„Korund i Salamandra” przemknęły przez rynek zupełnie niepostrzeżenie. Nieznana autorka, mało chwytliwy tytuł, brak jakiejkolwiek promocji, nieliczne recenzje, pretensjonalna okładka i jeszcze bardziej pretensjonalny blurb, zapowiadający „wojnę ludzko-nieludzką, magię, intrygi, honorowych bohaterów czar…”. Jakby tego było mało – wydawca pozwolił sobie na potknięcia w korekcie i składzie. Skoro już nawet Fabryka Słów, która najmarniejsze przejawy pisarskiego talentu okrzykuje literacką rewelacją i czyni wokół nich szum godzien lepszej sprawy, opublikowała „Korunda…” niejako wstydliwie i ukradkiem – trudno nie być pełnym obaw o zawartość książki…
Tymczasem czytelnika, który na spotkanie z Gorelikową idzie pełen sceptycyzmu i obaw, czeka miła niespodzianka. „Korund…”, choć nie jest (nawet nieoszlifowanym) kamieniem szlachetnym, nie jest też na poły amatorską papką, o którą tak łatwo na księgarskich półkach.
Powieść opowiada losy kilku postaci z najwyższych sfer sąsiadujących królestw. Autorka prowadzi główny wątek w gąszczu intryg, osobistych dramatów oraz rodzinnych i politycznych powiązań obu dworów. Nienaturalnie przejaskrawione cechy niektórych postaci tudzież niedobór odcieni szarości (charaktery są tu tylko czarne lub szlachetne) niebezpiecznie upraszczają powieściowy świat, ale Gorelikowa sprytnie uniknęła pułapki nudy i przewidywalności, opowiadając historię z różnych perspektyw.
Po pierwsze, zamiast całkowicie przenieść narrację w przeszłość, sięga w tę przeszłość z poziomu innego wątku. Błażej, klasztorny nowicjusz, czyta zapisy kronik i konfrontuje je z wizjami, w których ogląda przeszłość. Jego przemyślenia i podejrzenia, złożone motywacje kronikarza oraz powiązania przeszłości z teraźniejszością – tworzą razem intrygującą mozaikę pełną pytań i niedopowiedzeń. Płaskie postacie i fabularne naiwności nabierają barw i trzeciego wymiaru, stając się wciągającą opowieścią.
Dla każdego, kto czytałby „Korund i Salamandrę” z odpowiednią dozą krytycyzmu, rażące muszą się wydać polityczny infantylizm, psychologiczne uproszczenia, moralizatorski ton i historyczne przekłamania. Rzecz w tym, że powieść trudno czytać krytycznie, gdyż jest czytadłem, które, usypiając zmysł krytycyzmu, po prostu wciąga.
Niestety, każdemu, kto nazbyt zasłucha się w opowieść, grozi rozczarowanie. Na końcu wędrówki czekają aż nazbyt szeroko otwarte drzwi do dalszych części. O literackich planach zakrojonych na większą skalę świadczy też wątek podziemnego świata gnomów, który ciągle nie doczekał się rozwinięcia. Nie opowiedziano też do końca dziejów sympatycznego Siergieja i Walerka, których przywiodła Gorelikowa dopiero na ostatnie karty książki, a którzy zdają się być doskonałym materiałem na sequelowych bohaterów. Potencjał i perspektywy, które autorka może jutro przekuć w zalety kolejnych części, dziś stanowią wadę, będąc niewykorzystaną szansą i czyniąc z „Korunda…” opowieść wciągającą, ale wyraźnie pozbawioną puenty.
Czy – wobec powyższych wątpliwości – warto? Jeśli szukasz czegoś na półce z lekką prozą, lubisz fantasy nie przeładowane gatunkowym sztafażem i nie boisz się autorów, którzy, wciągając cię w opowieść, zamierzają uraczyć kolejnymi tomami – nie powinieneś przejść obok Gorelikowej obojętnie.