Właśnie wróciłem z kina. Miałem zostawić pisanie tego na później, ale niech będzie. Macie za to świeżutkie zeznania świadka naocznego.
Recenzji poważnej i porządnej też się nie spodziewajcie, zostawię to zadanie tym co to lepiej potrafią. Zresztą trudno jest napisać trzeźwą recenzję po 10 godzinach spędzonych przy najsłynniejszej trylogii w historii kina.
To było ciekawe doświadczenie. Pierwsza część to przypomnienie, bo widziałem ją dość dawno temu. Druga część, to 3 godziny oczekiwania. Każda scena zbliżała do końca, po którym miało nastąpić to na co czekało się rok. Warto było czekać, i warto było wcześniej obejrzeć 2 pierwsze części.
Piszę to więc z perspektywy osoby, która widziała całość na raz, a nie osoby która przyszła do kina po dłuższej przerwie. Aha, i od razu ostrzegam - 3 tom czytałem w oryginale, i to bardzo pobieżnie. Także to co napiszę jest również widziane z perspektywy osoby ostatnią część książki zna "tak sobie". Dlatego również porównań do wersji oryginalnej nie będzie
UWAGA SPOILERY!!!!
Film zaczyna się - tu niespodzianka - historią Golluma/Smeagola. Widzimy jak jego kumpel Deagol (czy jak mu tam było) wyławia pierścień. To co wszystkich w kinie rozłożyło, to maksymalnie tandetny efekt "wielkiej" ryby ciągnącej Hobbita pod wodą. Nie przestraszcie się - wygląda to potwornie, szczególnie w filmie z TAKIMI efektami
Smeagol zabija kumpla, zostaje wygnany, a my widzimy jego przemianę w Golluma.
Potem zaś mamy kilka scen przeplecionych ze sobą. Gandalf i spółka przybywają do Isengardu, gdzie zastają ostro imprezujących Merryego i Pippina. Treebeard stwierdza, że się zaopiekuje Sarumanem, i poza wymienieniem jego imienia, złego czarodzieja nie zobaczymy już więcej. Tak, końca z jego udziałem nie będzie.
Pippin nagle zeskakuje z konia i w wodzie znajduje Palantir. Ot, wyławia go z dna. Niech mu będzie - Gandalf zabiera kulkę Hobbitowi, a ten się tym faktem bardzo zasmuca. Wracają do Edoras, i Pippin korzystając z okazji że Gandalf śpi (jak królik) podpyla mu Palantir i zagląda weń. Mamy małą kotłowaninę, Pippina w szoku i Gandalfa który zabiera go do Minas Tirith.
W tym czasie Frodo, Sam i Gollum docierają do Minas Morgul (fantastycznie wg mnie zaprojektowanej - zielony blask to miła odmiana po brązowo-buro-czarnych widokach do tej pory). W tej chwili zaczyna się czuć, że to już naprawdę kres podróży Froda. Od tej pory widzimy go już tylko pośród mroków Mordoru. Czerń i wyłaniające się z niej skały, postacie - wszystko spowite w czerni.
Dalej jest tak, jak się spodziewałem że będzie. Denethor ześwirował, Theoden wyrusza z Rohirrimami (po otrzymaniu sygnału oczywiście), Arwena zawraca do agenta Smitha, Orkowie lądują w Normandii, tfu... w Osgiliath, i wogóle dzieje się sporo. A wszystko i tak prowadzi do tego, na co wszyscy chyba czekają.
Pierwsza przyjemna rzeź to moment gdy Nazgule atakują uciekającego Faramira. Widząc to człowiek jest pewny że dalsze sceny batalistyczne nie zawiodą (bo przyznam że spodziewałem się po filmie po prostu młócki) i okażą się czymś więcej niż tylko AAAAARRRGHHHHH 10 000 orków leci na 10 000 ludzi. No może Gandalf jako latarnia wyglądał trochę dziwnie.
Elrond oddaje Aragornowi naprawiony miecz Isildura i wysyła "powracającego króla" do Doliny Umarłych. W tym czasie oddziały (a w sumie olbrzymia armia) Saurona atakują Minas Tirith.
Nie ma co się rozpisywać. TO TRZEBA ZOBACZYĆ. Majstersztyk nad majstersztykami. Nazgule robiące czystkę, głazy druzgocące miasto, a w końcu szarża Rohirrimów.
Nie mam zamiaru oczywiście streszczać całego filmu. Po prostu idzcie i zobaczcie sami. Szelobę, Armię Umarłych, atak Olifantów, mozolne brnięcie ku Górze Przeznaczenia, czy oczywiście przez te dwa lata wyczekiwany finał - zniszczenie Pierścienia. Nie mam najmniejszych zastrzeżeń jako widz który nie porównywał wcale filmu do ksiązki.
Zakończenie? Hmmmmmm......
Mnie znudziło trochę. Mówię oczywiście o tym Definitywnym zakończeniu. Strasznie ślamazarne i rozpłakane. Ale to może tylko moje odczucie bo oglądałem wszystkie części pod rząd i pod koniec miałem już dość płaczącego Sama
Jak pisałem, Sarumana nie ma, wszystko kończy się happy endem, bardzo filmowym. I w sumie dobrze że Sarumana nie było, nie wiem czy bym wytrzymał i tak (w moim odczuciu) długi ending.
Oczywiście film ma kilka przegięć - niektóre lokacje są raczej mało prawdopodobne, niektóre zagrywki wojujących armii również, znów mamy Super Legolasa prosto z cyrku, "Pancerne Konie" Rohirrimów, Arwenę której za cholerę nie mogę ścierpieć na ekranie (dobrze że Eowyn nadrabia starty w szeregach płci pieknej) no i szalone bungee płonącego Denethorna
Oczywiście da się to przełknąć, bo są naprawdę niczym patrząc z perspektywy całości.
Ufff idę spać, pewnie ostro zamotałem i wogóle
Na koniec. Film jest taki, jak się spodziewałem. Bitwy fenomenalne (nie, jak myślicie że TTT to było wszystko na co stać Jacksona w sprawie bitew, to się mylicie) i nie nudzą, wiele zapierających dech w piersi scen, Mordor maksymalnie mroczny, Frodo maksymalnie przytłoczony mocą Pierścienia, Gollum dalej jak prawdziwy, itd, itp
Idzcie więc i zobaczcie sami, bo to naprawdę godne zakończenie.
Dobra koniec smutów idę spać