Blisko siedem lat temu po raz pierwszy zetknąłem się z twórczością Jacka Komudy. Kontakt był o tyle nietypowy, że wcale nie dotyczył głównego nurtu tematycznego tego pisarza, czyli powieści historycznych osadzonych w realiach Polski Szlacheckiej. W antologii „Robimy rewolucję” natrafiłem na opowiadanie „Tak daleko do nieba”, historię poety-rzezimieszka Franciszka Villona. Tekst ten, choć z perspektywy późniejszych dokonań Komudy wydaje się średni, odcisnął na mnie tak silne piętno, iż na całą późniejszą twórczość tego autora patrzyłem i patrzę właśnie przez pryzmat tekstów o Villonie.
Sarmackie powieści Komudy cieszą się znacznie większym powodzeniem wśród czytelników, ale to właśnie kolejnych tekstów o Villonie wyczekuję z niecierpliwością. I od czasu do czasu je otrzymuję. Pod koniec 2008 roku ukazał się drugi, po „Imieniu bestii”, tom opowiadań z Franciszkiem Villonem w roli głównej. Oprócz tytułowego „Herezjarchy”, który był wcześniej publikowany w pierwszym tomie antologii „A.D. XIII”, Komuda serwuje czytelnikowi trzy nowe utwory. I przynajmniej jeden z nich stoi na wysokim poziomie.
Tym opowiadaniem jest otwierający zbiór „Pan z dębiny”. W charakterystyczny dla tej części twórczości Komudy sposób tekst łączy nadprzyrodzone elementy, zaczerpnięte przynajmniej częściowo z religii, z zagadką detektywistyczną. Na podobnej zasadzie zbudowany jest „Herezjarcha”, który również jest udanym tekstem, choć niestety przy drugim czytaniu już nie tak świeżym – głównie za sprawą znajomości zakończenia. Wracając jednak do „Pana z dębiny”, wszystkie elementy są odpowiednio wyważone, metafizyczna tajemnica trzyma w napięciu do samego końca, a soczysty język nadaje opowieści realnego posmaku.
O wiele słabiej wypada „Danse Macabre”. W tym tekście Komuda oferuje czytelnikowi niemal idealny scenariusz do kolejnej części „Żywych trupów”, tym razem w wersji retro. Wszystkie etapy fabuły są żywcem wyjęte z filmów Romero: bohaterowie są oblężeni przez zombie (w tym przypadku strzygonie), ugryzieni przemieniają się w potwory, bohaterowie powoli giną, jest wyprawa po broń... można by tak jeszcze długo wymieniać znane z filmów elementy. Średnio udany zabieg stanowi również wprowadzenie jako bohaterów polskich szlachciców. Summa summarum, „Danse Macabre” jest najmniej villonowskim opowiadaniem z dotychczas opublikowanych, a przez to, moim zdaniem, również najsłabszym.
Trochę lepiej, choć z dużymi zastrzeżeniami, czytało mi się „Klasztor i morze”. W tym tekście Komuda wraca do nakreślonego wcześniej schematu fabularnego opowiadań o Villonie, lecz tym razem zabrakło... no właśnie, czego? Trochę pomysłu, trochę rozmachu, prawdopodobnie też mocniejszego akcentu na zakończenie („mocniejszego” w znaczeniu: „robiącego wrażenie na czytelniku”, bo fabularnie, owszem, mała, lokalna apokalipsa ma miejsce). W efekcie powstała jedynie poprawna opowiastka, niedorównująca pierwszym dwóm tekstom.
Uśredniając, co w przypadku literatury jest oczywiście bardzo niebezpieczne i mylące, „Herezjarcha” jest jednak zbiorem nieco słabszym od „Imienia bestii”. Jednak nawet mniej udane teksty, dzięki postaci głównego bohatera, zyskują w moich oczach. Z pewnością nie jestem obiektywny, ale choć Villona nie chciałbym spotkać na ulicy, to czytanie o wyczynach tego szelmy daje mi sporo przyjemności. Mam nadzieję, że to nie ostatnia książka o francuskim poecie. Oby tylko Komudzie pomysłów nie zabrakło.