opowieść. Pomimo wszelkich słabości, fani serii powinni poczuć się usatysfakcjonowani już z tej choćby przyczyny, że to powieść raz jeszcze pozwoli im przenieść się do jednego z najbardziej znanych, fantastycznych uniwersów.
Szkoda tylko, że zamiast mocnej pointy otrzymujemy w ostatnim tomie raczej garść ogranych motywów, postaci i schematów, które Silverberg skutecznie wyeksploatował już wcześniej. „Król snów” budzi mieszane uczucia, spośród których na pierwszy plan wybija się, niestety, uczucie senności.