asymon pisze:To chyba chodzi o co innego. O "aspekt rasowy", kurcze, nie wiem jak to inaczej określić, na który my, Polacy, jesteśmy trochę ślepi, bo jesteśmy społeczeństwem jednak mocno homogenicznym...
(...)
Książki Clarka nie czytałem, ale mogę sobie wyobrazić, że np. mieszkaniec Konga (dawniej Belgijskiego) wszystkich białych uważa za potwory.
Nie wydaje mi się (tzn. że chodzi o coś innego a nie o potencjalne opinie mieszkańców Konga). Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek nie wiedział czym zajmował się ku-klux-klan. To nie o brak orientacji chodzi. W książce dużą rolą odgrywają tradycje Gullah i sam obyczaj/rodzaj sztuki, który nawet nie dorobił się polskiej nazwy i występuje jako tytułowy "ring shout". Nie wątpię, że dla czarnoskórych obywateli USA ma on o wiele głębsze i odmienne znaczenie, niż dla mało zorientowanego polskiego czytelnika. Ja ja. Tylko cała dyskusja nie dotyczyła tego czego nie wiemy, tylko motywacji do poznawania tych obcych kultur. @Shedao użył argumentu o "obcości kulturowej", który mnie po prostu śmieszy u czytelnika fantastyki, która z założenia jest eksploracją nieznanych kultur, cywilizacji, światów. Po to się czyta fantastykę, żeby poznawać to nieznane. A przynajmniej po to ja czytam.
Z pewnością masz rację co do trudności przy czytaniu książek, w których zjawiska oczywiste dla autora i typowe dla opisywanej rzeczywistości są dla polskiego czytelnika kompletnie nieznane. Nie czytałem książek, które wymieniłeś, więc do nich nie mogę się odnieść, ale chyba rzadko dotyczy ono książek fantastycznych. Chyba, że tak jak w "Ring Shout" fantastyczne są jedynie niektóre elementy a reszta jest mocno oparta na istniejących realiach. Fantastyka nie wymaga jednak, żeby się tymi realiami przejmować, bo można je potraktować jako fikcyjne jak w większości książek SF&F. Czasami to jednak nie działa, gdy książka ma nieliczne elementy fantastyczne osadzone w istniejącej rzeczywistości i ta rzeczywistość ma znaczenie dla zrozumienia książki. Ostatnio brak znajomości kontekstu kulturowego męczy mnie przy lekturze "Koko" Strauba, która idzie mi mocno opornie, bo ciągle się chwytam na tym, że nie rozumiem kontekstu dialogów, jakichś oczywistych zjawisk ukrytych za fragmentami, w których ewidentnie coś mi umyka. Są to np slangowe określenie weteranów z Wietnamu, nazwy przeróżnych lokalnych produktów spożywczych, które bohaterowie kupują, jedzą, piją i odnoszą się do niech, a ja nie mam pojęcia co to właściwie było, nazwy lokali, restauracji, gazet o których nie mam pojęcia.