Zacznę od końca - mi na dobrą sprawę w tygodniu starcza tak z 4-5 godzin snu, jeśli mam gwarancję, że w weekend pośpię po 9-10
A teraz do rzeczy:
Masz całkowitą rację, nie przepadam za zakończeniami, które tylko dopełniają obraz, kończą wątki, a kluczowe wydarzenia dla powieści już dawno przebrzmiały. Dzieje się tak z dwóch powodów - to akurat będą uwagi ogólne, nie o Gaimanie.
Po pierwsze - moim zdaniem świadczy to o brakach w konstrukcji książki. Nie mam nic przeciwko, by rozwiązanie akcji nastąpiło powiedzmy tak z 50 stron przed końcem - pod warunkiem, iż autor jest w stanie przykuć uwagę do tego zakończenia. Niestety zwykle tak nie jest. Przykłądem moze być naprzykład zakończenie trylogii Haydon.
Po drugie - czasem autorzy zbyt się przywiązują do postaci, chcą zapewnić im mimo wszystko szczęśliwe życie, przedstawiają czytelnikowi dokładny opis dalszych losów i szczęśliwego życia. Takie coś zabija wyobraźnie, nie pozwala na samodzielne gdybanie o dalszych dziejach bohaterów. Cos takiego na przykład mamy w "Przeznaczeniu Błazna" Hobb.
Ale w Gaimanie nie podoba mi się coś zupełnie innego - kierunek, w którym podąza fabuła. "Amerykańscy bogowie" są dla mnie tego najlepszym przykładem, obrana przez autora droga zupełnie mi nie odpowiadała i to było przyczyną przerwania lektury a nie czytania do końca (tej nocy rzecz jasna).
A "Nigdziebądź"? Zakończenie w tym wypadku faktycznie wpasowuje się w całość i jest przyjemne.. o tyle, o ile mogę powiedzieć, że sama książka jest przyjemna. Bo dla mnie jest to doskonała fabuła na komiks, zupełnie niepotrzebnie rozciągnięta do ram powieści. Efekt równie niezadowalający, jak większość ekranizacji.