Listopadowy numer SFFiH zaskakuje. Zamiast spodziewanej, solidnej dawki horroru dostajemy numer, w którym króluje fantastyka naukowa. Przypadek czy nowa tendencja?
Na początek idzie Jerzy Grundkowski i jego „Toczy je rak”. Niby wizja dość odległej przyszłości, ale pewne symptomy można zauważyć tu i teraz. Czy nadmierne faszerowanie się lekami, począwszy od tabletek na ból głowy, a skończywszy na antybiotykach nie wydaje się dziwnie znajome? Co prawda nie mamy jeszcze do czynienia z cudownym panaceum na wszystkie dolegliwości, ale kto wie, czym zaskoczą nas koncerny farmaceutyczne? „Toczy je rak” to jednak nie tylko karykaturalna wizja społeczeństwa uzależnionego od „pigułek”, również próba odpowiedzi na pytania o nasze człowieczeństwo, prawo do wolności. Warto przeczytać.
„Kiedyś, w zaminowanym mieście” Macieja Musialika przypomina klimatem tegorocznego zdobywcę Oscara „The Hurt Locker. W pułapce wojny”. Co prawda zabrakło Iraku, ale jego rolę świetnie odgrywa odległa kolonia. Tak jak w filmie mamy do czynienia z ekipą odpowiedzialną za rozbrajanie bomb i jak w filmie tak naprawdę liczy się człowiek, a nie kolejna (nie)udana misja. Ciekawie pomyślane, trzymające w napięciu, wciągające.
Masz debet na koncie? Nie wystarcza ci środków „od pierwszego do pierwszego”? Tłum wierzycieli dobija się do drzwi? Wezwij Finansmana, a twoje kłopoty odejdą w zapomnienie. Tak przynajmniej pisze Aleksander Kusz w „Księdze-prawie-że-całej”. Z drugiej strony trzeba uważać, o co się prosi, bo jak mówi stara prawda – wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Całość oryginalna, zabawna i dobrze napisana. Ciąg dalszy nastąpi.
„Walka o żagiew” Stanisława Truchana ze słynny filmem Jeana-Jacques’a Annaudaza dużo wspólnego nie ma. Oprócz samego ognia, który w opowiadaniu służy głównie do odpalania stosów. Sama historia nie należy do zbyt oryginalnych – kolejne zmiany władzy powodują, że to co kiedyś zakazane – staje się nakazem. Utwór ratuje jedynie spora dawka humoru, chociażby specyficzny „cennik” wykroczeń oraz niezły warsztat autora.
Wizytę w przyszłości gwarantuje nam także „Tablica” Artura Rafała Skowrońskiego. Trochę thriller, ciut satyra na wielkie korporacje. Szkoda tylko, że opowiadanie jest bardzo krótkie. Wydaje się, że autor ma sporo pomysłów i w dłuższej formie miałby większe szanse na rozwinięcie skrzydeł. Duży plus za zaskakujące zakończenie.
Ciekawe czy Andrzej W. Sawicki pisząc „Bunt samic” inspirował się „Seksmisją”. Pomysł jest zbliżony – wykonanie odmienne; zamiast komedii – kryminał. Wskutek choroby genetycznej na całej ziemi wymierają mężczyźni, a ci, którzy przeżyli, pod względem intelektualnym bardziej przypominają dzieci niż dorosłych. Teraz nadszedł czas twardych kobiet, które świetnie odnajdują się w nowym, lepszym świecie. Siostra Inez to jedna z nich; wykształcona i inteligentna, wysłana na odległą prowincję w charakterze przeoryszy małego klasztoru. I, jak to zwykle bywa, szybko popada w kłopoty. Samo opowiadanie czyta się bardzo dobrze, pomysł wydaje się mieć duży potencjał i nie zdziwiłbym się, gdyby „Bunt samic” rozrósł się do cyklu.
„Wielka gra” Łukasza Sawczaka to jedyny horror w zestawie. Mamy cmentarz, duchy i tytułową grę o wysoką stawkę. Nie należy jednak spodziewać się zbyt dużej dawki strachu. A może inaczej: Sawczak straszy, ale nie za pomocą papierowych straszydeł, a bardziej za sprawą znajomości naszych ludzkich lęków. Bo kto z nas tak na sto procent wie, co jest po drugiej stronie?
Numer jak zwykle uzupełnia spora dawka publicystyki. Szkoda tylko, że kolejny wywiad, tym razem z Miroslavem Żambochem, nie różni się zbytnio od poprzednich. Klasyczne pytania, standardowe odpowiedzi. Czy faktycznie od autorów nie można dowiedzieć się nic ciekawszego ponad informacje o inspiracjach lub planach na przyszłość?
Dużo bardziej zajmujący jest felieton Romualda Pawlaka, w którym znajdziemy odpowiedź na pytanie co ma koza do podboju kosmosu i jaka jest w tym rola Polaków. Czytając z kolei Andrzeja Pilipiuka odniosłem wrażenie „deja vu”. Autor po raz kolejny opisuje wzloty i upadki polskiej fantastyki i apeluje: „Pisarze do piór”. Zwłaszcza ci od horroru i fantastyki dla dzieci. Czyżby Wielkiemu Grafomanowi skończyły się pomysły na felietony? Nie wierzę.
Nieźle czyta się tekst Krzysztofa Sokołowskiego traktujący o ebookach, internecie i loserach. Felieton ciekawy, chociaż nie wnoszący zbyt dużo nowego do tematu. Na koniec pozostaje Jarosław Grzędowicz. Sporą niespodzianką jest fakt, że tym razem nie narzeka, a wzbija się w przestworza. Z powodzeniem.