Majesty - "Hellforces"
Majesty budziło nawet we mnie różne uczucia - z jednej strony do bólu przedstawiciel epickiego true metalu (czyli czegoś co ze swym spaczonym gustem najbardziej lubie
) - z drugiej niesamowicie dużo kiczu, wyłagodzone aż na zbyt jak na true metal brzmienie, za dużo "patatajowych" przyśpiewek. Nie mniej na dotychczasowych trzech płytach znalazłem dużo radości z grania, fajne melodie, dwie tony epiki i patosu i zdarzało mi się z nimi bardzo miło spędzać czas
... Teraz, po kilkuletniej przerwie nadszedł nowy album... Hellforces!
Napoczątek usłyszałem kawałek "Metal law 2006". W pytę, co za palant podpisał tą muzę jako Majesty?! Taka była pierwsza reakcja - cięężkie tnące gitary, wszystko bardziej skomplikowanie skomponowane, całkiem nie to brzmienie, a jednak to Majesty! Zespół zrobił zmianę o jakieś 73 stopnie, wydoroślał i stworzył dzieło wspaniałe
Jest epicko, jest nadal trochę kiczowato, ale jest inaczej! Ciężej, wszystko jest profesjonalniejsze, ostrzejsze, dojrzalsze. Są tu śpiewaniny dość cukierkowe o smokach, rycerzach i walce o Heavy Metal - ale wszystko w wykonaniu diametralnie innym od tego, które mnie czasem drażniło na poprzednich płytach. Wokalista, którego głos to dalej najbardziej charakterystyczna cecha zespołu nie zmienił swego brzmienia, ale śpiewa lepiej technicznie!
Dlaczego "Hellforces" to album, w którym się zakochałem jak w chyba w żadnej innej muzie od paru miesiecy? Kop, energia, siła. W tej muzie jest niesamowita siła. Radosne przyśpiewki? Tak, ale zagrane z pazurem i ostrością, porywające aż razem z Tarkiem chce się wrzeszczeć "WE ARE METAL LAW!!"... Materiał solidny muzycznie, o urocznym klimacie...
Jestem zauroczony i czuje że jeszcze trochę pobęde