autor: toto » sob 14.06.2008 20:16
Jeśli chodzi o getto, to chyba nie jest to tak jednoznaczne. Część czytelników (i autorów?) uważa, że nie są w getcie, a część twierdzi, że w getcie są. I jednak tych drugich wciąż jest chyba więcej. Wolą się okopywać na swoich pozycjach, walczyć, żeby fantastyka była oceniana mniej rygorystycznie niż literatura tzw. głównego nurtu, itp. I ciekaw jestem czy rzesza tych czytelników się zmniejsza, czy może rośnie? A może utrzymuje się status quo? Co się z nimi dzieje gdy dorastają? Jak sam zauważyłeś, kiedyś uważałeś, że fantastyka tworzy getto. Sądzę, że to u wielu ludzi przechodzi z wiekiem. Człowiek rozwijając się nie chce tkwić w jednym miejscu i zaczyna próbować nowych rzeczy, coraz częściej wyskakiwać poza fantastyczne poletko.
Oczywiście nie twierdzę, że prasa poważna powinna zajmować się każdą książką fantastyczną jaka się w Polsce ukazuje. Jednak trochę mi brakuje jakiegoś szerszego podejścia do tej części kultury, jakiegoś rzetelnego spojrzenia i próby nie zamykania całej fantastyki w schematach Star Wars, Tolkiena i Harry'ego Pottera. Może to wina fantastów, którzy widząc, że poważne gazety nie zajmują się fantastyką, nie próbują się nawet w tych mediach pokazać, zaprezentować, wytłumaczyć fenomenu fandomu?
Ale niszowość w pewien sposób ogranicza. Oczywiście, wierni czytelnicy (a czytelnicy fantastyki do takich się zaliczają) zapewniają autorom pewne źródło dochodu (jak mówił Crowley, może nie jest ich dużo w liczbach bezwzględnych, ale kupują regularnie i sumiennie). W Polsce jest jeszcze jeden problem. Fantastyka z nad Wisły to swoista nisza w niszy. Niszowy gatunek w niszowym kraju. Przekłady z języka polskiego zdarzają się od święta, a sam polski rynek nie jest w stanie zaoferować bardzo dużo. I moim zdaniem, dopóki Polacy będą czytać mało, sama nisza fantastyczna nie wystarczy dla utrzymania większej liczby ambitnych autorów. Swoistym zagrożeniem dla przetrwania naszych twórców jest dostępność fantastyki angielskojęzycznej. Z racji wielkości rynku jest jej o wiele więcej (również zróżnicowanie tematyczne i jakościowe jest większe), a ceny (szczególnie w dolarach) są bardzo atrakcyjne. A ten kto zakosztuje w książkach w oryginale może już do polskich wracać rzadko, tym bardziej jeśli zaglądając do prasy jest utwierdzany w marności polskiej literatury. Dodatkowo cała literatura stoi przed wyzwaniem "wolnego" pisania; pierwotnego publikowania w internecie i równoległego wydania książki (coś takiego opisywał Dukaj, chyba o Doctorovie), która ma zarabiać kasę. W Polsce jest to chyba niemożliwe aby społeczeństwo płaciło i utrzymywało autora, jeśli jego praca jest dostępna za darmo. Nawet jeśli procentowo nie wypadalibyśmy tak słabo, to już w liczbach bezwzględnych Polak z Anglosasem nie ma szans. Polak ma czterdzieści milionów potencjalnych klientów, Anglosas jakieś cztery miliardy. Szanse szybko się nie wyrównają.
Szkoda, że w naszym kraju prąd poważny to jest coś co ukazuje się góra dwa razy w roku (mowa o książkach). A czasem czekać można i ze dwa lata i nic. Pustka. Mnie to trochę dziwi. Jest sporo głosów, że fantastyka poważna powinna powstawać, że są czytelnicy (czyli popyt), ale podaży brak. Mi w Polsce brakuje nawet takich autorów jak Marin z jego "Kroplami światła". Powieść rozrywkowa, w prostym sztafażu space opery, często naiwna z punktu widzenia science, ale sprawnie napisana powieść i można się tam nawet dopatrzeć trochę głębszych treści. Nie jest ich wiele, ale jednak. Nie nachalne, jest to taka wisienka wieńcząca tort. A u naszych autorów nic. Ciągłe powielanie schematów typu zabili go i uciekł. Jedyna nowość to zamienienie elfiej broni z łuków na karabiny i później zachwyty o łamaniu konwencji, przełamywaniu barier. Co do ambitnego młodego twórcy, widzę jednego (poza Dukajem), który ma potencjał, ale nie wiem czy jeszcze coś napisze.
Mi nie chodzi o masowy sukces na miarę Egana. Wystarczyłby ktoś, kto wyda trzy ciekawe opowiadania w roku, raz na jakiś czas wypuści interesującą powieść. Kilku takich autorów by się znalazło i już nasz rynek wyglądałby zdecydowanie inaczej.
Ale problem braku pisarzy takich jak Egan, McAuley to chyba wynik polskiego systemu szkolnictwa. Osoby o tzw. umysłach ścisłych bardzo rzadko czytają książki. Ja kończąc klasę ścisłą, w podobno elitarnym liceum, byłem jedynym facetem czytającym regularnie (na osiemnastu), poza mną były jeszcze trzy dziewczyny (na siedem), które coś czytały, a jeśli mówimy o fantastyce to zakładam, że poza wyrywkową znajomością Tolkiena, Sapkowskiego, Pratcheta i Rowling nie wiedzą nic. Nie, przepraszam, jedna czytała nawet "Nowy wspaniały świat" i chyba Gaimana coś. Ale to był ewenement. W całej szkole czytelnictwo wyglądało podobnie, nawet w klasach humanistycznych. Poza streszczeniami i podręcznikami mało kto miał książkę w rękach dłużej niż piętnaście sekund. Wracając do pisarzy. Osoby umiejące pisać (teoretycznie) nie wiedza praktycznie nic o naukach ścisłych, a osoby mające jakieś pojęcie o naukach ścisłych nie potrafią się obchodzić z książkami, które nie są podręcznikami akademickimi. Nie wyniosły tego ze szkoły, ze środowiska. Ale potencjał w tych ludziach jest. Bo jeśli pomówimy o filmach fantastycznych to często są nimi zachwyceni. Mowa tu o pomyśle, fabule (nie o efektach specjalnych). Kiedy mówię takiej osobie, że w książkach jest tego więcej, zrobionego lepiej i że takie Equilibrium to co najwyżej średnie pomieszanie kilku genialnych książek, to mi nie wierzą. Nie rozumieją, że książka może być ciekawsza od filmu. I już się raczej nie nauczą.
Well, I hava a cunning plan, sir.