Sposób, w jaki Walter Moers snuje swoje opowieści, każe przypuszczać, że autor posiadł najwyższy stopień wtajemniczenia w książkowej alchemii. Brzmi jak blaga, ale – uwierzcie! –
„Kot alchemika” to najczystszej próby literackie złoto!
Dotychczas ukazały się w Polsce trzy powieści niemieckiego pisarza osadzone w wykreowanym przez niego, fantastycznym świecie Camonii. Nieco na przekór chronologii ich powstawania, otrzymaliśmy najpierw
„Miasto Śniących Książek” (napisane w 2004 roku), a następnie
„13½ życia kapitana Niebieskiego Misia” (1999) oraz
„Rumo i cuda w ciemnościach” (2003).
Każda z tych powieści stanowi integralną całość, a jednocześnie wszystkie umiejscowione są w tym samym, niepowtarzalnym uniwersum, mogącym uchodzić za jeden z bardziej kreatywnie i szczegółowo opisanych literackich światów.
Połączenie baśniowej stylistyki, ciepłego humoru i sympatycznych, rysowanych przez samego Moersa, ilustracji, sugeruje, że powieści ze świata Camonii kierowane są do młodszego czytelnika. Ale prawda jest nieco bardziej złożona. Po pierwsze – część nawiązań i smaczków wydaje się adresowana do nieco lepiej wyrobionego odbiorcy, a po drugie – kiedy Moers buduje nastrój grozy, robi to na tyle skutecznie, że co wrażliwsi milusińscy mogą mieć po lekturze problemy z zaśnięciem.
***
„Kot alchemika” opowiada historię głodnego, zagubionego Echo – kota szczególnego gatunku, który spotyka na swojej drodze przeraźnika i podpisuje z nim osobliwą umowę. W zamian za miesiąc kulinarnych rozkoszy, Echo godzi się oddać swój drogocenny (na etapie zawierania umowy także: czysto hipotetyczny) tłuszcz, a zarazem życie. Jak nietrudno się domyślić, im bliżej daty określonej w umowie, tym większa będzie ochota Echo na renegocjowanie warunków umowy i uratowanie skóry.
W „Kocie...”, bardziej niż w poprzednich, przygodowych powieściach, wyeksponowany jest element grozy. Opis demonicznego laboratorium przeraźnika, makabryczność podpisanej umowy, wokół której toczy się fabuła oraz mrożący krew w żyłach charakter co poniektórych przygód Echo sprawiają, że dreszcz emocji bywa tu lepiej wyczuwalny niż w niejednym horrorze stworzonym dla dorosłego czytelnika. Połączenie atmosfery grozy z baśniowym klimatem i moralną wymową opowieści, może zaś przywodzić na myśl dzieła braci Grimm, choć Moers tworzy jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny nastrój camońskiej opowieści.
Cechą charakterystyczną pisarstwa Waltera Moersa jest niesamowita wyobraźnia, która sprawia, że jego książki wręcz kipią od pomysłów – roi się tu od nietuzinkowych, czy wręcz kuriozalnych postaci, wszystkie przedmioty i miejsca opisane są w sposób odurzająco wręcz szczegółowy i barwny, a historia co i raz supła się w pomniejsze opowieści, pączkujące na głównej, fabularnej ścieżce.
Czytając Waltera Moersa trudno oprzeć się wrażeniu, że z każdego z tych pomysłów można by wykreować kolejną powieść, a każda z postaci mogłaby w niej zagrać główną rolę. Otrzymujemy tymczasem nierozcieńczoną literacką esencję o wartkiej akcji, tętniącą konceptami, o zdumiewającym wręcz stężeniu szalonych postaci i przygód.
Słowa uznania należą się też tłumaczowi. Katarzyna Bena dokonała cudu, dotrzymując kroku wyobraźni Moersa. Część nieprzekładalnych gier słownych, niestety, przepadła, ale czytając szalone magiczno-kulinarne receptury i poznając nazewnictwo camońskiej flory i fauny – nie sposób nie docenić kunsztu kogoś, kto podjął się przekładu tej zwariowanej językowo prozy z niemieckiego na polski.
Alchemik Moers uwarzył kociołek przygód ze szczyptą grozy, chochlą zwariowanego humoru i garścią ilustracji o wyjątkowym klimacie, a Wydawnictwo Dolnośląskie zamknęło całość w solidnej i estetycznej oprawie, tworząc bliskie ideału połączenie formy i treści. Czytelnik otrzymuje coś, co stanowi panaceum (na smutek i nudę, upały i słotę), dokonuje niezawodnej transmutacji chandry w uśmiech, olśniewa pomysłami i zachwyca kapitalnym, rzemieślniczym wykonaniem.