Jeśli przymknąć oko na buńczuczne zapowiedzi wydawcy, który wieści na okładce istne literackie cuda, to można bez obaw o rozczarowanie rozpłynąć się lekturze miłego czytadła podszytego grozą.
Próba śmiechu
Horror wydaje mi się jedną z trudniejszych konwencji. Straszenie czytelnika to stąpanie po bardzo grząskim gruncie; nad wyraz łatwo osunąć się w groteskę lub przesadzić z makabrą. Każdy, kto widział choć jeden kiepski filmowy horror, wie, że porażka w tym gatunku jest szczególnie bolesna. Marny film obyczajowy albo fiasko w kinie akcji mogą co najwyżej znużyć. Nieudany horror łatwo staje się natomiast własną parodią; im większe miał ambicje w sferze straszenia, tym łatwiej – przy akompaniamencie grobowego soundtracku – pęknąć ze śmiechu.
Ten pierwszy egzamin z budowania atmosfery grozy Jakub Małecki zdaje z powodzeniem. Jego „Przemytnik cudu” od początku do końca utrzymuje się w okolicach pisarskich zamierzeń autora. Zadanie to tym trudniejsze, że powieść nie przenosi czytelnika w żadne egzotyczne realia, ani nie posługuje się uniwersalnymi realiami anglosaskimi, przekalkowanymi z hollywoodzkiego kina. Zamiast tego Małecki podejmuje karkołomną próbę nastraszenia światem, który nas otacza. I tę literacką próbę również przechodzi.
Próba Grzędowicza
Dyrektor Modry – szef niedużej placówki Banku, Hubert – sfrustrowany doradca finansowy i Joanna – sprzątaczka, opiekująca się schorowaną matką. Wiązanie końca z końcem, konflikty z przełożonym, syndrom wypalenia zawodowego, tarcia między pracą a życiem prywatnym. Trudno o bardziej przyziemne postaci i bardziej pospolite problemy. A jednak z takich właśnie elementów Jakub Małecki układa swoją powieść. Z każdą stroną w szarą, swojską rzeczywistość wsącza zjawiska nie z tego świata; w Poznaniu zaczynają dziać się rzeczy dziwne i niepokojące. Między scenami pospolitego życia migają klatki żywcem wyjęte z sennych koszmarów.
Nie sposób nie porównać tej książki z „Księgą jesiennych demonów” Jarosława Grzędowicza – zbiorem opowiadań, które bardzo wysoko postawiły poprzeczkę autorom tej literackiej niszy. W „Księdze…” ładunek – nazwijmy ją – egzystencjalnej grozy, był potężny. Małeckiemu brakuje tej językowej biegłości i chyba również odrobiny życiowego doświadczenia, które czyniły z opowiadań Grzędowicza mistrzowski popis psychologicznej wiarygodności i fabularnego napięcia.
I próba podsumowania
Jakub Małecki pisze sprawnie, lekko i nieskomplikowanie. Jedynym zwracającym uwagę zabiegiem formalnym, jest zmiana perspektywy narracji – z trzeciej na pierwszą osobę, która ma najpewniej przesunąć czytelnika bliżej powieściowych bohaterów i pomnożyć emocje. Jeśli nie liczyć tego jednego manewru, Małecki nie próbuje odkrywać nowych literackich lądów ani nawet nie wyróżnia się stylem. Z pomocą przejrzystej narracji snuje zajmującą opowieść – tylko tyle i aż tyle.
Po „Przemytniku…” nie należy spodziewać się cudów, ale przyznać też trzeba, że udaje mu się przemycić w serce czytelnika ziarnko niepewności i niepokoju. Szary, dobrze znany świat zza okien autobusu nabiera w tej powieści niezwykłego kolorytu. I choćby dla tej drobnej zmiany perspektywy – warto na niego rzucić okiem.
Autor:
Krzysztof Pochmara
Dodano: 2009-04-27 00:28:05