Jest to pierwszy tom cyklu opowiadającego o planecie Majipoor, który chyba w największym stopniu rozsławił autora. Przeczytałem już sporo utworów Silverberga i muszę powiedzieć, że jego styl bardzo mi odpowiada. Co prawda znacznie wyżej cenię jego krótsze formy, ale także powieści stoją na bardzo wysokim poziomie. Dlatego z dużym zainteresowaniem, ale także oczekiwaniami, zabierałem się za tę słynną powieść.
Na samym jej początku poznajemy wędrowca. I w zasadzie tylko tyle o nim wiemy. Jest bardzo tajemniczy, nie ujawnia nic ze swojej przeszłości. Z czasem okazuje się, że po prostu niewiele pamięta, jego wspomnienia są mgliste. Zostaje zatrudniony w trupie żonglerów. Odkrywa w sobie niezwykły talent do tej profesji, jednocześnie surowe rygory szkolenia pozwalają mu na uspokojenie myśli, koncentrację i analizę sytuacji w jakiej się znalazł. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie dziwne sny, które go nawiedzają. Na Majipoorze mają one moc, są przekazywane od Pani i Pana Snów, potężnych postaci, władających ogromnymi krainami i mającymi wpływ na całą cywilizację. Okazuje się, że nasz bohater jest Lordem Valentinem, władcą planety, który został podstępnie pozbawiony ciała i pamięci. Razem z nowopoznanymi przyjaciółmi wyrusza w daleką podróż przez kontynenty Majipooru do ośrodka władzy – Zamku Lorda Valetnine’a.
Powieść zalicza się do science-fiction, ale jest to kwestia zaledwie kilku szczegółów. Świat z racji niewielkiej ilości surowców jest raczej prymitywny, choć oczywiście są także urządzenia techniczne wysokiej klasy, gdy zachodzi potrzeba ich użycia. Sama planeta jest ogromna, znacznie większa od Ziemi. Szczerze powiedziawszy, to jak dla mnie trochę za duża, a większość form przeszarżowana... Góra wielkości Olympus Mons (albo i większa) na planecie z aktywną atmosferą zupełnie do mnie nie trafia. Pomijam już oczywiste z racji wielkości kwestie grawitacji...
Mieszkańcy planety to szereg różnych ras napływowych. Ludzie są rodzajem dominującym, to oni sprawują władzę. Reszta tworzy mniej lub bardziej zamknięte społeczności żyjące w imperium ludzi. Tubylcy, zwani zmiennokształtnymi, mieszkają w rezerwatach. Nie rozumiani przez pozostałych, z dziwną kulturą, odgrywają rolę czarnych charakterów powieści.
Książka została napisana dwadzieścia pięć lat temu i jak mi się wydaje, odbiła się szerokim echem w światku fantastycznym. Są tu wątki, motywy, które można spotkać w wielu późniejszych powieściach, szczególnie z gatunku fantasy. Spowodowało to, że kilku pisarzy straciło nieco w moich oczach. Powieści Feista czy nawet Jordana wykazują spore kalki fabularne. Dodali sporo od siebie, ale wizja nie była już oryginalna. Można stwierdzić, że „Zamek Lorda Valentine’a” to protoplasta pewnego rodzaju powieści przygodowych w realiach fantastycznych.
Jest to zdecydowanie najbardziej przygodowa z powieści Silverberga jakie czytałem. Lektura to spora przyjemność, ale widziałem już lepsze utwory w jego dorobku. Dla mnie sprawdza się on zdecydowanie bardziej w typowej science-fiction, czy też fantastyce spekulatywnej. Co nie znaczy, że „Zamek Lorda Valentine’a” nie zapewnia solidnej dawki rozrywki. Niemniej Silverberg przyzwyczaił mnie do czegoś więcej. Po prostu jest to inna kategoria powieści niż większość jego pozostałych utworów. Jednym słowem trochę się zawiodłem, gdyż oczekiwałem czegoś innego. Gdyby jednak pominąć oczekiwania, to otrzymujemy naprawdę bardzo dobrą powieść przygodową.
Ocena: 8/10
Autor:
Shadowmage
Dodano: 2006-03-26 17:00:49