– Tylko jak długo trzydziestu może powstrzymać dwustu?
– Nie wiem, ale tak rodzą się legendy.
Ten fragment dialogu dwóch greckich żołnierzy zaczerpnięty z książki „Troja. Pan Srebrnego Łuku” stanowi kwintesencję twórczości Davida Gemmella. Motyw grupki herosów powstrzymujących hordę nieprzyjaciół jest bowiem najczęściej powtarzającym się elementem w powieściach angielskiego powieściopisarza, często stając się ich wątkiem przewodnim. „Legenda” czy „Mroczny księżyc” to chyba najświetniejsze tego przykłady.
Jednakże Gemmell posiada również inne oblicze – wielbiciela antyku, a w szczególności starożytnej Grecji, której poświecił dylogię o Parmenionie („Lew Macedonii”, „Książę ciemności”) oraz ostatnie dzieło życia „Troję”.
Sięgając po dzieje Ilionu autor stanął przed arcytrudnym zadaniem: jak napisać ciekawą i wciągającą powieść, jeśli czytelnik od początku wie, jak ona się kończy? W dodatku poszczególne wątki eposu Homera doczekały się już wielu adaptacji zarówno książkowych, filmowych a nawet komiksowych. Wydawać by się mogło zatem, że nie można już napisać nic nowego – Gemmell jednak udowadnia, że historia wojny trojańskiej wciąż kryje w sobie ogromny potencjał. Cóż więc czyni „Pana Srebrnego Łuku” powieścią wyjątkową?
Po pierwsze (i najważniejsze): bohaterowie
Przedwcześnie zmarły pisarz był jednym z nielicznych potrafiących stworzyć prawdziwe i żywe postaci, których przeżycia i rozterki stawały się bliskie sercu czytelnika. Nie inaczej jest tym razem. Na pierwszy plan wysuwają się nieustraszony żeglarz i odkrywca Helikaon, słynny wojownik mykeński Argurios oraz tebańska księżniczka Andromacha. Przez całą książkę będziemy śledzić losy tej trójki, kręte ścieżki życia, które zaprowadzą ich do miejsca przeznaczenia – Troi.
Nie są to na szczęście bohaterowie kryształowi, każde z nich ma wadę, własnego demona, który zatruwa duszę, czyni bardziej ludzkim. I tak prawy i szlachetny Helikaon w chwilach gniewu zamienia się w szaleńca i okrutnika, a Andromacha przez własną nieokiełznaną dumę sprowadza nieszczęście na najbliższych.
Równie ciekawe są postacie drugiego planu: tajemniczy Egipcjanin Gershom, najemny zabójca Karpoforos czy władca Ilionu Priam. Na szczególną zaś uwagę zasługuje Odyseusz – były pirat i rabuś, aktualnie uczciwy kupiec, wierny mąż, a przede wszystkim niezrównany gawędziarz. Dziwnym zbiegiem okoliczności jego wymyślone historyjki żywo przypominają te, które znamy z dzieła Homera. Jeśli więc pragniesz dowiedzieć się jak, według Gemmella, narodził się pomysł na straszliwe meduzy jednym spojrzeniem zamieniające ludzi w kamień – sięgnij po tę książkę.
Słabiej natomiast wypadają bohaterowie negatywni – autor w widoczny sposób faworyzuje Trojan. To oni, z małymi wyjątkami, grają tych dobrych. Natomiast Mykeńczycy malowani są grubą kredką za pomocą tylko jednego koloru – czarnego. I tak niejaki Kolanos to czystej krwi psychopata pozbawiony jakiejkolwiek pozytywnej cechy. Szkoda, ponieważ w poprzednich powieściach Gemmell potrafił tworzyć bardziej złożone czarne charaktery. Warto natomiast zwrócić uwagę na fakt, że autor nie trzyma żadnego z bohaterów pod kloszem – los mocno ich doświadcza, często zadając zdradziecki cios w najmniej spodziewanym momencie.
Po drugie: batalistyka
David Gemmell już w pisarskim debiucie zasłynął świetnymi scenami bitewnymi. Również w „Troi” wielbiciele jego talentu znajdą pod tym względem coś dla siebie. Wraz z Helikaonem stoczą heroiczną bitwę morską, będą świadkami licznych pojedynków Arguriosa oraz popisów strzeleckich Andromachy. Oczywiście przyjdzie im też śledzić obronę oblężonej twierdzy. Opisy poszczególnych starć są plastyczne, wciągają, miejscami czytelnikowi wręcz wydaje się, że sam bierze udział w zmaganiach bohaterów. Znać pióro mistrza. Lecz lojalnie ostrzegam – część opisów jest bardzo brutalna i na przykład sceny zemsty Helikaona na mykeńskich piratach pozostają długo w pamięci.
Po trzecie: Troja
Troja to miasto iluzji, jak mawiał Odyseusz. Na kartach powieści wędrujemy szerokimi ulicami miasta Priama, biesiadujemy z możnymi tego świata, uczestniczymy w dworskich zabawach. Nie ominą nas także wizyty w pełnych przepychu świątyniach czy liczne opisy gwarnych targowisk. Jednak tak jak „złote dachy” okazują się jedynie pokryte miedzią, tak słoneczna i szczęśliwa Troja to jedynie iluzja. Naprawdę Ilion to kłębowisko żmij, które tylko czekają, by zatopić w kimś jadowite zęby. Tutaj spiski i intrygi dworskie są na porządku dziennym, usługi skrytobójców nadzwyczaj popularne, a ludzkie życie tanie. Troja żyje, ale czas wypełnienia się złowrogich przepowiedni Kassandry jest coraz bliższy.
Czy książka Dawida Gemmella jest idealna? Zdecydowanie nie. Podstawowymi zarzutami, jakie można postawić „Panu Srebrnego Łuku”, są wtórność i schematyzm. Niestety, jeśli ktoś przeczytał więcej niż dwie wcześniejsze powieści tegoż pisarza, może odnieść wrażenie déjà vu. Podobnie skonstruowane postaci oraz zbliżone rozwiązania fabularne niektórych wątków to z pewnością minusy. Brakuje też magii – podobnie jak w filmie Wolfganga Petersena świat starożytnej Grecji został pozbawiony niemal wszystkich elementów mistycznych. A szkoda, bo na przykład w „Lwie Macedonii” autorowi udało się ciekawie połączyć świat ludzi i świat mitów. Pomimo wskazanych uchybień uważam, że najnowszą książkę Gemmella warto przeczytać – ciekawi bohaterowie, duża liczba scen batalistycznych i wciągająca fabuła czynią z „Pana Srebrnego Łuku” przyjemną lekturę na zimowe wieczory.
P.S. Pomimo śmierci autora najprawdopodobniej jeszcze w tym roku na Zachodzie ukaże się ostatni cześć trylogii – „Fall of Kings”.