Obejrzałem dopiero cztery odcinki i po okresie początkowej nieufności (pierwszy odcinek) coraz bardziej mi się podoba. Ameryka - mieszanina wszystkiego. Również bogów. Senna narracja przerywana jest makabrycznymi, dramatycznymi, humorystycznymi i erotycznymi scenami, w których wszystko jest możliwe. Ian McShane jak pan Wednesday jest świetny. Mógłby pisać podręczniki survivalowe dla zapominanych bogów.
Sceny z martwą żoną Cienia, wracającą ulicą do domu i niosącą urwaną rękę ze sterczącą główką kości ramiennej są tak makabrycznie śmieszne, że nie potrafiłem zgadnąć, czy bardziej mi się podobały czy wydawały odrażające.
Ciekawe czy Gaiman też jest zachwycony?