Do lektury
„Upiorów XX wieku” zachęciły mnie trzy rzeczy. Primo, entuzjastyczne recenzje zachodnich krytyków. Secundo, na naszym rynku rzadko trafia się zbiór horrorów. Tertio – osoba samego autora, Joe Hill to syn Stephena Kinga. Czyżby zatem byliśmy świadkami starcia pomiędzy ambitnym debiutantem a starym mistrzem i to na jego własnym terenie? Co by nie mówić, o ile niemałą część powieści Kinga trudno zaklasyfikować jako arcydzieła, to krótsza forma zawsze stanowiła silny punkt jego twórczości.
Już pobieżna lektura „Upiorów XX wieku” pokazuje jednak, że Hill mocno wzoruje się na ojcu. Podobnie jak ma to miejsce w opowiadaniach Kinga, w większości wypadków nie mamy do czynienia z klasycznie rozumianym horrorem. Owszem, od czasu do czasu pojawi się potwór („Usłyszysz śpiew szarańczy”), ale jest to wyjątek od reguły. Utwory Hilla to raczej opis ludzkich namiętności, poszukiwanie „amerykańskiego snu” lub portrety niezwykłych ludzi.
Tak jak wyżej wspomniałem jednym z motywów przewodnich książki jest pasja. Chociaż bohaterów „Najlepszego nowego horroru”, „Upiorów XX wieku” czy „Bobby Conroy wraca z zaświatów” wiele dzieli, to łączy ich miłość do tego, co robią: pisarstwa, aktorstwa. W pracy znajdują sens własnej egzystencji, jej poświęcają miłość, szczęście, a nawet życie.
Powtarzającym się tematem jest również dorastanie. Młodzi bohaterzy m.in. „Czarnego telefonu” i „Między metami” niespodziewanie są wyrwani z szarej egzystencji i zmuszeni do podjęcia wyzwania, być może do pierwszych naprawdę dorosłych decyzji w swoim życiu.
Mocno osadzone w realiach amerykańskich są „Śniadanie wdowy” i „Lepiej niż w domu”, gdzie trudno odnaleźć coś niesamowitego. Niemniej opowieści o czasach wielkiego kryzysu czy współczesnym baseballiście mają w sobie coś magicznego. Szczególnie to drugie, przypominające klimatem i wymową serial „Cudowne lata”. Czyżby hołd oddany ojcu?
Sprawy rodzinne stanowią również główny wątek utworu „Synowie Abrahama”. Dwóch dorastających synów i surowy, wręcz apodyktyczny ojciec. Ocenę, czy jest to prawdziwy horror, czy może tylko historia toksycznej rodziny (a występujące w niej charakterystyczne nazwisko jest kwestią przypadku), pozostawiam czytelnikom.
Opowiadania Hilla są również miejscem spotkania z niesamowitymi ludźmi. Takimi jak Francis Ket, który pewnego dnia przemienia się w olbrzymiego robaka („Usłyszysz śpiew szarańczy”), albo nadmuchiwany chłopiec Arthur Roth („Pop Art”). Czytelnik spotka też człowieka kolekcjonującego oddechy ludzi („Ostatnie tchnienie”). Jest i Eric, który za pomocą tytułowego płaszcza wznosi się w przestworza. W tym gabinecie osobliwości nie mogło zabraknąć miejsca dla Morrisa, genialnego twórcy kartonowych labiryntów, które nie zawsze prowadzą tam, gdzie powinny („Dobrowolne zamknięcie”).
Do osobnej kategorii należałoby zaliczyć „Martwe drzewo” – krótki, prawie bajkowy utwór o duszy ściętych drzew. Na swój sposób proekologiczne, ale niemające w sobie nic z nachalnej dydaktyki. Łatwej klasyfikacji wymyka się również „Maska mojego ojca” – jak dla mnie najbardziej zagadkowe, wręcz niezrozumiałe opowiadanie o kartach i maskach.
Niewątpliwą zaletą całego zbioru jest realizm; Hill często drobiazgowo odtwarza otaczającą nas rzeczywistość. Stąd liczne nawiązania do amerykańskiej kultury i tradycji, dająca się odczuć fascynacja baseballem. Z kolei bohaterzy opowiadań to ludzie, którzy mogliby być naszymi sąsiadami. Owszem, są na swój sposób niezwykli, ale równocześnie prawdziwi. Chociażby Arthur Roth, zwykły dzieciak z problemami, nie licząc faktu, że wymaga stałego nadmuchiwania. Z kolei Eric to przykład klasycznego nieudacznika, który bez swego płaszcza nie różniłby się od dziesiątków innych, jemu podobnych. Czyżby zatem zbiór idealny? Nie do końca.
W prezentowanych opowiadaniach zabrakło mi świeżego podejścia do tematu. Część utworów to jedynie kolejne wariacje ogranego motywu („Najlepszy nowy horror”, „Czarny telefon”). Nie przeczę, bardzo dobrze napisane, ale bez fajerwerków. Hillowi brakuje także umiejętności dobrego zakończenia opowiadania. Finały poszczególnych tekstów są łatwe do przewidzenia („Dobrowolne zamknięcie”, „Ostatnie tchnienie”), a w kilku wypadkach bardzo brakowało mi mocnej pointy, wyrazistej kropki nad „i” (np. „Usłyszysz śpiew szarańczy”). Zastanawiam się też nad ogólnym przesłaniem jednego czy dwóch opowiadań, które wydają się być o niczym, a przynajmniej ja miałem kłopoty z odczytaniem ich przesłania („Wdowie śniadanie”, „Ostatnie tchnienie”).
Czy geniusz jest dziedziczny? Wertując strony encyklopedii często napotykamy całe rodziny literatów, muzyków czy naukowców, których połączyła wspólna pasja i talent. Oczywiście na jednego genialnego potomka przypada grupka mniej utalentowanych, którzy do końca swych dni nie są w stanie stać nikim więcej niż synami sławnych ojców. Ciekawe jak potoczą się dalsze losy Joe Hilla. Umarł król, niech żyje król? Nie wiadomo. Trzeba jeszcze poczekać.
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
Shadowmage - 16:59 14-04-2010
Z tym geniuszem różnie bywa, książka drugiego z synów Kinga była mniej przychylnie oceniona. Widać nawet wśród rodzeństwa talent jest podzielony nierówno.
Żerań - 17:31 14-04-2010
Ale "Upiory" są już dobre, momentami nawet bardzo. Hill generalnie ma większy talent, tyle że... niepotrzebnie bierze się za fantastykę. IMHO powinien napisać powieść głównonurtową. Historia z dzieciakiem porwanym przez pedofila spokojnie mogłaby stanowić podstawę do świetnego, psychologicznego dramatu - fantastyka tam służy uratowaniu bohatera. No i w moim egzemplarzu znalazłem parę błędów tłumacza.