Marcin Mortka mnie zadziwia. Do czasu wydania debiutanckiej powieści był praktycznie nieznany, teraz osobiście uważam go za jednego z najlepszych polskich autorów młodego pokolenia. Zadziwiające jest, z jaką łatwością porusza się pomiędzy sceneriami: w „Ostatniej sadze” popisał się wiedzą o Skandynawii, świetnie oddając jej klimat, by teraz z przenieść się na karaibskie morza. We wspaniałym stylu.
Marynistyczne klimaty zawsze mnie fascynowały. Tropikalne wyspy, legendarne skarby, osławieni piraci. Floty kolonialne nękane przez korsarzy, tajemnice, klątwy, bitwy morskie, huczne wieczory w tawernach, niespokojne morze i bitwy… Kto tego nie czuje? Do tej pory brakowało mi fantastycznych powieści w tych klimatach, bo ich właściwie nie było. Bo co? „Król Bezmiarów” Feliksa Kresa? Choć niezaprzeczalnie dobry, było to dawno temu, a i mimo swej marynistyki, nie oddawał do końca klimatu – to nie zarzut, bo trudno mieć pretensje, że Szerer to nie Karaiby. Aż w końcu Runa wydała pierwszy tom „Karaibskiej krucjaty”…
William O’Connor był pierwszym oficerem okrętu Royal Navy. Podczas bitwy morskiej z dwiema fregatami hiszpańskimi pod wpływem pewnych zdarzeń system wartości O’Connora uległ zachwianiu. Wraz z załogą zdezerterował z służby w marynarce brytyjskiej i wraz z wiernymi mu ludźmi rozpoczął nowy rozdział w swoim życiu jako kapitan wolnego statku, bez zobowiązań wobec kogokolwiek, do wynajęcia przez kogokolwiek. A że załogę „Magdalenki” stanowili ludzie mocno nietypowi, a cała historia rozgrywała się w burzliwych czasach i burzliwym miejscu, możemy być pewni, że przygód będzie sporo.
Dlaczego ludzie mocno nietypowi? Wystarczy spojrzeć na Edwarda Love’a, Anglika o manii dżentelmeństwa. Love charakteryzuje się zawsze idealnie wyprasowanym i czystym mundurem oraz perfekcyjnym uczesaniem, nawet w czasie bitwy. Jest też Butcher, kucharz okrętowy, demoniczny osobnik niecierpiący światła. Całe dnie spędza w kuchni przygotowując trujące posiłki. Załoga, nie bez powodu, nienawidzi go. No i Zeeman – artylerzysta z maniakalnym zamiłowaniem do wysadzania czegokolwiek. Nieodłącznymi jego atrybutami są granaty i obłędny śmiech. Każdy z marynarzy z „Magdalenki” ma w sobie coś, co sprawia, że trudno bez strachu pływać z nim na jednym okręcie.
Dlaczego w burzliwych czasach? Bo legendarni piraci tych wód nagle pojawiają się w jednym miejscu i wiadomym jest, że nieprzypadkowo. Wojna między Anglią a Francją na terenach kolonialnych wisi na włosku, a oczywiście w centrum nadchodzącego sztormu znajdzie się kapitan O’Connor wraz z załogą.
Chociażby z cząstkowego opisu załogi łatwo można się domyślić, że „Karaibska krucjata” jest przesycona humorem. Jest to w dużej mierze parodia powieści i filmów w podobnej scenerii. Z każdej strony błyskają tu odwołania do dzieł naszej kultury, okrutne drwiny z stereotypów i niewymuszony humor. Sprawia to, że nowa książka Mortki jest lekturą wielce rozrywkową. Wszechobecny humor nie powoduje straty klimatu i czytając powieść wprost czujemy zapach słonej wody i huk strzałów armatnich. Humor, przygoda, która pochłania, klimat, styl. Wszystko sprawia, że powieść czyta się jednym tchem, z przyjemnością i rozbawieniem, zapominając o bożym świecie.
Jeśli szukacie lektury ambitnej i drażnią was książki, gdzie na każdej stronie jest co najmniej jeden powód do choćby lekkiego uśmiechu, jeśli nie chcecie dać się porwać niepoważnej, niezobowiązującej przygodzie – nie sięgajcie po „Płonący Union Jack”. Wszystkim innym powieść polecam. Na parę godzin wrócicie do dziecięcych marzeń o byciu piratem. Jednym zdaniem: rozrywka na wysokim poziomie. Ja czekam na tom drugi, skracając sobie czas słuchaniem Running Wild – oczywiście płyty „Port Royal”.
Ocena: 8/10
Autor:
Vampdey
Dodano: 2006-03-24 13:33:41