Jeffery Deaver jest znany w Polsce głównie jako twórca poczytnego cyklu powieści-kryminałów o przygodach pary detektywów, Lincolna Rhyma i Amelii Sachs. Na dorobek pisarza składa się także kilka zbiorów opowiadań, z których jeden zatytułowany „Spirale strachu” niedawno pojawił się w naszych księgarniach.
„Spirale strachu” zawierają szesnaście utworów z pogranicza kryminału i thrillera. Najczęściej wykorzystywanym motywem jest zemsta zdradzonego małżonka, morderstwo doskonałe oraz policyjne śledztwo. Nie brak także spotkania z profesjonalnym zabójcą, inteligentnym prawnikiem czy nadopiekuńczym ojcem. Ponadto ciekawie prezentuje się opowiadanie, którego akcja rozgrywa się w okresie rządów Elżbiety Wielkiej, a w jednej z głównych ról występuje sam William Szekspir.
Tak jak pisałem na samym początku, Deaver jest kojarzony przede wszystkim z serią książek o Lincolnie Rhymie i Amelii Sachs – nie mogło więc zabraknąć i ich w tej książce. Tym razem prowadzą oni prywatne śledztwo w sprawie zaginięcia pewnej kobiety. Porwanie, próba morderstwa, a może jeszcze coś innego? Tylko błyskotliwe umysły naszej pary bohaterów są w stanie rozwiązać tę zagadkę.
Deavera cenię za konstruowanie z zegarmistrzowską precyzją intryg i za umiejętnie stosowany suspens. Nie inaczej jest z opowiadaniami – autorowi niemal do perfekcji udało się opanować sztukę zaskakiwania czytelników. Na kilku stronach potrafi ich wielokrotnie zwieść, aby dopiero w ostatnim akapicie odkryć wszystkie karty. O sile jego wyobraźni najlepiej świadczą utwory „Trójkąt” i „Razem”, gdzie nic nie jest tym, czym się wydaje.
Kolejną zaletą prozy Deavera jest łatwość, z jaką tworzy wiarygodne portrety psychologiczne postaci. Obojętnie, czy będzie to tytułowa wdowa z Pine Creek, czy młody i ambitny nowojorski policjant, ich motywy postępowania są dobrze uzasadnione, a działania przemyślane. Dzięki temu nawet bohaterowie krótkich tekstów wzbudzają sympatię lub antypatię, nie pozostawiając obojętnym.
Niemniej proza Deavera nie jest pozbawiona wad, które obniżają ocenę całego zbioru. Suspens to niewątpliwie duża zaleta, gorzej jednak, gdy jest mu podporządkowany cały tekst. W rezultacie część utworów jest przekombinowana. Odniosłem wręcz wrażenie, że jak w swoich ostatnich powieściach („Mag”, „Zegarmistrz”), autor tak bardzo chce zaskoczyć czytelnika niespodziewaną woltą, że poświęca temu celowi całą logikę i sens opowiadania. Dodatkowo ciągłe stosowanie tego zabiegu powoduje, że czytający uodparnia się i mało co jest w stanie go naprawdę zadziwić. Na swoim przykładzie powiem, że na mnie największe wrażenie zrobiło jedno jedyne opowiadanie, w którym autor zrezygnował z elementu zaskoczenia.
Irytuje także mała różnorodność utworów – prawie połowa tekstów dotyczy zemsty zdradzonego lub porzuconego współmałżonka. Owszem, każde z nich stanowi odrębną historię, ale schemat pozostaje bez zmian. Tak sobie pomyślałem, gdyby wziąć teksty Deavera na serio, to można by pomyśleć, że najczęściej morderstwa w USA popełniają zawiedzeni mężowie lub zawiedzione żony.
„Spirale strachu” to standardowy zbiór opowiadań, w którym można znaleźć lepsze i gorsze teksty. Na szczęście sprawny warsztat pisarski i umiejętnie dawkowane napięcie pozwalają przymknąć oczy na pewne braki logiczne (niekiedy wręcz niedorzeczności). W rezultacie otrzymujemy sympatyczną książkę, która raczej usatysfakcjonuje miłośników twórczości Deavera, a może także tych, co dopiero chcą zacząć przygodę z autorem „Kolekcjonera kości”.