Poniżej znajdziecie subiektywne oczekiwania redaktorów
Katedry wobec wybranych zapowiedzi wydawniczych na ten miesiąc. Nazwa dość dobrze oddaje charakter prezentowanych krótkich opinii, będących swego rodzaju przewidywaniami, zabawą w typowanie czy zaklinaniem rzeczywistości. Należy podkreślić, że prezentowane tytuły nie pretendują do rangi jakiegokolwiek zestawienia, w szczególności nie są to „jedyne warte uwagi” pozycje, mające ukazać się na rynku.
Polecamy Wam również lekturę
weryfikacji naszych zgadywanek. Warto się przekonać jak prawdziwe były szumne zapowiedzi wydawców i jak wiele udało się uchwycić w przewidywaniach naszych redaktorów.
Twórczość Jacka Komudy jest zazwyczaj kojarzona z „antysienkiewiczowską” wizją szlacheckiej Polski. Pogląd tyleż słuszny, co mylny. Gdzieś między „Diabłem łańcuckim” a „Samozwańcem” zapomina się o pirackich opowiadaniach czy przygodach Villona. Stąd też zapowiedź „Krzyżackiej zawieruchy”, najnowszej książki imć pana Jacka, dla wielu była zaskoczeniem. No bo jak to – autor sarmackich westernów bierze się za zupełnie odmienną epokę? Czego zatem mamy się spodziewać?
Znając autora czeka nas wyprawa w wiernie zrekonstruowaną XV-wieczną Polskę. Co prawda nie możemy liczyć na szlachtę, ale późnośredniowieczne rycerstwo również ma swój urok. Nie powinno zatem zbytnio dziwić, gdy na kartach książki spotkamy barwną kompanię bohaterów, którzy choć zakuci w zbroje, będą mieć fantazję równą sarmackiej.
Zapewne nie zabraknie też tak charakterystycznych elementów dla prozy Komudy, jak pojedynki, pościgi, a przede wszystkim – opisy mniejszych i większych potyczek. Batalistyczne sceny z drugiego tomu „Samozwańca” wysoko zawiesiły poprzeczkę, ale autor i tym razem pewnikiem nie zawiedzie wielbicieli.
I tylko jedna rzecz mnie niepokoi. Czy niespełna trzystustronicowa (mini) powieść spełni wszystkie pokładane w niej nadzieje?
Adam "Tigana" Szymonowicz
Najnowsza książka Feliksa W. Kresa doskonale wpisuje się w konwencję podręcznikowych opowieści o niezwykłych debiutach, przetykanych anegdotami i refleksją nad tym, czym pisarstwo być powinno, a czym jest i dlaczego. Wiele przemyśleń, dyskusji, jak i bezpośrednich wskazówek na ten temat znaleźć można na forach portali literackich, sieciowych magazynów i wydawców. Jednakże źródłem, po które młodzi debiutanci oraz pretendujący do tego miana amatorzy najchętniej sięgają są książki – abecadła pisarskiego rzemiosła. Na kilkuset stronach zebrane są najważniejsze porady płynące z ust doświadczonych pisarzy, których nazwiska gwarantują wysoki poziom merytoryczny i interesujące komentarze. Taki był
pisarski pamiętnik Kinga i taka ma być „Galeria dla dorosłych” Kresa.
Warto jednak sprawdzić, czy ukazująca się w lipcu nakładem Fabryki Słów książka nie jest jedynie poprawioną i lekko rozwiniętą wersją
„Galerii złamanych piór” z 2005 r. Zwłaszcza, że wspomniana pozycja była zbiorem publikowanych wcześniej w prasie (między innymi w „Magii i Mieczu” czy „SF”) felietonów poświęconych sztuce pisania. Może być też tak, że najnowsza „galeria” to napisany w znacznej mierze od podstaw swoisty testament Kresa. Autor przed kilkoma miesiącami poinformował swoich fanów o przejściu na pisarską emeryturę. Czyżby autor, uważany przez wielu za wybitnego, chciał przekazać coś swoim uczniom?
Dla młodych amatorów słowa pisanego książka Kresa może okazać się nie lada pomocą w wychwytywaniu niedostatków pisarskiego warsztatu. Dla pozostałych – prostym wznowieniem tego, co Kres już nie raz starał się przekazać.
W 2008 roku ukazała się książka „Paper Cities” pod redakcją Ekateriny Sedii, autorki wydanej u nas
„Tajemnej historii Moskwy”; zbiór ten w następnym roku otrzymał World Fantasy Award w kategorii najlepszej antologii. Wśród dwudziestu jeden opowiadań znalazł się również utwór Catherynne M. Valente
1), wówczas znanej już czytelnikom fantastyki ze świetnych
„Opowieści sieroty”. Tekst ten stał się kanwą dla kolejnej powieści Valente noszącej tytuł „Palimpsest”.
Wcześniej wydane w Polsce książki Valente zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie, nie wątpię więc, iż również w przypadku „Palimpsestu” wrażenia czytelnicze będą wielce satysfakcjonujące; pod tym względem nie ma co nawet zgadywać, dla mnie to pewnik. Będzie to książka piękna językowo, nastrojowa, pełna fascynujących wizji. Książkę reklamuje w sieci krótki trailer, który dosyć dobrze koresponduje z moimi oczekiwaniami dotyczącymi powieści Valente:
Zdaję sobie oczywiście sprawę, iż reklama jest dźwignią handlu i nie zawsze odpowiada rzeczywistości... ale czasem okazuje się prawdziwa; mam więc nadzieję, że będzie tak właśnie tym razem. W mojej wyobraźni, na bazie wyczytanych w sieci informacji, rodzi się wizja książki – jeśli odwoływać się do Uczty Wyobraźni – łączącej w sobie elementy
„Akwaforty” Bishop,
„Viriconium” Harrisona,
„Welinu” Duncana oraz rzecz jasna „Opowieści sieroty”. Nie wątpię jednak, że Valente zaskoczy czytelników i wprowadzi wiele nowych elementów, których się nie spodziewam.
Jak przypuszczam, „Palimpsest” będzie również przesiąknięty erotyzmem; treść książki wypełnią pikantne sceny, a relacje między postaciami będą burzliwe i namiętne. Biorąc pod uwagę, iż książka zdobyła nagrodę Lambda, spodziewać się można, iż związki bohaterów nie będą się ograniczały do typowej konfiguracji kobieta-mężczyzna; znaczenie będą miały zapewne również inne orientacje seksualne. Ciekawe jak taka książka zostanie przyjęta w naszym dosyć konserwatywnym społeczeństwie; sam spotkałem zaledwie kilka tekstów, w których wątki homoseksualne zostały poprowadzone w naturalny, nieinwazyjny sposób i jestem ciekaw, czy poradzi sobie z tym zadaniem Valente.
Tymoteusz "Shadowmage" Wronka
Pisanie zgadywanek kolejnych części cyklu, którego poszczególne tomy są prostą kontynuacją wcześniejszych wątków można porównać tylko do jednego. Mianowicie do pisania recenzji kolejnych części takiego cyklu. Niewdzięczne to zadanie i z niewielkim pożytkiem dla czytelników. Można jednak spróbować, by choć w kilku zdaniach zachęcić do zakupu i lektury książki Tchaikovskiego, będącej moim zdaniem jedną z najciekawszych propozycji w lipcowej ofercie wydawniczej.
Poprzednie książki z cyklu
„Cienie pojętnych” pokazały autora, jako pisarza potrafiącego kreować spójne, niebanalne światy; dążącego do snucia rewelacyjnych opowieści, w których nie brak żadnego z oczekiwanych przez czytelników wątków, stających się udziałem pełnokrwistych bohaterów.
„Klęska ważki” wzbogaciła opowieść Tchaikovskiego, nanosząc na mapę stworzonego przez niego świata nowe rasy i związane z nimi kulturę, politykę i historię. Znajome twarze nabrały rumieńców, doświadczone przez życie i podejmowane decyzje. Autor dopracował, rozbudował i doprowadził do stanu bliskiego perfekcji wszystko to, co już w
„Imperium czerni i złota” stanowiło o sukcesie jego debiutanckiej powieści – książki rozrywkowej, z ambicjami na więcej.
„Krew modliszki”, zgodnie ze słowami zawartymi we wstępie niniejszego tekstu, ma być dalszym ciągiem historii o skłóconych ze sobą narodach i rozpalających je namiętnościach. Wiele miejsca autor poświęci indywidualnym losom postaci, ich rozwojowi, lecz tłem – i to tłem nie bez znaczenia - uczyni nabierającą coraz większego tempa wojnę. Osobiste tragedie bohaterów przemieszane z iście epickimi wydarzeniami na skalę całego kontynentu powinny zadowolić każdego czytelnika. Wierzę, że w książce Tchaikovskiego każdy znajdzie coś dla siebie – zwłaszcza teraz, gdyż jest to pozycja w sam raz na wakacje.
Napisać dobre zakończenie książki to trudna sztuka, na szczęście Marcin Mortka pokazał, że trudne nie oznacza niemożliwe. Trzeci tom trylogii „Miecz i kwiaty” to godne zwieńczenie cyklu. Czytelnicy otrzymują wszystko, za co zdążyli polubić książki Mortki, a nawet ciut więcej.
Zgodnie z przewidywaniami na pierwszy plan wysuwa się walka z siłami nieczystymi reprezentowanymi przez Asmodeusza. Stąd też więcej niż w poprzednich książkach elementu magii i fantastyki. Nie oznacza to jednak, że autor zaniedbał inne, bardziej przyziemne wątki.
Znów wędrujemy po bezdrożach Ziemi Świętej, bierzemy udział w bitwach i szaleńczych pościgach, wsłuchujemy się w cyniczne komentarze Vittoria. A wszystko to w towarzystwie dobrze znanych bohaterów, którzy nie stoją w miejscu, ale zmieniają się wraz z wydarzeniami.
Do tego dochodzi świetny styl pisarza, który sprawdza się zarówno w opisach bitew, przeżyć wewnętrznych bohaterów, jak i w dialogach. Czy można chcieć więcej?
Adam "Tigana" Szymonowicz
Weryfikacja zgadywanki „Reguły dziewiątek"
Są chwile w życiu recenzenta, kiedy chciałby się pomylić. Niestety lektura „Reguły Dziewiątek” Terry’ego Goodkinda potwierdziła wszystkie moje najgorsze przypuszczania.
Początek nowego cyklu sprawia wrażenie lekko wyretuszowanej kalki „Miecza Prawdy”. Już samo zawiązanie fabuły – uroczy młodzieniec ratuje z opresji kobietę swych marzeń – wywołuje silne deja vu. A później jest już tylko gorzej: przewidywalna fabuła, bohaterzy dzielący się na tych dobrych do mdłości i tych złych do szpiku kości; solidna dawka wywodów o korzyściach płynących z ciężkiej pracy. Czy to wam czegoś nie przypomina? Co prawda zmieniają się realia, akcja powieści rozgrywa się w współczesnej Ameryce, ale to tak naprawdę żadna różnica. Podejrzewam, że wielbiciele twórczości Goodkinda są wniebowzięci, reszta niekoniecznie.
Adam "Tigana" Szymonowicz
Redaktor prowadzący: Krzysztof Kozłowski
1) Opowiadanie Valente, noszące zresztą tytuł taki sam jak późniejsza książka, jest do przeczytania w sieci pod
tym adresem. Daje ono prawdziwy przedsmak powieści i zaostrza apetyt.