„Śmierć w banku Main Chance”, gdyby spojrzeć na nią od końca, finiszuje całkiem ciekawym kryminalnym deserem. Niestety, po dwóch daniach z taniej sensacji, nielicznym wystarczy na ów deser apetytu.
Aż dziw czasem, jak doskonale udaje się Forbesowi utrzymać stan wypranej z emocji równowagi. Nagłe wydarzenia i zwroty akcji nadchodzą znienacka, ale ani nie zaskakują, ani nie poprzedza ich wzmożone napięcie. Wszystko, co rozgrywa się na kartach tej powieści, zdaje się zupełnie nierzeczywiste i – prawdę mówiąc – czytelnikowi jest zupełnie obojętne, czy akurat trwa pościg czy sjesta.
Bohaterowie to płaskie szkice, które nie tyle poznaje się po roli w opowieści i zróżnicowanych charakterach, co z trudem rozróżnia po imionach. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nazywanie tych psychologicznych stempelków miało tyle samo sensu, co nadawanie imion pionkom w warcabach. Jeśli już Forbes udawał się na literackie poszukiwania złożoności ludzkiej psychiki, to zawsze lądował na manowcach – jak w wypadku okrutnego mordercy, który to pomaga ofierze, to ją zajadle goni, gubiąc po drodze resztki psychologicznej wiarygodności.
Wszystko jest w tej książce niemiłosiernie przeciętne – od byle jakiej okładki z banalnym tytułem, po przeciętną intrygę rozegraną zgranymi kartami sztampowych postaci. Możliwą przyczynę owej przeciętności ujawnia sam wydawca, który przedstawił Colina Forbesa jako autora, który „rok w rok pisze powieść – ma ich już 41 na koncie”. Po czterdziestu i jednym praniu nic już nie wygląda tak, jak na sklepowym wieszaku. Nie oszukujmy się – jak szerokie nie były by granice pisarskiego talentu, 41 książkowych kroków to aż nadto, by je przekroczyć.
W tej beczce dziegciu winna się jednak znaleźć łyżka miodu, na którą zasłużył sobie naczelny czarny charakter powieści. Fantazja, z jaką umyślił sobie zabijać ofiary, jest doprawdy oszałamiająca. Niestety – ów sposób dokonywania zbrodni wydaje się równie oryginalny, co nieżyciowy i wystudiowany. Być może ta pozorna sztuczność to świadomie obrana strategia, bo książka sprawia chwilami wrażenie parodii gatunku. Kiedy złoczyńca snuje swe niecne plany, kiedy umierający wyszeptują teatralnie nadzwyczaj ważne tajemnice – sensacja i kryminał niebezpiecznie zbliża się do groteski.
Jeśli ktoś znalazł w sobie siłę i ochotę, żeby przeczytać trzydziestą ósmą, trzydziestą dziewiątą i czterdziestą powieść Forbesa – być może znajdzie dość zapału, by przebrnąć przez czterdziestą pierwszą. Nie wiem tylko – po co?
Ocena: 4/10
Autor:
Krzysztof Pochmara
Dodano: 2007-10-29 18:45:32
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
Tigana - 23:22 29-10-2007
Lata świetlne temu zaczytywałem się w książkach Forbesa. Niestety - wszystkie były do siebie podobne. Szczególnie te o Tweedzie i jego grupie współpracowników. Recenzowana powieść to bodajże 23 część cyklu, autorowi udało się napisać jeszcze tylko jedną.
romulus - 20:08 03-11-2007
Nie wiedziałem, że ten człowiek żyje. Lata temu odpadłem po pierwszej powieści o Tweedzie i wróciłem do Ludluma
Tigana - 21:38 03-11-2007
romulus pisze:Nie wiedziałem, że ten człowiek żyje.
Żył do ubiegłego roku.