Za jedną z największych plam na mojej fantastycznej edukacji uważam nieznajomość twórczości Gene'a Wolfe'a (bo czytałem tylko jego fenomenalny "Pokój"). Księga Nowego Słońca stoi na półce i czeka co najmniej na Urtha, a najlepiej na Krótkie i Długie słońce <spogląda z wyrzutem na AM>. Wydaje mi się, że żaden inny wydawca nie jest niestety zainteresowany tym autorem, a zatem stwierdziłem, że trzeba zerknąć na rynek wtórny. Zerknąłem, no i teraz trzeba to wszystko przeczytać :D
Na początek chciałem złożyć wyrazy uszanowania parta... eee... fantazji tłumaczki, która tytuł "Free Live Free" przetłumaczyła na "Nowojorskie odloty". Ja wiem, że to trudny do przełożenia tytuł i nawet bym rozumiał totalne odejście od niego, ale... akcja książki dzieje się w Chicago, a nie w Nowym Jorku xD
Co do samej książki. Przez większą część lektury sprawia wrażenie, że nie jest to powieść fantastyczna. Oczywiście, jest to tylko wrażenie, a ja czytałem uważniej niż zwykle czytam, bo tego nauczył mnie "Pokój". Wolfe od początku zostawia ślady, tropy, czasem mówi coś czytelnikowi wprost, ale zaraz zmienia temat i łatwo to przeoczyć. Starałem się wyłapywać te wskazówki, choć jestem pewien, że niejedną i tak przeoczyłem i najlepszym wyjściem byłoby ponowić od razu lekturę, znając jej zakończenie i ogólne założenie fabularne.
Z jednej strony, pomysł na tę książkę autor miał kapitalny i na tyle na ile go ogarnąłem, zaimponował mi. Z drugiej, momentami książkę toczyły zbyt mocne dłużyzny, żebym był zachwycony. Podsumowując: lubię kiedy autor tak się bawi z czytelnikiem, tu może nie było to tak hardkorowe jak w "Pokoju", ale wciąż, jestem mu w stanie przez to wybaczyć momentami przynudzanie. Nie było to też jakieś wielkie przynudzanie, książkę czyta się szybko. 4/6