wczoraj literka 'm', czyli:
'monsunowe wesele' i 'mulholland drive'...
'monsunowe wesele'
film o którym pisało się, że jest przede wszystkim feerią barw i egzotyki - niezaprzeczalnie jest to bardzo malarska pozycja w kinematografii, ale to nic nowego, kino z Dekanu już takie jest...
'akcja' obejmuje kilka dni poprzedzających ślub: do Dehli zjeżdża się rodzina z całego świata (Indie, Australia, USA) na ślub młodej dziewczyny z człowiekiem, którego wcale nie zna (aranżowany związek przez rodziców)...niby nic wielkiego, ani interesującego, ale film cudowny przez swoja 'normalność': pokazuje siłę, jaka daje rodzina, pokazuje o znaczeniu podejmowania decyzji i braniu za nie odpowiedzialności, pokazuje poszukiwanie miłości i że życie bez niej jest puste...
niby banały ktoś powie, ale jeśli w tym wypadku też tak jest, to zostały niezwykle pokazane...
muzyka niezwykle rytmiczna, egzotyczna dla Europejczyka (chyba, że lubi i zna tamtejsze rytmy - akurat w moim przypadku nie było zaskoczenia bo...ścieżkę dźwiękową dostałem w prezencie jakiś czas wcześniej
), wspaniale współgrająca z obrazem
polecam, jeśli ktoś chce zobaczyć film o wartości rodziny, w którym nikt nie będzie przeklinał ani nie pojawi sie nawet na moment broń...
7/10
'mulholland drive'
bez rozpisywania się - jeden z moich ulubionych reżyserów, jak zawsze film niełatwy w odbiorze, wymagający myślenia i szybkiego analizowania, bardzo klimatyczny, doskonała muzyka Badalmentiego, świetnie zagrany, fabuła, zdjęcia i montaż na najwyższym Lynchowskim poziomie...
8/10
pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.