Jakub Ćwiek niekiedy nazywany jest „polskim Neilem Gaimanem”. Dlaczego? Prawdopodobnie związane jest to z jednej strony z podobną wszechstronnością: komiks, teatr, literatura, z drugiej z tematyką jego dwóch zbiorów opowiadań o Lokim. Co by nie mówić, pewne podobieństwo do „Amerykańskich bogów” występują i to nie tylko za sprawą głównego bohatera. Jednakże nie samym „Kłamcą” człowiek żyje i Ćwiek postanowił nieco odpocząć od Kłamczuszka i spółki – tak powstała jego debiutancka powieść „Liżąc ostrze”.
Głównym bohaterem książki jest podkomisarz Kacper Drelich. Po raz pierwszy spotykamy się z nim w mało komfortowej sytuacji: siedzi przykuty do krzesła w ciemnej piwnicy, a naprzeciwko niego siedzi prawdziwy, zły drań. Kiedy Drelich ucieka, wydaje mu się, ze problemy znikły. Nie wie, że to dopiero początek podróży w krainę koszmarów, a rozwiązanie zagadki tkwi w jego zapomnianej przeszłości.
I w tym miejscu ta recenzja powinna się skończyć, ponieważ jej dalsze pisanie niebezpiecznie zbliża się do spoileru. Pamiętacie filmy M. Night Shyamalana – „Szósty zmysł” albo „Osadę”? Miały różną tematykę, ale posiadały jedną cechę wspólną: scenę-klucz, która zmieniała sens wszystkiego, co do tej pory wiedzieliśmy. I podobnie ma się rzecz z „Liżąc ostrze”. O czym więc można napisać bez zdradzania fabuły?
Powieść Ćwieka to z założenia kryminał z elementami horroru – ja osobiście wolę określenie thriller, czyli połączenie „normalnego” kryminału z elementami niesamowitości, grozy. Najważniejsze w tego typu książkach jest stopniowe budowanie napięcia oraz niespodziewane zwroty akcji. I z tego zadania autor wywiązał się bez zarzutów. Prawie do końca powieści czytelnik nie wie, co czeka Kacpra Drelicha i jakie będzie rozwiązanie całej intrygi. Jak na debiutanta w tym gatunku to już sporo.
Thrillery często kojarzone są, moim zdaniem niesłusznie, ze obrazkami w stylu „gore”, gdzie główni bohaterzy brodzą po kolana we krwi i wyprutych wnętrznościach. Na szczęście Ćwiek bardziej postawił na budowanie atmosfery niż klimaty rodem z „Piły”. Owszem nie ucieka on brutalnych scen (zabójstwo windziarza, morderstwo prostytutki), ale w moim odczuciu nie przekroczył on cienkiej granicy dobrego smaku.
Nie da się ukryć, że Ćwiek lubi swoich bohaterów i kreując ich dba, oby wzbudzali sympatię także u czytelników. Nie inaczej jest z postaciami z „Liżąc ostrze”. Kacper Drelich to twardy gliniarz, a równocześnie kochający mąż i ojciec. Jego przełożony Franek Trolewski, wymagający szef, jednak traktuje podwładnych jak rodzinę. Co istotne, autor nie uczynił ich bohaterami bez skazy – większość z nich ma swoje grzeszki, co czyni ich bardziej ludzkimi. No i jest jeszcze tajemniczy Satyr, palący wyłącznie mentolowe papierosy. Od początku czytelnik nie ma wątpliwości, ze jest on złem wcielonym. Nie przypomina jednak większości standardowych „czarnych charakterów”: raczej unika zbędnych ofiar, bardziej wpływa, kusi, zmusza do działania.
Warto również pochwalić autora za styl, bardzo podobny do tego z opowiadań o Lokim. Książkę czyta się bardzo szybko, akcja wciąga, a wydarzenie goni jedno za drugim. Gdy już się zacznie lekturę, nie będzie można się od niej oderwać. Ciekawa jest także sama konstrukcja powieści – wydarzenia głównego wątku przedzielone są wejściami Satyra, który powoli odkrywa Wielką Tajemnicę.
Mam natomiast żal do Ćwieka za niedokończenie kilku wątków, albo ujmując to inaczej – za urwanie ich w bardzo intrygujących momentach. Można to tłumaczyć na co najmniej dwa sposoby: jako celowy zamysł autora, aby pozostawić pewne wydarzenia w punkcie zawieszania i następnie dopisać ciąg dalszy albo niedoróbkę. Osobiście bardziej prawdopodobne wydaje mi się ta pierwsza możliwość.
Lubię dobrze skonstruowane thrillery o wciągającej akcji i zaskakującym zaskoczeniu, a te cechy właśnie ma utwór Jakuba Ćwieka. Nie jest to jednak książka, o której będzie się dłużej pamiętać lub z chęcią do niej wracać. Ot po prostu dobre czytadło – aż tyle i tylko tyle.
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
GeedieZ - 17:20 03-08-2007
Ten ostatni akapit to idealne podsumowanie całej książki. W sumie to "Kłamcę" tom 1 też bym tak ocenił (dobre czytadło, bez "tego czegoś").
Tigana - 18:55 03-08-2007
Ano. Większych wartości brak, ale nie każda książka to od razu musi być "W poszukiwaniu straconego czasu". Chciałoby się żeby większość polskich autorów z niższej półki pisało tak jak Ćwiek.
MadMill - 19:07 03-08-2007
Oj tak, gdyby te młode talenciki pisały jak Ćwiek - też w końcu młody - byłoby super. Marzenia.