Historie najgroźniejszych piratów, szmuglerów,
bukanierów i handlarzy czarnym towarem,
ich bluźniercze wyczyny i zbrodnicze rabunki
Są wśród was pewnie tacy, którzy pod „Czarna banderą” spodziewają się dostrzec nędzną łajbę zbitą z pomysłów, pozostałych Jackowi Komudzie po skonstruowaniu „Galeonów wojny”. Są pewnie i tacy, którzy zerkną na okładkę i stwierdzą, że nie znajdą pod nią nic ponad statki pełne morskich wilków, pływających w tę i we w tę, palących do siebie na przemian ze sterburty i bakburty. Nic bardziej mylnego! Komuda zadziwia mrowiem pomysłów, jakie wyłowił z marynistycznej konwencji. Pod czarną banderą płynie solidny okręt z ładowniami pełnymi soczystych opowieści, barwnych postaci i przygód.
Książka jest zbiorem sześciu opowiadań
1), które zabiorą czytelnika w rejsy ku wybrzeżom gorącej Afryki i na spotkanie z lodowymi górami. Gdy akcja nie dzieje się na szerokim morzu, wiedzie nas ku morskim głębinom i zatopionym wrakom, zagubionemu w dżungli mitycznemu Eldorado, na pokład statku-widmo, czy w końcu do
Port Royal, miasta rozpusty, francy, złota i piratów.
Komuda umiejętnie lawiruje między thrillerem, horrorem i przygodą. Ta gra konwencjami pozwala mu zaskakiwać – nie raz czytelnik, uwierzywszy w nadnaturalne rozwiązanie zagadki, da się wystrychnąć na dudka, gdy sprawcą draki okaże się hultaj z krwi i kości. I nie raz wpadnie w pułapkę o dokładnie odwrotnej konstrukcji. „Czarna bandera”, choć jest rozrywkową literaturą kalkowaną ze starych jak świat schematów, potrafi jednak zaskakiwać zwrotem akcji i niebanalną puentą.
Jedyne słabsze fragmenty to te, w których akcja zaplątuje się w kłębowisku szotów, brasów, sztagów i want. Nie zawsze można znaleźć fabularne uzasadnienie dla nagromadzenia żeglarskiej terminologii. Komuda sprawia chwilami wrażenie, jakby świeżo zdobytym patentem żeglarskim próbował zaimponować szczurom lądowym.
A jest jeszcze inny typ słownictwa, którym upstrzona jest „Czarna bandera”. Jest to, oględnie mówiąc, słownictwo nieparlamentarne, którym z równą biegłością operują w tej antologii niewyparzone gęby bohaterów, jak i sam narrator. Książka bywa niemiłosiernie sprośna i najeżona wulgaryzmami, przez co oddaje zapewne klimat morskich opowieści, ale zarazem kiepsko nadaje się na prezent dla żądnego morskich przygód nastolatka. Poza chwilami ewidentnej przesady, trudno jednak temu dosadnemu stylowi odmówić pewnego uroku, gdy skrzy się mocnym jak rum, żeglarskim humorem, barwnym epitetem i krwistym porównaniem. Oddajmy autorowi sprawiedliwość – nawet jeśli czasem zapieką uszy, opowieści Komudy słucha się z zapartym tchem.
Zwrot ku literaturze marynistycznej wyszedł Komudzie doskonale. Po świetnych „Galeonach wojny” zwodował pod „Czarną banderą” kilka mniejszych, ale równie zrywnych okrętów. Co więcej, po ostatnich pisarskich dokonaniach imć Jacka widać, że chwyta literacki wiatr w żagle – pisze coraz bardziej obrazowym językiem, konstruuje coraz bardziej nieprzewidywalne fabuły, a jego bogactwo pomysłów zdaje się niewyczerpane. Oby tak dalej!
1) Opowiadania wchodzące w skład zbioru:
Sześćset cetnarów piekła
Oprawca
Ark Raleigh
Czarny heban
Lodowy szkwał
Na szlaku chwały, krwi i złota
Zobacz też: