Debiut Magdy Parus jest przyzwoity: może nie zachwyca, ale z całą pewnością wciąga. Na pewno nie wbije się w świadomość czytelników na długie lata, ale miło go mieć na półce i po przeczytaniu ma się ochotę na ciąg dalszy. Tematyka jest ograna, ale podczas lektury okazuje się, że wcale nie do bólu – miło przeczytać raz jeszcze coś o wilkołakach, ich łowcach oraz o mocy księżyca. Choć miłośnicy horroru i grozy będą zawiedzeni, bo powieść nie straszy – jako udana książka przygodowa naprawdę się sprawdza.
Autorka bardzo skrupulatnie dawkuje informacje o głównych bohaterach, ich przeszłości i otoczeniu, w jakim żyją. Dlatego też trudno jest opisać fabułę i realia pierwszego tomu „Wilczego dziedzictwa”, tak aby nie zdradzić za dużo z tego, co nie powinno być zdradzone. Obserwując działania głównego bohatera, a jednocześnie narratora, Colina, poznajemy również jego myśli, które powoli dają nam obraz zamierzeń Magdy Parus. Colin pracuje w tajnej organizacji, która pod szyldem towarzystwa leśnego skupia wilkołaków – takich, którzy znają swoją naturę i potrafią ją kontrolować. Pewnego dnia Colin trafia w Internecie na artykuł mówiący o ataku niedźwiedzia na człowieka w miasteczku, w którym mieszkają jego siostra i brat, również obdarzeni wilczym genem. Tknięty impulsem wyrusza tam, aby zbadać sprawę. Czego można się spodziewać, okazuje się ona bardzo złożona, a „atak niedźwiedzia” to tylko wierzchołek góry lodowej, z którą Colinowi przyjdzie się zmierzyć.
Jak już napisałem, to jedynie fragment całości. Równocześnie z zasadniczą akcją powieści, rozgrywającą się na przestrzeni zaledwie kilku dni, będziemy poznawać także tytułowe cienie przeszłości, czyli ponure wydarzenia, jakie kiedyś dotknęły Colina i jego rodzeństwo, a także wizję „wilkołactwa” w wykonaniu autorki. Pełny obraz tego „co i jak” czytelnik otrzyma dopiero na ostatnich stronach powieści.
Z takim sposobem prowadzenia akcji wiąże się fakt, że książka zwyczajnie wciąga. To chyba największa jej zaleta. Najcięższy był początek – najbardziej zagmatwany (przez owe oszczędne dawkowanie informacji, a także dużą ilość rozmyślań Colina) i nudny, potem jednak było już „z górki”. Choć akcji towarzyszą liczne przestoje, a przysłowiowych wypieków na twarzy nie doświadczyłem, czytając „Wilcze dziedzictwo” wciąż byłem ciekawy ciągu dalszego i ilekroć odkładałem książkę dla innych zajęć, miałem ochotę do niej wrócić. Duża w tym zasługa dobrego stylu Magdy Parus, która pisze lekko i widać, że ma do tego smykałkę – ciekawi mnie, jak to będzie wyglądało, gdy autorka po paru książkach jeszcze się wyrobi we władaniu piórem.
Zapewne wiele osób czytając notkę okładkową pomyślało „wilkołaki?! – ile można!”. Temat zdaje się być wyeksploatowany do granic możliwości: nawet osoby nie zaczytujące się na co dzień w literaturze grozy i w horrorze czują, że wilcza tematyka zawsze gdzieś była, że na ten temat powiedziano już wszystko – podobnie jak o wampirach. Autorka własny obraz wilkołaka złożyła z dość znanych elementów, dodając przy tym sporo zabawy konwencją, z przymrużeniem oka szafując znanymi mitami i stereotypami, a także odnosząc się do masy nieszczęsnych filmów typu „Amerykański wilkołak w Paryżu” i „Dog Soldiers”. Choć taka zabawa konwencją również nie jest niczym nowym, w mojej opinii autorka dała sobie radę z ciężarem, jaki postanowiła udźwignąć.
Po debiut Magdy Parus można sięgnąć, acz nie trzeba. Choć jej powieść nie jest czymś oszałamiającym, to z pewnością „Cienie przeszłości” są książką sympatyczną i dobrze wywiązującą się ze swej rozrywkowej funkcji. W pierwszej kolejności polecam ją miłośnikom wilczej tematyki, w drugiej – wszystkim, którzy chcą dorwać przyjemną książkę na parę dni.
Ocena: 7/10
Autor:
Vampdey
Dodano: 2007-11-14 17:19:59