autor: romulus » śr 27.06.2007 13:39
Akceptuję w pełni, iż hard sf pokroju G. Egana na przykład to literatura niszowa. Luzik. Wcale mi to nie przeszkadza. I wcale nie o to chodzi. Moze przykład z Alastairem Reynoldsem był mylący. Weźmy więc innego Anglika - Richarda Morgana.
Jego pierwsza wydana powieść Modyfikowany Węgiel to (dla mnie) przykład fantastyki z górnej półki. Nie hard sf, do której napisania trzeba znać nie przymierzając niuanse fizyki kwantowej. To co pisze Morgan to literatura rozrywkowa, fantastyka rozrywkowa. Do jej napisania potrzebne są (aż): dobry pomysł i talent. Talent nie tylko w składaniu zdań, ale tez znajomośc konwencji, w której dany autor się porusza i umiejętność manipulowania nią, łączenia i przeplatania z innymi. W przypadku Morgana skrzyżował on fantastykę i czarny kryminał. Nieważne czy zrobił to pierwszy czy jest naśladowcą. Ważne że zrobił to na poziomie mistrzostwa świata od razu jako debiutant wbijając się do pierwszej ligi. Jaki debiutant w Polsce tak spektakularnie wymiótł konkurencję ostatnimi czasy?
Własnie takiej literatury fantastycznej się u nas nie pisze. Rozrywkowej ale nie jarmarcznej. Rozrywkowej, ale nie disco polowej. Polska fantastyka (z kilkoma wyjątkami) to właśnie disco polo przy Morganie - Timbalandzie.
Nie przekonuje mnie argument, ze to się nie sprzeda. Morgan się sprzedał. Sam zakupiłem jego 4 powieści i to nie w "kieszonkowym" wydaniu, ale w poprzedzającym ją wydaniu de luxe: twarda okładka, duży format, śliczna obwoluta. Skoro mozna pozwolić sobie na takie kroki wydawnicze, to istnieje na to popyt.
Modyfikowany Węgiel nie był pierwszą powieścią, którą Morgan napisał. Był pierwszą, którą wydano (jeżeli się nie mylę). Wcześniej pisał do szuflady, bo zadne wydawnictwo nie chciało nic od niego kupić. Dopiero po sukcesie Modyfikowanego Węgla mógł sobie pozwolić na odświeżenie i wydanie wcześniej napisanych (jako scenariusz zdaje się) Sił Rynku.
W Polsce jest na odwrót w mojej opinii. Wydaje się jakieś nieokrzesane debiuty, które tak naprawdę powinny leżeć w szufladzie jako wprawki do pisania na serio. Konstrukcje fabularne liche jak diabli, kreowane światy odtwórcze i szczątkowe, ubogie jak dziad pod kościołem. Są ludzie, którzy to jednak kupują. Super. Mam to w nosie i nic mi do tego, jak wydają swoje pieniądze. Mnie jednak nie chwytra za serce i portfel ramota, skoro obok na półce stoi taki Richard Morgan - facet, który najpierw pisał do szuflady (bo nikt nie chciał tego wziąć). Wreszcie napisał hit, który się sprzedał. I dalej już samo poszło.
Chciałbym (choć trąci ta myśl obrzydliwym mi socjalizmem), aby na rynku byli właśnie tacy wymiatacze - których często kupuje się po prostu "w ciemno". A od czasu do czasu wpadałby na ten ryneczek świezy debiucik, czyniąc zamęt i wycinając konkurencję. Nie mam na co liczyć. Ale przez to nie ma też szans bym wydał choc złotówkę na polskiego debiutującego autora fantastyki bez renomy. Bo w 100 przypadkach na 100 będzie to totalna porażka: książka o czkającym bimbrowniku bez fabuły, bez świata i z jednowymiarowymi bohaterami. Pisana przez człowieka bez warsztatu literackiego, ze szczątkową znajomością konwencji (fantasy głównie), kurczowo się tejże konwencji trzymającego, który w życiu nie przełamie jej bariery i ograniczeń i nie powiąże czarnego kryminału (jak Morgan) z soczystą fantastyką.
Jednak tacy chałturnicy też są potrzebni. Szkoda tylko, że jeśli chodzi o polską fantastykę to rządzą wyłacznie tacy "przygrywacze do kotleta". A prawdziwych pisarzy można policzyć na palcach jednej ręki (no, może niecałych dwóch). Mamy więc stado Goś Andrzejewicz (jaa paaadnę, ty paaadniesz....), które nie potrafią śpiewać i nieliczne Anny Marie Jopek, które nagrywają z najlepszymi muzykami i w najlepszych studiach z najlepszymi realizatorami.
Ale... Moze to jest właśnie normalność? Bo przecież nigdzie diamenty nie leżą luzem na polach razem z kamieniami. W tym ich wartość właśnie.
Wychodzi więc na to, że sam sobie zaprzeczyłem finalnie.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.