Na początek kilka słów wyjaśnienia. Recenzując kilka miesięcy temu „Malowanego człowieka” Petera Bretta byłem przekonany, że mam do czynienia z całą powieścią. Tymczasem okazało się, iż „Fabryka Słów”, w swoim stylu, po raz kolejny podzieliła pojedynczy utwór na dwie osobne książki. Stąd niniejszy tekst nie jest recenzją kolejnej odsłony cyklu, a jedynie dokończeniem omawiania pierwszej części „Trylogii demonów”.
Książkę otwiera scena pojedynku Arlena z jego nemezis – jednorękim skalnym demonem. Wynik starcia jest łatwy do przewidzenia, podobnie jak reszta fabuły powieści. Zgodnie z oczekiwaniami dochodzi do przecięcia się ścieżek trzech głównych bohaterów: wspomnianego już Arlena, Leeshy i Rojera. Szybko łączy ich nie tylko chęć pomocy bliźnim, ale też rodzące się między nimi uczucie. W trakcie lektury odniosłem nawet wrażenie, że cała fabuła książki stanowi jedynie pretekst dla spotkania bohaterów i opisu pierwszej zwycięskiej bitwy z demonami. Nie oczekujmy zatem żadnych spektakularnych rozwiązań fabularnych czy domknięcia wątków – „Malowany człowiek” to nic innego jak przydługie preludium do kolejnych tomów.
Pewnym novum jest niekorzystne ukazanie gatunku ludzkiego. Czytając o przeżyciach bohaterów można dojść do smutnego wniosku, że to właśnie ludzie są o wiele gorszymi potworami niż demony. Otchłańcami zawiaduje bowiem instynktowna, może wręcz nieświadoma nienawiść, tymczasem człowiek jest zły z wyrachowania i świadomie krzywdzi innych. Potwierdzenia tej tezy nie trzeba szukać daleko – wszystkie nieszczęścia, które spadają na Arlena i jego przyjaciół były spowodowane przez ludzi. Lekkim powiewem świeżości jest również opis kastowego społeczeństwa Krasjanów – jedynego ludu, który podjął walkę z demonami. Nie stanowi to na pewno nowej jakości w fantasy, ale zawsze to miła odmiana od kolejnej podróbki systemu feudalnego. Szkoda tylko, że autor nie poświecił temu wątkowi za dużo miejsca – może w kolejnych tomach.
Zabrakło mi natomiast interesująco zarysowanych postaci drugoplanowych; na dobrą sprawę jedynie wojownik Jardir posiada coś na kształt złożonej osobowości. Z kolei główni bohaterzy w porównaniu z poprzednią książką dorastają, ale jednocześnie ich charaktery nie ulegają specjalnej zmianie. Leesha pozostała dobrą samarytanką gotową dniem i nocą nieść pomoc innym. Rojer, owszem, zmienia się w kochliwego minstrela, ale w głębi serca nadal jest małym, okaleczonym przez Otchłańce chłopcem. Z kolei Arlen, teraz bezwzględny pogromca demonów, nadal marzy o uwolnieniu ludzi od plagi tych istot.
Akcja powieści wciąż toczy się wartko, a czytelnicy nie powinni narzekać na nudę; powiem nawet, że w porównaniu z poprzednią częścią mamy więcej starć z demonami i są one bardziej spektakularne. W pamięci zapadają szczególnie sceny walki Arlena, kiedy pokonuje potwory gołymi rękami.
Druga część „Malowanego człowieka” nie jest ani lepsza, ani gorsza od swej poprzedniczki. Otrzymujemy książkę utrzymaną w identycznym klimacie, powtarzającą wady i zalety wcześniejszego tomu. Komu spodobała się pierwsza odsłona dzieła Petera Bretta, ten również po kolejną sięgnie z przyjemnością.
Ocena: 5/10
Autor:
Adam "Tigana" Szymonowicz
Dodano: 2009-03-26 18:11:22