„Magiczne lata” to jedna z tych książek, dla których każde streszczenie i każda recenzja będą nieco krzywdzące. Z połączenia kryminalnej zagadki, klimatu grozy, bogatego obyczajowego tła i niezwykłej narracji Robert McCammon stworzył arcydzieło daleko wykraczające poza wszelkie konwencje; pełną ciepła i mądrości sentymentalną podróż bezpowrotnie odmieniającą czytelnika.
Fabuła powieści rozgrywa się w małym miasteczku Zephyr w Stanach Zjednoczonych, w trakcje jednego roku z życia dwunastoletniego chłopca, Cory’ego Mackensona. Zgodnie z najlepszymi zasadami literatury popularnej, już na pierwszych stronach jesteśmy świadkami dramatycznych wydarzeń, a szybko pojawiający się trup ożywia akcję i staje się elementem tajemnicy, która będzie nas trzymać w napięciu do samego końca. Wątek kryminalny stanowi jednak wyłącznie punkt wyjścia dla szeroko zakrojonej fabuły, a powieść z literaturą popularną łączy chyba tylko popularność.
„Magiczne lata” to przede wszystkim wzruszająca, nieco melancholijna opowieść o dzieciństwie w małym, sennym miasteczku w Alabamie lat 60. Utkana jest z sentymentalnych refleksji, licznych dygresji i oplecionych wokół głównego wątku pomniejszych opowieści. A choć trudno w to uwierzyć, ta sama powieść jednocześnie tętni niezwykle barwnymi wydarzeniami, oferuje wiele dramatycznych zwrotów akcji i trzyma w napięciu do ostatniej strony, nie pozwalając się od siebie oderwać.
Stąd właśnie wyrażona wcześniej obawa, że cokolwiek by o tej powieści nie napisać, będzie to krzywdzące uproszczenie. Mógłbym Was kusić wizją intrygującego, bo prowadzonego przez młodego chłopca, śledztwa w sprawie okrutnej zbrodni. Mógłbym próbować zachwalać nastrój grozy, który w mistrzowski sposób przesiąka w realistycznie nakreślone życie bohaterów. Mógłbym w końcu obiecać klimat opisanej w pietyzmem godnym kronikarza najprawdziwszej Alabamy – pastorów głoszących żarliwe kazania, rozklekotanych furgonetek rozwożących o świcie mleko, konserwatywnej społeczności pod presją przemian społecznych czy obrońców segregacji rasowej zderzającej się z wojownikami o równouprawnienie. I wszystko to będzie prawdą, ale zarazem nic wam nie powie o sednie tej historii. Prawdziwa jej wartość tworzy się bowiem gdzieś wyżej, ponad ramami konwencji, na poziomie literackiej synergii, która sprawia, że to, co napisał Cammon, to jedna z lepszych powieści o życiu, dojrzewaniu i przemijaniu, jakie było mi dane czytać.
Ogromnym atutem powieści jest pierwszoosobowa narracja – niecodzienna, bo niby prowadzona z perspektywy 12-letniego uczestnika wydarzeń, ale wzbogacona o opisy faktów wykraczających poza percepcję owego chłopca. Choć świadomość narratora i jego bardzo dojrzałe przemyślenia wykraczają poza przyjętą konwencję, McCammon zarazem doskonale oddaje sposób myślenia młodego bohatera. W efekcie dostajemy pełną życiowej mądrości historię opisaną z rześkiej, pełnej życia i humoru perspektywy chłopca.
Piękny jest też styl McCammona – od konstrukcji i rytmu opowieści, przez urodziwe, choć niewydumane środki stylistyczne, aż po niewątpliwy dar budowania nastroju i konstruowania opisów oddziałujących na wszystkie zmysły.
Niezapomniane wrażenie robi pieczołowicie nakreślona, niezwykle plastyczna i wiarygodna panorama amerykańskiego Południa, z jego mieszkańcami, mitologią i konfliktami. Galerię bohaterów przygotowano z użyciem pełnego spektrum barw – są szaleńcy i święci, jest szlachetność i podłość, heroizm i nienawiść, są różnorodne motywacje, namiętności, marzenia i lęki. A cały obraz miasteczka wprawiono w ruch, ilustrując toczące się przemiany gospodarcze i społeczne, zacierające z wolna blask starych, dobrych czasów.
Opowieść McCammona bliska jest konwencji realizmu magicznego, a fantastyka pełni tu rolę oszczędnie dozowanej przyprawy, która dodaje smaku wspomnieniom z dzieciństwa i krajobrazowi Konfederacji. Jednocześnie jest to doskonała fantastyka i doskonała powieść grozy, czego dowodzą otrzymane w 1991 roku nagrody Brama Stokera i World Fantasy Award.
Kryminał miesza się horrorem, tęsknota za mijającą epoką łączy się z nadzieją i optymizmem, dojrzałe spojrzenie na ludzki los nakłada się na perspektywę błyskotliwego dwunastolatka, a odrobina goryczy i żalu za bezpowrotnie utraconym dzieciństwem miesza się z humorem i barwnymi szczenięcymi wybrykami. Z tej niecodziennej mieszanki powstaje zaś zapadająca w pamięć historia, którą nie tyle się czyta, co przeżywa. Gorąco polecam.
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
Dawidek - 17:02 14-05-2012
A tak z ciekawości - ile stron?
Tigana - 17:46 14-05-2012
Świetna recenzja świetnej książki. Stare wydanie 552 strony
Dawidek - 18:13 14-05-2012
Dzięki. No a recenzja - zachęca (toteż spytałem, ile jest tego arcydzieła).
kurp - 20:02 14-05-2012
Niestety, egzemplarz recenzencki nowego wydania pozbawiony jest numeracji stron, a że książka ma dość pokaźne rozmiary - nie podejmuję się liczenia
Dawidek - 20:57 14-05-2012
Nie rozumiem, jak można nie liczyć stron w trakcie lektury... *boshe*...