NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Buehlman, Christopher - "Dwa ognie"

Sanderson, Brandon - "Śmiała" (twarda)

Ukazały się

Niziołek, Olga - "Dzieci jednej pajęczycy"


 Kubasiewicz, Magdalena - "Cienie z Donlonu"

 Lindqvist, John Ajvide - Życzliwość"

 Komorowski, Daniel - "Wybraniec Odyna"

 Masterton, Graham - "Dom kości" (barwiony)

 Alanson, Craig - "Reperkusje"

 Dębski, Rafał - "Wilkozacy. Krew z krwi" (Drageus)

 Jadowska, Aneta - "Dziewczyna z przeklętej wyspy"

Linki

MacLeod, Ian R. - "Wieki światła"
Wydawnictwo: Mag
Kolekcja: Uczta Wyobraźni
Tytuł oryginału: The Light Ages
Tłumaczenie: Wojciech M. Próchniewicz
Data wydania: Czerwiec 2006
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7480-023-5
Oprawa: twarda
Format: 140 x 210 mm
Liczba stron: 399
Cena: 35,00 zł
Rok wydania oryginału: 2003
Wydawca oryginału: Ace Books



Wywiad z Ianem R. MacLeodem

Katedra: Witamy w imieniu czytelników Katedry i dziękujemy, że zgodził się pan z nami porozmawiać.

Ian R. MacLeod: Witam i również się cieszę, że będę mógł przybliżyć swoją twórczość czytelnikom z Polski.

K: Podczas lektury „Wieków światła” nasuwały się nam skojarzenia z rozmaitymi dziełami pisarzy dziewiętnastowiecznych, na przykład Charlesa Dickensa i Honoriusza Balzaka. Czy była to świadoma inspiracja?

IRM: Nie planowałem naśladowania twórczości innych pisarzy, ale oczywiście żadna z historii, które się opowiada, nie jest całkowicie nowa. Myślę, że fascynującą rzeczą w fantasy jest możność pokazywania najdziwniejszych odbić i refleksów rzeczywistości. Wykorzystując niektóre z nich odkrywasz, że są związane z twórczością innych pisarzy. Nie myślałem o Balzaku, natomiast uświadamiałem sobie pewne powiązania z Dickensem. W scenach z wyższego towarzystwa przewijają się wątki z pisarstwa Henry’ego Jamesa. Jednakże to jedynie rodzaj machania do nich poprzez mgły. Zauważasz pewne wpływy dopiero po fakcie. Coś jak klocki – bierzesz mniej lub bardziej świadomie elementy z różnych książek i budujesz z nich własną koncepcję.

K: Dlaczego zdecydował się pan na napisanie alternatywnej historii Europy, czy też raczej Anglii, modyfikując ją dopiero w okresie początku ewolucji przemysłowej?

IRM: Chciałem napisać powieść, która jednocześnie byłaby realistyczną fantasy. Chciałem, by miała liczne elementy naturalistyczne, ale także nie stroniła od fantastyki. Lubię zarówno fantasy, jak i powieść realistyczną, a także realizm magiczny. Niestety ten ostatni w dłuższych formach traci nieco spójność, gdyż brak mu logicznych podstaw i wyjaśnienia, jak opisywane zjawiska ponadnaturalne mogą mieć miejsce. Przeczytawszy i napisawszy sporo SF, postanowiłem stworzyć zwartą logicznie całość. Między innymi z tego powodu „Wieki światła” to historia alternatywna. Dodatkowo, choć zawsze lubiłem zamieszczane w powieściach fantasy mapy wymyślonych krain, to przez ostatnie trzydzieści lat, od kiedy Tolkien stał się popularny, jest to już wykorzystane w takim stopniu, że miałem odczucie, że o wiele bardziej interesujące, dziwne i zabawne będzie wykorzystanie prawdziwego świata i wprowadzenia do niego magii. Nie było sensu tworzenia gwarnego, przemysłowego miasta nad rzeką, przepełnionego odgłosem maszyn, skoro Londyn był już gotowy i pełen pomysłów do wykorzystania. I znów jest to jeden z klocków, jakie wykorzystałem.
Chciałem także w realistyczny sposób przedstawić klasę robotniczą, z którą w pewnym sensie się utożsamiam. Wychowałem się w Birmingham. Co prawda na nowych przedmieściach, gdzie mieszkałem, nie występowało poczucie tożsamości czy identyfikacja z tym środowiskiem i miejscem ale rodzina mojego ojca – MacLeod to szkockie nazwisko – wywodziła się z robotników stoczniowych w Glasgow. Im więcej dowiadywałem się o Birmingham i West Midlands, tym bardziej odkrywałem coraz to nowe związki i wkłady tego regionu w rozwój rewolucji przemysłowej. Spróbowałem więc stworzyć coś bliskiego memu pochodzeniu i tłu historycznemu moich rodzinnych stron.

K: Czytając mieliśmy wrażenie, że w powieści chciał pan zachować industrialny charakter regionu, który obecnie znajduje się w ekonomicznej zapaści. Jednak w wieku dziewiętnastym znaczną rolę w życiu robotnika odgrywała wciąż religia. W „Wiekach światła” ta kwestia została potraktowana marginalnie. Dlaczego?

IRM: Na pewno nie z tego powodu, że nie interesuję się religią. W jednej z moich wcześniejszych powieści, „The Great Wheel”, głównym bohaterem jest rzymskokatolicki ksiądz. Fabularnie powieść ta przypomina nieco „Moc i chwałę” Grahama Greene'a, aczkolwiek jest osadzona w futurystycznej wersji Afryki Północnej. Wykorzystywałem więc wcześniej kwestie religijne i możliwe, że będę do tego wracał w przyszłości. Jednakże w społeczeństwie XIX wieku były też inne naprężenia społeczne, a wprowadzenie problemów religijnych mogłoby odwracać od nich uwagę. Poza tym uważam, iż religia to inny rodzaj magii. Bawiłem się tym w przeszłości. Jest to interesująca aleja do literackiego spaceru, ale nie sądzę, aby „Wieki światła” jej potrzebowały.

K: Faktycznie, byłoby już tego za dużo. Jeśli więc nie w „Wiekach światła”, to może w kontynuacji odgrywają ważniejszą rolę?
IRM: Nie, ani trochę. Także w kontynuacji kwestie religijne są daleko w tle. Spowodowane jest to tym, że bohaterowie nie wierzą w wizje, mają zdecydowanie świecką naturę. Wykluczenie religii nie jest to jednak moją świadomą decyzją, gdyż jak mówiłem, religia mnie fascynuje i pisałem o niej wielokrotnie na różne sposoby. Po prostu nie pasuje ona do tego, o czym opowiadam w książce. Gdybym ją wprowadził, przy moim oczarowaniu zjawiskiem religijności mogłaby wymknąć się spod kontroli i przyćmić inne elementy powieści. Ale nawet wasze pytanie skłania mnie do głębszego zbadania religii w świecie „Wieków światła”.

K:Czy socjalistyczne idee prezentowane w powieści to echo jakiś konkretnych ruchów społecznych w historii czy też są raczej zawoalowaną krytyką obecnych stosunków ekonomicznych na świecie i systemu jako takiego?

IRM: Nie wzorowałem się na konkretnych wydarzeniach historycznych. Jestem świadom moich robotniczych korzeni, w szczególności losów szkockiej klasy robotniczej. W latach 30. robotnicy w Glasgow bywali często oddanymi komunistami, idee komunistyczne były zbieżne z ich marzeniami, ludzie wierzyli w propagandę płynącą z sowieckiej Rosji. Dopiero działania Stalina podczas II wojny światowej sprawiły, że mój ojciec, jak wielu wówczas, stracił złudzenia. Zdaję sobie sprawę, że Polska jest znacznie bardziej związana z tymi sprawami, bo są częścią jej historii. My, Brytyjczycy, jako obserwatorzy też byliśmy świadkami tragedii, jakie niosły za sobą rewolucje francuska i radziecka.
W książce chciałem to zrównoważyć poprzez pokazanie młodzieńczych ideałów i wiary w lepszy świat. Z natury mam skłonność do widzenia świata podobnego do tego, jakie cechuje socjalistów. Na próżno szukałem dobitnych przykładów w historii, okresów historycznych, w którym wypadki potoczyły się naprawdę dobrze.

K: Jakie jest pana spojrzenie na historię? Czy zaprezentowana w „Wiekach światła” rewolucja to jedyna możliwa konsekwencja ruchów społecznych, czy też raczej jeden konkretny przykład, a w innym przypadku wydarzenia mogłyby potoczyć się inaczej? Czy rewolucja jest koniecznością na drodze postępu? Jakie są pana przekonania w tej kwestii?

IRM: Nie znam odpowiedzi na te pytania. Mogę jedynie powiedzieć tylko to, co myślę. W historii są potężne siły, które kierują losami jednostek, występuje pewien stopień nieuchronności wypadków. Pokazuje to okładka „Wieków światła” – te koła na niebie ukazują żarna losu mielące wszystko na drobne. Są momenty w historii, które muszą się nastąpić – powstania, pojawianie się charyzmatycznych wodzów, silne oparcie na wierze lub odwrotnie – odstąpienie od religii, społeczeństwa decydujące się na walkę o większe swobody. Obserwując uważnie można zobaczyć te umowne koła kierujące wydarzenia ku konkretnemu celowi. Chyba wszyscy jesteśmy tego świadomi patrząc na obecny stan rzeczy w Europie i na świecie. Ale jest też drugi czynnik, ku któremu skłania się moja fantastyczno-naukowa część osobowości, czyli przysłowiowy efekt motyla – którego ruch skrzydeł w Anglii powoduje huragan w Brazylii. Teoria chaosu mówi, że bardzo małe zmiany mogą spowodować, że te wielkie koła losu zostaną wyrzucone na zupełnie inne tory i zupełnie inny bieg. Przykładem na to może być zamach na Hitlera w 1944 roku, kiedy pod stołem umieszczono bombę. Bomba eksplodowała, ocalił go gruby dębowy blat. To był kluczowy moment. Gdyby stół był zbudowany z innego materiału, Hitler mógłby zginąć, losy II wojny światowej mogły potoczyć się zupełnie inaczej, a implikacje zmiany w historii mogły być olbrzymie. Świat mógłby być zupełnie inny. Myślę, że właśnie ten rodzaj równowagi mnie fascynuje – to, że pozornie niewielkie rzeczy mogą skierować całość w zupełnie innym kierunku, przy równoczesnej konieczności innych zdarzeń.

K: Rewolucja opisana w książce nie posiada jednego charyzmatycznego przywódcy. Czy to efekt wizji kształtu powieści, która nie musi współgrać z realiami prawdziwego świata?

IRM: Brak jednego przywódcy wiąże się z tym, ze powstanie powinno być spontaniczne. Takie rozwiązanie jest moim zdaniem lepsze, gdyż wyraźny lider niesie za sobą zawsze pewne zagrożenia. Moja książka „The Summer Isles”, nominowana do nagrody imienia Johna W. Campbella, traktuje właśnie o politycznych przemianach w Wielkiej Brytanii pod przywództwem charyzmatycznego lidera, co nie doprowadza do niczego szczególnie dobrego. Idealne powstanie ludowe nie potrzebuje – i nie powinno potrzebować wiodącej postaci. Gdy ta się pojawia, zawsze końcowym rezultatem są zawiedzione nadzieje.

K: Czy właśnie to dzieje się z Georgem w książce, gdy próbuje przejąć ster rewolucji?

IRM: Owszem. On próbuje rozwiązać własne problemy i zrealizować własne cele w świetle jupiterów. Myślę, że ludzie właśnie to robią, kiedy znajdują się w centrum uwagi.

K: Dlaczego zdecydował się Pan na pisanie fantastyki, nie literatury głównego nurtu?

IRM: Zadecydowało o tym parę czynników, ale nie był to w pełni świadomy wybór. W młodości czytałem wpierw powieści przygodowe, na przykład Alistera MacLeana, ale później odkryłem science fiction i autorów takich jak Ray Bradbury, John Wyndham, Isaac Asimov czy Artur C. Clarke. Wtedy w mojej głowie zapaliła się lampka. Czytałem ich jako nastolatek i dopiero po kilku latach zacząłem się interesować mainstreamowymi pisarzami, co było też związane ze studiami. Oni także rzucili nieco światła na moje postrzeganie świata. W tamtych czasach granica pomiędzy fantastyką i literaturą głównonurtową była bardziej rozmazana niż obecnie. Czytałem autorów takich jak J.G. Ballard i Harlan Ellison, którzy pisali po prostu literaturę, bez rozróżnienia na kategorie. Mówili o rzeczach, których nikt wcześniej nie poruszał, przesuwali do przodu granice literatury. Brian Aldiss stworzył powieść SF napisaną w części przy zastosowaniu takiej samej struktury lingwistycznej jak „Czuwanie nad Finneganem” Jamesa Joyce’a. Pisarze byli przygotowani do pisania w każdy możliwy sposób.
Myślę, ze za pomocą fantastyki można powiedzieć wiele na temat otaczającego nas świata – właśnie poprzez jego zmianę, ukazanie go w innym świetle. W literaturze mainstreamowej brakuje czasem środków do przekazania wszystkich pomysłów. Fantastyka umożliwia zmienianie świata przedstawionego, wywrócenie go do góry nogami, czego nie można zrobić w granicach naturalizmu. Lubię fantastykę i trzymam się jej, bo dzięki niej można zmienić rzeczywistość. Fantastyka także umożliwia lepsze, ciekawsze opowiadanie historii, a jest to rzecz, której nie można pominąć. Ma więcej wyczucia kierunku i pozwala lepiej prowadzić akcję.

K: Wracając do kontynuacji. Może Pan nam przybliżyć „The House of Storms”?

IRM: Świat moich dwóch powieści postępuje naprzód wolniej niż nasz świat. Rozwój jest w logiczny sposób powstrzymywany istnieniem magii oraz wykształconej struktury społecznej – która zresztą jest odpowiedzią na istnienie magii. Wydarzenia w kontynuacji dzieją się w czasach, które moglibyśmy nazwać naszą przyszłością – w przybliżeniu jakieś sto lat po „Wiekach światła” [które toczą się około roku 1975 naszego kalendarza, więc kontynuacja
ma miejsce około roku 2075 – przyp. red.]. W „The House of Storms” chciałem się zmierzyć z ważnymi wydarzeniami historycznymi, z przemianą społeczną, ale fabuła potoczyła się nieco inaczej. Książka traktuje o wojnie domowej w Anglii, będącej do pewnego stopnia lustrzanym odbiciem amerykańskiej wojny secesyjnej. Toczy się ona nie tyle miedzy polityczną lewicą i prawicą, co między konserwatywnymi środowiskami wiejskimi a progresywnym stronnictwem przemysłowym. Wojna Północy z Południem nie była starciem lewicy i prawicy, a właśnie wiejskiego, zachowawczego światopoglądu z industrialistami. Pojawia się również handel niewolnikami, ale nie jest to główna oś powieści, raczej tylko wzmianka, tworząc tło wydarzeń.
„Wieki światła” były napisane z punktu widzenia jednej postaci, w kontynuacji jest trzech głównych bohaterów i wielu drugoplanowych. Dzięki temu jest w niej przedstawione bardziej panoramiczne spojrzenie na wydarzenia. Kończy się zupełnie inną nutą, chociaż grają w niej te wielkie siły historii... Lecz nie powinienem chyba zdradzać zakończenia.

K: Czy planuje pan napisania kolejnej powieści osadzonej w tym świecie?

IRM: Tak, bardzo bym chciał, choć jeszcze nie rozpocząłem jej pisać. Chciałbym zobaczyć jak rozwija się technologia i świat. Po raz kolejny wykorzystałbym wydarzenia historyczne, tym razem nawiązując do lat 20.-30. ubiegłego wieku. Może coś o rozwoju lotnictwa, może nawet podróżach kosmicznych, jeśli coś takiego mogłoby być osiągnięte w tej alternatywnej wersji historii. Ostatnio napisałem także krótką powieść osadzoną w tym świecie, jeszcze się nie ukazała drukiem. To całkiem spory utwór, liczy sobie około 90 tysięcy słów. Po raz pierwszy piszę o kimś, kto ma stałe zajęcie, pracę, i czuje się w niej szczęśliwy. Z reguły moje postaci próbują się wyrywać z ograniczeń, jakie narzuca im otoczenie, z przywilejów lub upośledzenia społecznego. Myślę, że ten świat oferuje jeszcze wiele możliwości do wykorzystania.

K: Ma pan inne plany pisarskie, nie powiązane ze światem „Wieków światła”?

IRM: Tak. Poświęciłem sporo czasu na różnorodne eksperymenty. Jak mówiłem, napisałem krótką powieść osadzoną w świecie „Wieków światła”, rzecz, którą zawsze chciałem spróbować. Ostatnio stworzyłem także słuchowisko radiowe. Prawdopodobnie chciałbym także napisać utwór o futurystycznej wersji Los Angeles. Wspaniałą sprawą w fantastyce jest to, że naprawdę można pisać o wszystkim. Tak więc mam kilka projektów, nad którymi będę pracował. Będą się one nadal mieściły w ambitniejszych obszarach gatunku. Jestem szczęśliwy je tworząc i chcę pokazać czytelnikom, że jest to szerokie pole dla twórczości i nie muszą to być kolejne pozycje naśladujące Tolkiena. Korzenie fantastyki to także dzieła Jonathana Swifta i George’a Orwella, choć nie tylko, bo przecież wcześniej były mity i legendy.

K: Jak wygląda pana warsztat? Ile czasu potrzebuje pan na napisanie powieści i badania nad tworzeniem tak szczegółowych światów?

IRM: Przelewanie słów na papier to tylko technika. Zdobywa się ją przez praktykę. Im więcej piszesz, tym łatwiej to przychodzi. Praca, poszukiwania źródeł i inspiracji są ważne, ale pisanie to przede wszystkim myślenie. Także nad szczegółami. Wiemy, że kawa jest brązowa, ale czy w moim świcie nie może być zielona? Tego rodzaju pytania są ważne. Planowanie jest istotne, ale kiedy siadasz do pisania, to nigdy nie możesz być pewien rezultatu. Pisząc uświadamiasz sobie, że słowa przychodzą same. Czasem nie możesz skupić nad danym fragmentem, a innym razem masz jasny i oczywisty pomysł, i go realizujesz. Jest to przede wszystkim przyjemność, choć czasem coś nie pasuje. Wtedy zaczyna się ciężka praca polegająca na odkryciu, co to takiego i jak sprawić, by całość działała. Pisanie to i przyjemność, i czasem ciężar, gdy próbujesz i nie wychodzi – bywa, że czujesz się zupełnie żałośnie z tego powodu. Trzeba być związanym z twórczością emocjonalnie, by osiągnąć satysfakcjonujący rezultat. Pisząc, jesteś trochę jak widz, który daje porwać się prądom.

K: Czy miał pan jakieś kontakty z Polską fantastyką?

IRM: Znam oczywiście Stanisława Lema, ale to w zasadzie wszystko. Polska fantastyka nie jest obecnie znana i rozpowszechniana w Anglii.

K: Przejdźmy teraz do nieco lżejszych kwestii. Co robi pan robi oprócz pisania? Jakie ma pan hobby?

IRM: Pracowałem w administracji państwowej. Gdy moja córka była mała, spędzałem czas w domu sprzedając opowiadania, mogłem się nią zajmować, nawet stałem się kimś w rodzaju gospodyni domowej. Gdy podrosła, stwierdziłem, że nie chcę przez cały czas tkwić w domu. Pisanie wymaga dowiadywania się nowych rzeczy, o co ciężko w domu. Zająłem się więc edukacją. Nigdy nie byłem szkolnym nauczycielem, ale za to zajmowałem się nauczaniem w college’ach i wyższych uczelniach, kształciłem dorosłych i zajmowałem się nauką kreatywnego pisania. Jako pisarz uczestniczę także w spotkaniach w szkołach, gdzie staram się przekazać dzieciom, jak mogą lepiej pisać i rozwijać swoje umiejętności. Pokazuję, jak dużo przyjemności może to przynieść, ile w ten sposób można dowiedzieć się o świecie. I co się stanie, jeśli się powie, że kawa jest zielona.
Hobby? Bardzo lubię spacery, chociaż nie wiem czy to hobby, bo ściśle wiąże się z pisaniem. Podczas przechadzek zastanawiam się, czy wymyślone przeze mnie rzeczy się sprawdzą, czy też nie. Jestem bardzo rodzinnym człowiekiem. Gram na gitarze, ale fatalnie, więc tego raczej za hobby też nie można uznać. Interesuje się fotografią i uwielbiam muzykę. Mam małego fioła na punkcie sprzętu grającego. Gdybym wygrał na loterii lub wyszłaby hollywoodzka ekranizacja „Wieków światła”, to sporą część pieniędzy przeznaczyłbym właśnie na nagłośnienie z górnej półki. Potem zarówno bym się cieszył jak i żałował, że nie przeznaczyłem tej kwoty na jakiś bardziej sensowny cel. Lubię także podróże i spotykanie nowych ludzi.

K: Czy jest szansa na wydanie pana następnych książek w Polsce?

IRM: Mam taką nadzieję. Po rozmowach z Magiem jest szansa na publikację „The House of Storms” [wydawnictwo sygnalizuje, że raczej w przyszłym roku – przyp. red.]. Napisałem także inne powieści i wiele opowiadań, więc jest mnie na rynku dość sporo, tylko czekającego na przekład na język polski.

K: Na zakończenie proszę w jednym zdaniu spróbować polecić „Wieki światła” polskiemu czytelnikowi.

IRM: Mogę spróbować w kilku zdaniach? „Wieki światła” to historia rewolucji przemysłowej dziejącej się przy pomocy magii. Jest to także opowieść o zielonych wzgórzach nadziei i krainie marzeń, od których oddzielają nas doliny pełne fabryk, dymu i bocznic kolejowych. „Wieki świata” to złocista wizja, od której oddziela nas zmechanizowana, odhumanizowana rzeczywistość.

K: Dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów.

IRM: Również dziękuję i pozdrawiam.



Dziękujemy Wydawnictwu MAG za umożliwienie przeprowadzenia wywiadu.

Z autorem rozmawiali Maciej „Bleys” Grodzicki i Tymoteusz „Shadowmage” Wronka.


Autor: Shadowmage & Bleys


Dodano: 2006-06-19 19:56:02
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Wywiad z Nealem Shustermanem


 Plaża skamielin

 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

Recenzje

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani"


 Sullivan, Michael J. - "Epoka wojny"

 Clarke, Susanna - "Jonathan Strange i Pan Norrell"

 Holdstock, Robert - "Lavondyss"

 McDonald, Ian - "Hopelandia"

 antologia - "PoznAI przyszłość"

 Chambers, Becky - dylogia "Mnich i robot"

 Pohl, Frederik - "Gateway. Za błękitnym horyzontem zdarzeń"

Fragmenty

 Scalzi, John - "Towarzystwo Ochrony Kaiju" #2

 Golden, Christopher - "Obcy. Rzeka cierpień" #1

 Vance, Jack - "Kroniki Umierającej Ziemi"

 White, Alex - "Obcy. Zimna kuźnia"

 Silverberg, Robert - "Człowiek w labiryncie"

 Golden, Christopher - "Obcy. Rzeka cierpień" #2

 Scalzi, John - "Towarzystwo Ochrony Kaiju" #1

 Bielawski, Jakub - "Tam, gdzie najlepiej się umiera"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS