"Roderyk Czysty" - Opowiadanie

Wszystko o rodzimych publikacjach

Moderatorzy: Vampdey, Tigana, Shadowmage, Achmed

Roderyk Czysty - ocena

Dobry
1
50%
Słaby (Napisz komentarz)
1
50%
Nijaki
0
Brak głosów
 
Liczba głosów : 2

"Roderyk Czysty" - Opowiadanie

Postautor: Xeno » czw 22.12.2022 20:22

Roderyk Czysty

Rozdział I "Przesłuchanie"


— Imię?

— Ssali.

— Wiek?

— Siedemnaście.

— Powiedz mi... Ssali, do jakiej kasty przynależysz?

— O. Więc wie pan o kastach, powinien więc pan wiedzieć też, iż kasty już nie istnieją.

Mężczyzna siedział na mocnym, dębowym krześle i przesłuchiwał mnie. Saladynkę niewolnicę wezwaną z więzienia w jakiejś niezwykle ważnej, bez dwóch zdań, sprawie.

— Tak, oczywiście kasty już nie istnieją, nie przeszkodziło to jednak wam, jaszczurkom w przekazywaniu wiedzy i kultury waszej rasy nowym pokoleniom, mylę się? — Jego głos brzmiał dociekliwie i ostro. Oparł się nogami o hebanowy stół, skrzyżował ręce, w białych rękawicach, i podniósł na mnie wzrok zza swojego jasno—niebieskiego kaptura. Niebieskie. Pomyślałam.

— Jestem wyuczona w sztuce kasty uzdrowicieli. — Gdyby te słowa mogły cokolwiek znaczyć. Kasta uzdrowicieli. Heh dobre sobie. Ile nas w ogóle zostało? Siedem? Może mniej.

— Tak... Zgadza się to z podanymi raportami, służyłaś trzy lata u nekromanty... maga—renegata Salazaara. Prawda?

Salazaar, więc o to chodzi. Kolejne przesłuchanie w sprawie Salazaara. Mam tego dość, jakbym nie mówiła im po raz trzydziesty, że nic nie wiem!

— Mistrz Salazaar przygarnął mnie z domu towarowego.

Miałam do wyboru go, albo prace w burdelu. W burdelu, gdybym miała szczęście...

— Rozumiem, nie będziemy jednak rozwodzić się nad kwestią twojego byłego... mistrza.
Dzięki Pierzastemu Wężu!

— Co, więc chcesz wiedzieć?

Mężczyzna wyglądał teraz na rozbawionego. Jego oczy patrzyły na mnie niczym na małego kota, który to zaczął drapać buty swojego pana.

— Wydajesz się być dosyć rozgadana, jak na niewolnicę. Nie miałaś szczęścia w celi?

Wiem że czegokolwiek bym teraz nie powiedziała wyjdę na durnia, miałam to w głębokim poszanowaniu.

— Mój... Towarzysz w niedoli próbował się do mnie dobierać. Kiedy odgryzłam mu język, zostały mi tylko szczury.

— Rozumiem. Masz dość bojowy charakter... ambicja wylewa się z ciebie na kilometr. Choć myślę, że próbujesz ją skryć. Co sprawiło, że uważasz mnie za nieszkodliwego? — Sięgnął swoją dłonią do torby zawieszonej na krześle obok i począł w niej szperać. Przez cały czas jednak nie odrywał ode mnie wzroku.

— Nie uważam cię za nieszkodliwego, wręcz przeciwnie. Wydajesz mi się najniebezpieczniejszym człowiekiem w tym więzieniu. Jesteś inteligentny i, zapewne masz wobec mnie jakieś głębsze plany.

— Hah! — Mag wyraźnie się rozbudził.

— Cieszę się, że się tak dobrze rozumiemy, dodatkowo mamy wspólny interes. Ty potrzebujesz rozmowy i ucieczki. Ja potrzebuje informacji.

Wyciągnął z torby fajkę, butelkę wina oraz dwa kryształowe kielichy z godłem gildii.


— Palisz? 
 
— Nie, ale chętnie przyjmę napitek. 
 
— Nie boisz się, iż będzie zatruty? 
 
— Liczę na to. 
 
Atmosfera zrobiła się prawie miła. Postanowiłam, nie zapytana zresztą, usiąść na przeciwko Przesłuchującego mnie człowieka. 
 
— Ssali, interesuje mnie historia ucznia Salazaara. Jeżeli dobrze pamiętam. — idealnie udał trudny akt przypominania sobie, no prawie idealnie — Roderyk. Roderyk Czystym zwany. Jestem wielce zaintrygowany jego historią. 
 
Z prawie miłej atmosfery zrobiło mi się niedobrze... Roderyk, próbowałam usunąć to słowo z pamięci. Bardzo długo. 
 
— Zaiste znałam go. Co chcesz wiedzieć? 
 
Wino tego maga było naprawdę dobre, nie to co podają więźniom do posiłku. Właściwie porównywanie tych dwóch jest tak nie na miejscu jak cała ta rozmowa. 
 
— Wszystko, od początku do końca. Powiedz mi wszystko. — Mężczyzna wygodniej ułożył się w swoim krześle. 
 
— Więc zacznijmy od początku...  
 
Wzięłam większy oddech i poczęłam opowieść swego upadku. 


Rozdział II "Ambassador Czystości"

Więc Roderyk, z jego przeszłości dużo nie jest mi znane. Wiem że jego rodzina była pomniejszym rodem szlacheckim z Ugradem. Bagniste tereny na południu. Miasto zbudowane na zasadzie kanałów. Wszędzie dało się dostać drogą rzeczną. Niestety, jak pewnie wiesz. Ugradem było pierwszym miastem które padło od plagi. Cała jego rodzina umarła. Roderyk był wtedy młody. Udało mu się uciec z Ugradem i zaaplikować jako Syryjski ambasador w sprawach krasnoludzkich. Był pedantem, wnioskuję, iż wyniósł to z domu. O Ugradem można powiedzieć wiele rzeczy, lecz jedno jest pewne. Wnętrza domów były najczystszymi miejscami na ziemi. Jego miłość do czystości została jeszcze spotęgowana przez plagę.

Pozycja ambasadora do spraw krasnoludzkich, z tego co wiem u was. Nie jest najbardziej... poszukiwanym stanowiskiem. Jednak Roderyk miał w tym plan. Krasnoludy jako bardzo pracowite stworzenia zapominają często o świętości Roderyka, kąpielach. Krasnoludzkie obyczaje, jak pewnie wiesz, nakazują kąpać się tylko w nagłych wypadkach. Na przykład kiedy do krasnoludzkiego fortu przyjeżdża ludzki ambasador.

Roderyk postanowił, że nadużyje tej tradycji... Chodził od fortu do fortu, zmuszając tym krasnale do ciągłego mycia się i utrzymywania ogólnej higieny. Był też inny ambasador... elf, ten z kolei zajmował się aktualną pracą ambasadora.

Nie załatwił Żadnej sprawy politycznej, ale dzięki niemu krasnale czystszymi się stały i tak go za to ukochały, że drogą urzędową wywalili go z posady. Niema czemu się dziwić, biedny elf pracował na dwie zmiany i do tego jeszcze musiał podpisywać wszystkie te pozwy. Roderyk służył gildii magii, jednak kiedy krasnoludy, dość dosadnie wypowiedziały się o jego praktykach, Gildia uznała go za zagrożenie.

Roderyk pozbawiony swojej ukochanej pozycji postanowił że zostanie magiem... Nie wiem jakim skokiem w logice doszedł do tego wniosku, może uznał Gildie za nie czystą i chciał się odegrać ?

Tak czy inaczej spakował co tam miał, ubrał się w ten swój śmieszny wełniany kaftanik z niebieskim kołnierzem i wybrał się szukać mistrza magii w losowych miastach. W końcu trafił do Drak'karen. Byłeś w Drak'karen?

— Nie, zajmuje się raczej przesłuchiwaniem "żywych" magów. — odparł Mężczyzna.

Dobrze więc, Drak'karen Stolica złodziei, łachudrów i wszelakiego gówna ludzkiego. Urodziłam się tam w stajni, gdzie nas trzymali. A, no i oczywiście Drak'karen słynie też z swojego handlu niewolnikami. Warto to zaznaczyć.

Zamiatałam akurat balkon, kiedy to zjawił się on. Gdy zobaczył, że jestem, prawdopodobnie jedyną żyjącą istotą utrzymującą Drak'karen w czystości podszedł do mnie i zagadał.

— Jesteś wielka, doceniam twoje starania. Powiedz mi nadobna damo, czy w tej ohydnej okolicy można znaleźć jakiegoś czarodzieja w poszukiwaniu ucznia?

— I powiedziałaś mu ?

— Nie nazwał mnie jaszczurkom, takich ludzi mogę policzyć na palcach jednej ręki, a, jeszcze wtedy wydawał się niegroźny.

Zabrałam go do środka. Slumsy Drak'karenu to naprawdę magiczne miejsce, powinieneś tam kiedyś wpaść. Teren jest tak podmokły, a ludzie tak biedni, że szałasy stawiają jedne na drugich, tworząc swoistą amalgamacje domów. Pierwsza chata upadnie ? Po prostu mamy jedno piętro mniej. Tak mówili lokalni. Nigdy nie naprawiali domów. Mówiąc szczerze, wciąż jestem zaintrygowana waszą... kreatywnością, kiedy tylko jedna łódź albo statek tonęły gdzieś nie przybrzeżu. Grupy wcześniej zwalczającej się nawzajem ludności potrafiły zunifikować się w wspólnym rabunku wraku z desek. Zaiste piękną rasą jesteście. Te same "drużyny" mogłam zobaczyć walczące już dzień po wspólnej akcji.

— Niektórzy po prostu to lubią.

Pewnie że tak, chłopcy bawią się mieczami i toporami, latają sobie po ulicach. Potem przyprowadzają ich do mnie, twierdząc że, nieważne co się stanie ZAWSZE mogę ich poskładać.

Dzięki wszystkim tym wewnętrznym sporom, szybko zyskaliśmy nietykalność. Trzeba było tylko radzić sobie ze skutkami czyjejś wojny, by nie musieć radzić sobie z skutkami własnej...

Dobrze więc, zabrałam go do środka na spotkanie z mistrzem Salazaarem. Kiedy tylko zobaczył jego zwykły ubiór, szatę nekromanty oraz czarny płaszcz, coś w nim pękło. Rzucił się na mistrza z nożem. Salazaar z łatwością sparował jego atak magiczną barierą. Ja uderzyłam go miotłą w potylice, ogłuszyłam i związałam. Pobawiliśmy się w przeszukiwanie, znaleźliśmy jego notatnik.

Opisał tam swoją szczerą nienawiść do nieumarłych i całej plagi, także miłość do czystości. Salazaar zauważył w nim potencjał. Więc, kiedy Roderyk się obudził, wytłumaczyliśmy mu całą sytuacje. Roderyk zrozumiał, iż Salazaar nie jest nekromantą wspierającym plagę. Porzucił praktyki swojej rodziny i postanowił żyć mniej lub bardziej... legalnie. Ich wspólna nienawiść do nekromantów połączyła tą dwójkę. Ja, no cóż mistrz wydawał się go lubić, on mnie szanował. Tak oto Roderyk dołączył do naszej małej pobocznej chatki medyka.

Nauki arkanów magicznych szły im... jakoś. Kiedy ja zajmowałam się rannymi chłopcami z ulic, Roderyk uczył się rzucać pociski magiczne w drewniane pale. jednak jego miłość do czystości sprawiła że nie chciał pobierać nauk żadnego innego żywiołu niż czystej magii. Mistrzowi nie podobało się to za bardzo, więc przekonał Roderyka, iż magia iluzji też jest odłamem czystej. Został naszym człowiekiem od uspokajania co bardziej denerwujących klientów. Wcześniej radziłam sobie z herbatką usypiającą, magia iluzji okazała się być skuteczniejsza, przynajmniej... do czasu.

Nienawidzę tej kobiety, tak wiesz o jakiej kobiecie mówię. Chodzi mi o tą tępą kurwę, która przyszła do nas ze swoim dzieckiem. Eh, dobra, wiem mam opowiadać. Więc pewnego krwawego wschodu słońca Roderyk przyprowadza tą kobietę, krzyczącą w niebo—głosy o tym że jej "dziecko" jest zmalformowane. Problem? Ma kurwa, długie uszy. Tak, ta dumna kobieta była z bogatszej części miasta i tak, nie wiedziała że jej dziecko jest pierdolonym elfem. Roderyk, ten dureń wiedział, że dziecko jest elfem. ALE I TAK ZAPROPONOWAŁ OBCIĘCIE DZIECKU USZU! Nie mogłam tego znieść, więc zaproponowałam zrobienie herbaty. Oczywiście zanim wyszłam, ta... panna lekkich obyczajów nazwała mnie jaszczurkom! Z kuchni słyszałam kontynuacje ich, jakże logicznej rozmowy.

— Jak weszłaś w posiadanie tego dziecka? — spytał się Roderyk.

— No, urodziłam, a jak niby? Ale wyszło chore. Trzeba je uleczyć. — odparła Sara, tak się nazywała.

— Urodziła pani to dziecko ze swoim mężem?

— Mój mąż jest dumnym wojownikiem w służbie Syrii, niestety podczas oblężenia stracił jaja.

— Więc z kim spłodziła pani to dziecko?

— Potrzebowaliśmy potomka, znalazłam takiego jednego mężczyznę, który zaproponował się pomóc.

Była przy tym tak dumna, jakby puszczanie się z elfim kochasiem było szlachetną rzeczą do zrobienia!

— Wie pani, że to dziecko jest elfem? — odparł Roderyk, skonsternowany.

— Elfem? To jest zaraźliwe?

Sara spędziła życie jako wieśniaczka, dopóki jej mąż nie zabrał jej z farmy. Powinien ją tam zostawić, ale jej mąż... no powiedzmy że nie miał wtedy zbyt dużych standardów.

— Nie, nie zaraźliwe, wiem jak możemy rozwiązać pani problem. Proponuje obcięcie mu uszu.

Pomyślałam wtedy, że ta krzykliwa baba na pewno się zgodzi, dodałam zatem trochę usypiających ziółek do herbaty.

— Przygotuję stół do operacji, tak swoją drogą, czy pani mąż wie o tym, iż dziecko nie należy do niego?

— Nie pokazywałam mu się po urodzeniu. Teraz jednak, kiedy wróciłam do Drak'karen. Wieści szybko się rozeszły. Widziałam jak mnie śledził! — Powiedziała oburzona.

— I, jak rozumiem, chce pani obciąć dziecku uszy, by pokazać mężowi zdrowe dziecko? — zapytał się Roderyk.

— Tak. — odparła kobieta.

Wtedy to Roderyk doszedł jednak do wniosku. Nie chcę obcinać uszu temu elfiemu dziecku. Naprawdę muszę powiedzieć, gratuluje mu inteligencji. Więc kiedy oczyścił stół, narzucił na elfka barierę fizyczną. Przyłożył mu nóż do uszu, po czym nóż odskoczył od pola siłowego. Ta gratulacja inteligencji? To była ironia, ten dureń miał jeszcze lepszy pomysł!

— To dziecko posiada dar magiczny! Wykrzyknął Roderyk.

— Dar magiczny? Ależ to cudownie! Mam syna z darem magicznym!

Ta kobieta była, co najmniej ohydna.

— Dar magiczny nie istnieje. — dodał Czarodziej. Uśmiechnął się do mnie i pociągnął dużego łyka ze swojego kielicha.

Wiem, ten idiota też o tym wiedział.

Miałam już nieźle dość całej tej rozmowy. Herbata właśnie skończyła się robić, wzięłam ją więc i zaniosłam do głównego pokoju.

— Napije się pani herbaty? — rzekłam wchodząc.

Sara spojrzała się na mnie jakby patrzała się na jakiego demona i odrzekła.

— Nie będę spożywała napojów od... gekonów. Wasze miejsce jest na galerach, albo w kopalniach!

Utrzymałam wewnętrzny spokój. Było to trudne, ale dałam rade. 
 
— Proszę szanowną panią, jestem pewna że tak nisko ustawiona w hierarchii istota jak ja, powinna robić napoje dla tych wyższych stanem. — powiedziałam przez zęby. Nie miałabym żadnych problemów z otruciem tej kobiety, ale zaszkodziło by to mistrzowi. 
 
— Huh? Widzę, że jednak masz w sobie trochę ogłady, jaszczurko. Dobrze, podaj mi swoje wypłuczyny. 
 
— Proszę bardzo. 
 
Postawiłam jej kubek i czekałam. 
 
— Na czym to skończyliśmy? A tak! Dar magiczny, więc powiedz mi, czy można uciąć mu uszy? 
 
Twarz Roderyka zrobiła się biała jak ściana. Ja poczęłam sprzątać jakieś drobiazgi. 
 
— Obawiam się że nie. Elf straci wtedy swoje magiczne właściwości. Gdybyś widział wyraz twarzy Roderyka. Wydawał się niczym dziecko, któremu nie wyszedł kawał. 
 
— A dało by się... no nie wiem, wysłać go na wychowanie do gildii magów? — Przerwała, po czym sięgnęła po parujący kubek naparu. Przyłożyła go do ust i... padła na ziemie nieprzytomna. 
 
— Dobrze jej tak, jaszczurka, ja jej dam jaszczurkę. — powiedziałam dumna z siebie. 
 
Roderyk wyglądał na wybawionego. 
 
— Uhm.. co teraz? 
 
— Obmyśliłam plan, znam elfią rodzinę, która to bardzo chce mieć potomka. Ty w tym czasie pójdziesz do lokalnego sierocińca i weźmiesz coś podobnego do oryginału. 
 
Taaak. Teoretycznie, mogłam powiedzieć Sarze *tfu*, iż nie potrafimy poradzić sobie z jej problemem. Ale mieliśmy bardzo dobrą renomę. I ciągle byliśmy trójką dzikich magów, w tym z mistrzem—renegatem. Nie mogliśmy zawieść klientów. 
 
— Rozumiem. — wyszeptał przesłuchujący mnie człowiek. 
 
A wiesz co? Kompletnie o tym zapomniałam, ta kobieta. Sara chciała skontaktować się z mistrzem, bo myślała że jej dziecko jest przeklęte. Wracając do historii... 
 
Więc zabrałam dziecko i poszłam do elfiej rodziny. Oczywiście nie poszło tak łatwo, nie z mojej strony. NIE! Ten.. półmózg Roderyk wdał się w uliczną bójkę! 
 
Przechodząc przez ulice Roderyk szukał miejsca z którego, bez żadnych gapiów mógłby przeteleportować się do sierocińca. Kiedy chodził tak sobie w poszukiwaniu ślepego zaułka, zauważył i tutaj go cytuje "Brudnego, spoconego, obrzydliwego żołnierza z opaską na oku, w kolczudze. Wymachiwał swoim mieczem na lewo i prawo szukając walki". Oczywiście Roderyk nie mógł po prostu przejść sobie obok tego wojownika, nie, nie! Musiał, zwyczajnie musiał nazwać go brudasem. 

Wojownik zaczął więc iść w stronę naszego miłośnika czystości z obnażonym mieczem. Roderyk postanowił uciec w ślepą alejkę, by nie używać magii publicznie. No, po krótkiej i jakże owocnej walce, został pozbawiony przytomności. Z jego dobytku ograbił go lokalny dziad, który to czyścił sobie garnek podczas całej potyczki. RODERYK STRACIŁ PRZYTOMNOŚĆ I NIE PRZYNIÓSŁ DZIECKA!

Ja zrobiłam swoją powinność, wróciłam do naszej chatki medyka i czekałam. Czekałam tak, aż do czasu, gdy Sara się obudziła. Wpadła w szał kiedy zobaczyła mnie i, co ważniejsze nie zobaczyła swojego dziecka. Próbowałam ją uspokoić...

— Roderyk wyruszył z pani dzieckiem by odczynić jego.. przypadłość pani. — powiedziałam grzecznie.

— CO?! Mówił że tego nie da się odczynić, ty... TY WIEDŹMO, otrułaś mnie! Otrułaś i zjadłaś moje dziecko. Przyznaj się! Zjadłaś je by przejąć jego magie!

Co mogę powiedzieć? Puściły mi nerwy... Powiedziałam więc parę ssłów... nie na miejscu.

— Ja jesstem wiedźmą? Ty dziewko frywolna, latająca ssobie z kwiatka na kwiatek i to dla jak sszlachetnego celu! By przedłużyć ród! Pozazdrościć godności i honoru. A jak o honorze mówimy. JA też mam sswój honor! I nie będę tolerować dalszych oczernień mojej perssony. Tak! Też mam język, który może ciąć niczym nóż. Ssali może jest niewolnikiem w waszym sspołeczeństwie, ale niewolnikiem z sswoją wolą.

Bogata kobieta była zatkana. Nie ukrywam że czułam wtedy przeogromną ssatysfakcję.

— Twój akcent. — zaznaczył Czarodziej.

— Przepraszam... już jestem spokojna. — Wzięłam głębszy łyk wybornego wina.

Więc... na czym skończyłam? A tak, kontynuowałam swoją tyradę... po chwili.

— Oddałam twojego... twoje dziecko do rodziny elfickiej i wysłałam Roderyka by przyniósł ci nowe.

— Ja... to... to jest oburzające! Wzywam straże! Wszyscy zawiśniecie na sznurze, tam gdzie wasze miejsce! — Nakrzyczała na mnie i wybiegła na zewnątrz.

Popadłam wtedy prawie w szaleństwo. Po paru uderzeniach głową w szafkę, poczęłam pakować pieniądze do swojej torby zielarskiej. Wybiegłam z chaty. Zeszłam po drabinie i szukałam Roderyka po karczmach. Sprawa miała się bardzo źle, mistrz Salazaar był właśnie w swoim pokoju, magicznie blokowanym przed dźwiękiem i wszystkim, więc nie mogłam go ostrzec. Porzuciłam swojego mistrza, by ratować własny ogon.

— Agh.. Mam dosyć, nie możemy dokończyć tej rozmowy kiedy indziej? — Spytałam z nieukrywaną nadzieją.

— Obawiam się, że znasz odpowiedź na to pytanie.— odparł przesłuchujący mnie mężczyzna, po czym wstał z krzesła, by rozprostować nogi.

— Tak.. znam. Pierzasty wężu dodaj mi odwagi.

Rozdział III "Brudne sprawy"

Roderyk obudził się, wyszedł na ulice w slumsach. Doszedł tak do chatki, idealnie w czas by zobaczyć efekty swojej głupoty.

Chatka okrążona była przez straże miejskie. Roderyk nie za bardzo mógł uwierzyć w to co się wydarzyło. Był zbyt brudny od ulicy. Postanowił więc popływać w morzu. Więc tak też uczynił.

Znalazłam go taplającego się na plaży, nie byłam wtedy w... najlepszym nastroju. Rozumiesz, bycie alchemikiem i uzdrowicielem nie było takim złym życiem... a ten... Debil mi to odebrał. Przed tym jak złapali mojego mistrza, dostarczył mi list swoim krukiem.

— Musisz to naprawić, dostałam list od mistrza, ukrył potężną miksturę destrukcji pod podłogą obok biblioteczki. Rozumiesz? Zabrali go, zabrali go... do więzienia dla renegatów.
To wszystko twoja wina. Masz około dwa dni zanim dokonają na nim egzekucji. Udało mi się zebrać troszeczkę pieniędzy przed rajdem straży. Użyj ich mądrze... Napraw to. — powiedziałam bezbarwnym tonem.

Byłam totalnie wyprana z emocji, nie wierzyłam że mu się uda. nagiął już moje zaufanie do wszelkich znanych mi granic. Tak, spisałam ich na straty i myślałam nad tym jak uciec.

On się zgodził, wziął pieniądze i poszedł do karczmy zasnąć. Kiedy szedł do swojego pokoju, na łóżku spał już dziadyga, ten sam który wcześniej go okradł. Roderyk nie miał jednak siły nic z tym robić, więc po prostu zasnął.

Obudził się z rana, bez pieniędzy. Potem szlajał się po slumsach przez większość dnia szukając zwady. W końcu znalazł trójkę bandytów. Bandyci widząc w jakim stanie był Roderyk. W samej koszuli i przepasce na biodra, bez broni. Uznali go za łatwy łup, nie wiem z czego chcieli go okraść. Nie należeli do najmądrzejszych.

— Pieniądza albo życie! — wycharczał jeden z nich.

Roderyk nie czekał za długo, wystrzelił pocisk magiczny w jednego. Magiczna strzała przeszyła ciało biedaka i sparaliżowała go doszczętnie. Inni bandyci widząc co stało się z ich "liderem" skapitulowali.

— Oddajcie mi swoje kosztowności, niegodziwcy. — wypowiedział Roderyk.

— Bierz co chcesz, tylko nie bij panie! — krzyknęli trzęsący się ze strachu bandyci.

Tak oto mój "kompan" zdobył sobie pierścień lokalnej mafii z beznadziejnie wygrawerowanym trollem, i podpisem "trol". Poszperał trochę po okolicy i odnalazł kryjówkę tych samych bandytów. Warto dodać że chodzenie w tą i w tamtą zajęło mu większość dnia.

Kryjówka wyglądała naprawdę pięknie. stare kawałki żagli ustawione jako kotary. Przegniłe skrzynki za krzesła i łódka jako łóżko. W tej dziurze znajdowali się... a jakże ci sami z wcześniej, tym razem wzięli sobie więźnia. I to jakiego! Złapali tą dziwkę Sarę. Związali ją i planowali wykorzystać. Niestety nie udało im się to, gdyż przyszedł Roderyk.

— Witam moich ulubionych rabusiów. — odrzekł troszkę rozbawiony całą sytuacją.

— Czego od nas chcesz?! — spytał się jeden z nich w stanie roztrzęsienia.

— Wszystkiego. — wolno wypowiedział te słowa Roderyk.

Bandyci przeknęli parę razy, rzucili w niego związaną Sarą i uciekli... znowu.

Roderyk nie mógł uwierzyć, iż dorwał tą kur.. Sarę. Zaczął z nią rozmawiać. Raczej to ona zaczęła.

— To ty! To ty jesteś tym niegodziwcem, który wspierał tą... jaszczurkę! — zakrzyczała Kobieta

— Jak się tu znalazłaś? — Myśli Roderyka płynęły wtedy wolniej niż zwykle.

— Ja? To nieważne, ty... zaatakowałeś mojego męża.

— Co? Nie rozumiem.

— Zaatakowałeś mojego męża, kiedy mnie śledził. Brutalnie go napadłeś, na szczęście mój mąż spuścił ci lanie. Wiedziałam że waszej bandzie nie można ufać.

— Zaraz, zaczekaj... Ten brudny mężczyzna w kolczudze był twoim mężem?

— Ano. A ty go napadłeś!

Tak, przez cały czas miała ten swój dumny, oburzony ton... Roderyka trochę to wszystko nie obchodziło, ale, biorąc po uwagę, że spędził większość dnia i nie przybliżył się nawet do uwolnienia Salazaara z więzienia. Zdecydował się odblokować sobie drogę ucieczki.

— Potrzebujesz służby? Mogę być twoim sprzątaczem. — zagaił.

— Służby, a czemuś to niby miałabym pozwolić ci pracować jako moja służba?

— Bo dzięki mnie jeszcze żyjesz?

— Słuchaj, mógłbyś właściwie pracować u mnie jako kucharz, ale nie o to chodzi, czemu zaatakowałeś mojego męża?

— To on mnie zaatakował, dobra nieważne, teraz cię wypuszczę i każdy z nas pójdzie w swoją stronę dobra?

— Tak? A czemu nie miałabym wezwać na ciebie straży HM? Jesteś przecież kryminalistą!

— Ponieważ, jak naślesz na mnie straże, powiem twojemu mężu, że się puszczałaś?

— Masz punkt. Mamy zatem zgodę?

— Oczywiście. — powiedział Roderyk przecinając liny krępujące nadgarstki Sary.

Wyswobodzona Sara poszła w swoją drogę.

Roderyk poszedł następnie na czarny rynek opchnąć cały szmelc, który, uprzednio zabrał rabusiom. Kiedy doszedł był już późny wieczór. Egzekucja mojego mistrza miała być jutro o szóstej rano.

Na Rynku znalazł głównego pasera. Niskiego starego człowieka z łysą głową z siwymi wystającymi wąsami. Począł targować się z nim o cenę tych śmieci. Podczas negocjacji okazał pierścień "Trola", po czym dostał lepszą ofertę. Targowali się tak, kiedy to Roderykowi przyszedł do głowy interesujący pomysł...

— On mówił ci to wszystko, znaczy ja osobiście nie mówiłbym ci, kiedy mam uratować ważną ci osobę, że szlajałem się przez większość czasu atakując losowe grupy przestępcze i sprzedając rzeczy w lombardzie. — rzekł Czarodziej skonsternowany.

— Zmusiłam go, kiedy kurowałam go z ran. Zmusiłam go, żeby powiedział mi wszystko. I, uwierz mi upewniłam się, by mówił prawdę. — Uśmiechnęłam się do przesłuchującego mnie maga.

— Dobrze... nie chciałbym nigdy wejść na twoją złą stronę, kontynuuj. — rzekł zachęcająco.

Interesujący pomysł...

— Prawdziwa tragedia spotkała starego dobrego lekarza Salazaara, prawda? — powiedział Roderyk przejęty.

— Ano, fakt, iż został złapany na pewno źle będzie działał dla biznesu. — odpowiedział spochmurniały paser.

— Jestem jego uczniem, Roderykiem Czystym. Chciałbym spytać się ciebie, czy mistrz Salazaar był ważny dla twojej organizacji? — zapytał Roderyk patrząc się na ochroniarzy pasera.

— Eh. Był, był ważny i to bardzo, wiesz trudno tak pójść wyleczyć się u paladynów z ran odniesionych w wojnie gangów.. heh. — Broker począł bawić się swoim wąsem.

— Więc był ważny, powiedz mi, czy dałoby rade zebrać taką małą drużynę ludzi i... — Pedant nie zdążył dokończyć

— I szturmować więzienie dla magów—renegatów, umiejscowione na wyspie w środku morza.. Nie z moich ludzi, synek. Ale myślę, iż znam człowieka, który byłby w stanie zrobić coś tak szalonego i głupiego. Nic jednak za darmo, oddaj ten pierścień. Jubilera nam zamknęli, jesteśmy w lekkim deficycie. — Paser mówiąc to wysunął swoją chudą, pomarszczoną dłoń.

— Bierz, kim on jest? — Wręczył mu pierścień.

— Aktualnie emerytowany żołnierz syryjski przesiadujący w Drak'karen. Gość prowadził oblężenia. W jednym z nich ponoć stracił jaja. Zowie się Krag Hak. — Kiedy Broker skończył opowiadać o nowym potencjalnym partnerze. Roderyk wybałuszył oczy i złapał się za te swoje idealnie przycięte włosy, wziął głębszy oddech i powiedział.

— Przyprowadź go tu.

— Da się zrobić. — Broker rozkazał paru swoim chłopcom pójść po Kraga.

Po około trzydziestu minutach przybył Krag. Roderyk myślał, iż dostanie niezły "wpierdol" jak Krag go zobaczy, za to co mu zrobił. Tak jednak nie było. Krag Hak był przeszczęśliwy gdy tylko ujrzał Twarz Roderyka i cały w skowronkach podszedł do niego uścisnąć mu dłoń.

— Ha! Muszem powiedzieć, piękna walka. No, może nie utrzymałeś się na nogach tak długo jakbym chciał, ale! Byłeś jedynym z całego tego przeklętego tłumu masy ludzkiej, który miał na tyle jaj, by mnie wyzwać...Ha ! A jak już o jajach mówimy, chcesz usłyszeć o tym jak straciłem swoje jaja podczas oblężenia?

— Pewnie.

— Dobra! Było to podczas oblężenia, kierowałem swoją zacną kurwa drużyną. No, ja z moją drużyną przejęliśmy zewnętrzną bramę i doszczętnie zniszczyliśmy większość sił wroga. To postanowiłem pokazać wrogą pewną dozę dysrespektu, wiesz żeby im morale jebło. — rączo opowiadał Krag

— T'tak, oczywiście, morale to ważna sprawa...— odpowiedział Roderyk, nieźle zaskoczony

— No! To ja mówię do drużyny "Hej chłopaki zdejmujemy spodnie i machamy hujami", po czym wszyscy zaczęliśmy wymachiwać na nich naszymi ptakami i wyzywać ich od matkojebców. HE HE HE! No tylko, nasza kusznicza jednostka nie—kurwa usłyszała mojego rozkazu i jeden z moich chłopców pociągnął korbkę i JEB! Prosto w moje jaja! No kurwa, tak mnie bolało, iż moi ludzie uznali mój wrzask za okrzyk bojowy. Więc hura! I na wroga. Próbowałem się nie wykrwawić, ale ciężko tak się opatrywać, jak ponad trzysta chłopa biegnie po murach. To jeden z moich, przez kurwa przypadek zrzucił mnie z muru. Spadłem tak sobie do fosy... No cała historia. — skonkludował Krag.

— Współczuje, mogę zatem powiedzieć swoją sprawę?

— Oczywista rzecz, mów. — Krag skupił się na następujących słowach.

— Więc, jak pewnie wiesz, twoja żona... Sara przyszła do nas z elfim dzieckiem...

— Co?! Co ona miałaby robić u was z elfim dzieckiem i kim jesteście "wy" ? — zapytał się skonsternowany i zaintrygowany Krag.

— Uhm.. Jestem uczniem Salazaara, lokalnego medyka. Zajmujemy się... składaniem ludzi do kupy, leczeniem klątw, takimi rzeczami. Więc twoja żona przyszła do nas ze swoim elfim dzieckiem. — Roderyk zaznaczył słowo "Swoim"

— Czekaj! Czekaj! Swoim elfim dzieckiem? — Krag wyglądał na lekko zgubionego.

— Tak, Sara zdecydowała puścić się z jakimś elfem, by przedłużyć ród.

— A to kurwa, jak ja ją dorwę...

— Zaczekaj, jest tego więcej. Twoja żona chciała by uciąć dziecku uszy, tak by bardziej przypominało człowieka...

— Ujebać małemu dziecku uszy? Nie no kurwa, muszę ci powiedzieć, żem jak pojechał na roczną kampanie, tom się kurwa nie spodziewał usłyszeć że moja dała się zerżnąć jakiemuś losowemu przybłędzie i jeszcze te uszy. Nosz kurwa! — Krag był aktualnie wkurwiony na tą sukę. Roderyk kontynuował przemowę.

— Próbowaliśmy rozwiązać sytuacje pokojowo, ale Sara straciła cierpliwość i wezwała na nas straże.

— Wezwała na was straże?! Jak ja ją kurwa dorwę to tak kości porachuje, że ostatnie o czym pomyśli to wzywanie straży! — wykrzyczał Krag.

— Wezwała straże, które schwytały naszego mistrza lekarza Salazaara i aktualnie przetrzymują go w więzieniu na wyspie.

— Ej! To co my tu kurwa czekamy i języki strzępimy, trza go kurwa odbić. Co jak co ale lekarzy to ja kurwa szanuje. Nie zliczę na wszystkich palcach obu dłoni ile razy mnie składali, za tego lekarza to ja jej kurwa dam! — Krag wyjął swój długi miecz i z całej siły uderzył w drewnianą skrzynkę.

— Problemem jest więzienie w którym przetrzymują mojego mistrza. Jest ono, jak już wcześniej mówiłem na wyspie, okrążone przez morze. Dodatkowo czas.. mamy czas do jutro rana, zanim go stracą... — rzekł Roderyk

— No. Łatwo kurwa nie będzie, potrzebujemy drużyny, mam swoją i ją wezmę, ale więcej tym lepiej. Załatw ludzi. Przydała by się też jaka łódka. Liny, najlepiej kurwa z hakami. Wiesz co? Wezmę Trolla. — Kiedy Krag skończył wymieniać swoje potrzeby, Roderyka zatkało.

— Masz trolla?

— Ano, mam trolla, nazwałem go "Maleństwo". Wiesz jak spadłem do tej fosy podczas tego oblężenia, to wlazłem do kanalizacji zamkowej. W kanalizacji spotkałem udomowionego trolla. Frajerzy używali go do czyszczenia odpadków, mówili mu, że w zamian za czyszczenie tuneli, może jeść sobie wszystko co znajdzie. Biedak miał tak zniszczone kubki smakowe, że jak się z nim wędzoną dziczyzną podzieliłem to tak się w smaku zakochał, iż powiedział że daje mu lepszą ofertę. I tak zostaliśmy przyjaciółmi. — opowiedział Krag dumnie.

— Gdzie go trzymasz? — spytał się zaciekawiony Roderyk.

— Jak to gdzie, w kanalizacji Drak'karenu a gdzie niby? Hah! — Roześmiał się Krag.

— Dobrze, gdzie się zbieramy?

— Spotkamy się w północnej rurze pod portem o północy. Tylko załatw to. — zaznaczył Krag.

— Oczywiście, to ja wyruszam! — I Roderyk wyruszył.

Na początek Roderyk chciał kupić liny, przeszedł się więc po nocnych handlarzach, ale nigdzie nie mógł ich znaleźć. Znalazł za to swoje ubrania na pchlim targu, to je odkupił. Następnie udał się do kryjówki swoich ukochanych bandytów, którzy to gotowali właśnie zupę z jakichś niezidentyfikowanych obiektów. Kiedy rozchylił kotarę wszyscy podskoczyli na jego widok i jak na komendę krzyknęli.

— Czego od nas chcesz?!

— Spokojnie, nie przyszedłem was okraść, mam dla was prace. Pomożecie mi przebić się do pewnego więzienia...

— Uhm. Właściwie panicznie potrzebujemy teraz pieniędzy z powodów... O co chodzi szefie?

— Oczywiście wam zapłacę. Weście tą waszą łódkę i zameldujcie się o północy w rurze pod portem, będzie tam czekała reszta drużyny. Rozumiecie? — powiedział Roderyk stanowczo.

— Sie wie szefie! To my się zbieramy. Szybko zaczęli uwijać się po swojej jaskini i zbierać potrzebne im drobiazgi.

Roderyk zostawił ich i wyruszył z powrotem na rynek.

Na Rynku podszedł do Brokera i zagadał w sprawie lin. Była już późna noc, a rynek prawie pusty. paser powiedział mu o takim dziadzie. Tak chodzi o tego samego który wcześniej go okradł. Ponoć dziad ten pracował jako zbieracz ciał z szubienic. Kolekcjonował też liny.

Nasz Roderyk Idzie więc prosto do dziada. Do tej samej alejki, w której został pozbawiony przytomności. Spotyka go siedzącego na skrzynce z kuszą.

— Słyszałem że kolekcjonuje pan liny, czy to prawda? — grzecznie spytał się Roderyk.

— A prawda to, o co chodzi? — odparł starzec.

— Chciałbym pożyczyć pańskie liny, jaka jest ich cena? — Dziad krzywo uśmiechnął się po tych słowach i powiedział

— Liny moje nie są na sprzedaż.

— Zapłacę każdą cenę. — rzekł Roderyk nieco poddenerwowany presją czasu.

— A! To inaczej, piędziesąt sztuk złota.

Cena ta była co najmniej oburzająca, dziad miał w tym jednak plan.

— Euh... mogę zapłacić trzydzieści... — odparł zbity z tropu Roderyk.

— A! to sto. — wyrwigrosz poszerzył swój wredny uśmiech i naciągnął kusze.

— Dobra, zapomnij.

Roderyk odszedł od Dziada, by zajść pod naszą chatkę medyka, od tyłu. Z przodu było bowiem dwóch strażników na straży.

Roderyk przeteleportował się do środka i zaczął wyrywać deski z podłogi. Hałas ostrzegł straż, która to wspinać po drabince do chatki się poczęła. Roderykowi udało się wyjąć z pod podłogi miksturę, schował ją do kieszeni swojego kaftana. Nie posiadał dość mocy magicznej na kolejny teleport, musiał więc walczyć. Wyszedł na balkon i z całej siły kopnął drabinę. Drabina i znajdujący się na niej ludzie spadła na ziemie i się połamała. Roderyk nie mógł ukryć śmiechu. Po skończeniu aktu śmiechu, wyzwolił pocisk magii w podłogę, co sprawiło, że spadł piętro niżej. Piętro niżej zamieszkane było przez Mariel, starą wdowę wynajmującą nam mieszkanie. Mariel jednak spała. Roderyk nie czekał za długo i uciekł przez okno.

Podczas tego kuriozum Roderyk wpadł na pomysł jak zdobyć liny, podsunęło mu to okno. Przecież w slumsach Drak'karenu nie ma szyb! Zwyczajnie je ukradnie. Zaiste lepszego planu nie dało się wymyślić. Roderyk miał wtedy około godziny do zebrania się z swoją skleconą na prędce drużyną szaleńców gotowych odbić mojego mistrza.

— A co ty robiłaś w tym czasie? — zapytał się Czarodziej.

— Ja? Modliłam się do pierzastego węża, by nie wrócić na targ niewolników i załatwiałam konie w stajni.

— Dobrze, wracając do Roderyka...

— Tak, więc Roderyk.

Roderyk zakradł się na tyły domu dziada i wdrapał się po odłamkach starych chat na górę. Przez okno zauważył mnóstwo lin... z powieszonymi gnijącymi ciałami, oraz szkieletu z pochodnią na środku pomieszczenia. Ni było więc wątpliwości, iż Dziad był nekromantą. Roderyk jak już mówiłam nienawidził nekromantów z całego serca. Pomyślał jednak o użyciu wspólnego zawodu Salazaara i Dziada by go sobie zjednać. Zszedł więc z amalgamacji budynków i wrócił do negocjacji z dziadem.

— Dobra, słuchaj Dziadzie, ja jestem uczniem Salazaara nekromanty, ty jesteś nekromantą. Pójdźmy na kompromis. Pozwól mi uwolnić mojego mistrza, w ten oto sposób pomożesz też swojemu bratu w potrzebie. — Roderyk wystawił karty na stół. Dziad jednak wiedział to wszystko od początku.

— Wiem, kim jesteś i kogo próbujesz ratować magu. Nie pomogę ci, gdyż nienawidzę Salazaara z całego serca. Sprzedał się i nie jest już szanowany w naszym społeczeństwie. Jego śmierć jest mi jak najbardziej na rękę.

Roderyk postanowił spróbować zastraszania.

— Powiem o tobie straży.

— Dobre sobie, stary. Ja pracuję dla straży! Badam czy ciała zostały uśmiercone przez czarną magie. — wy—skrzeczał Dziad.

— Czy to nie znaczy że sam się sprzedałeś ? — Roderyk próbował zająć uwagę starca, kiedy rzucał rozpoznanie magii, by sprawdzić jego moc. Dziad wyczuł zaklęcie, lecz nie zareagował. Z zaklęcia wyszło, że jest słaby.

— Ja się sprzedałem? Nawet nie wiesz jak wielkie siły reprezen... — Dziad nie zdążył dokończyć zdania, gdyż dostał właśnie pociskiem magicznej energii prosto w twarz.

Dziad upadł na ulice, zanim jednak uderzył o ziemie, wystrzelił z kuszy i przebił ramię Roderyka. potem Roderyk dokończył dzieła kolejnym pociskiem. Roderyk krwawił, rozerwał więc rękaw swojego kaftana i zaczął tamować krwawienie. Wyszło mu to tak źle, że muszę powiedzieć. Brak zakażenia był prawdziwym łutem szczęścia, ale gdzie ja to byłam? A tak.

Roderyk użył swojej "niezawodnej" logiki i stwierdził że, na pewno nie ma już żadnego szkieleta, skoro źródło ich magii zostało unicestwione. Otworzył więc lekko drzwi. W środku zastał Sejmitar szkieleta pobierającego magie z artefaktu w domu dziada...

Sejmitar ten brutalnie wbił się w drugie ramie Roderyka. Roderyk nie polepszył sytuacji swojej rany, ponieważ czym prędzej wyszarpał ostrze z siebie i zamknął drzwi. Mój towarzysz nie krwawił teraz a wykrwawiał się, jednak zastrzyk adrenaliny zamglił jego myślenie. Podszedł więc do przedstawiciela "sprawiedliwości" w Drak'karen i powiedział mu o nieumarłych w domu Dziada.

— Tam, tam są nieu.. nieumarli, proszę pomóż.. pomóż mi je.. ekh pokonać. — wydyszał pół—żywy Roderyk.

Strażnik przestraszył się nie na żarty widząc białą od bólu twarz umierającego człowieka mówiącego o nieumarłych w ludzkim mieście. Powiedział więc:

— Rozumiem, pójdę po posiłki, powinien pan się udać do uzdrowicieli, da pan rade sam iść ?

— Tak, tylko pozbądź się plagi... — Roderyk począł tedy iść w losowym kierunku... Iść, chciałam powiedzieć wlec się. Zostawiał za sobą czerwony szlak. Przeszedł tak dwie dzielnice i padł nieprzytomny.

Los chciał że znalazłam go leżącego w kałuży własnej krwi na środku ulicy. Uleczyłam na szybko najgroźniejsze rany. Podałam mu mnóstwo mikstur regeneracyjnych, zapakowałam na konia i uciekłam z Drak'karenu.

Jechaliśmy tak ku wsschodzącemu ssłońcu a ja zaczęłam płakać, gdyż myślałam jesszcze wtedy, że straciłam swojego ukochanego mistrza. Mniej więcej pod wieczór tego samego dnia, kiedy konie padły z przepracowania, a ja usadowiłam nas nad rzeką pod wierzbą. Przyleciał kruk Ssalazaara z listem. W liście dziękował nam za udaną akcje ratunkową. Dał nam wskazówki, gdzie mamy się spotkać i zapewnił nas że wszystko będzie dobrze...

Rozdział IV "Ucieczki i Powroty"

— Czemu każesz mi to opowiadać?! — Podniosłam głos na przesłuchującego mnie maga.

— Jes.. jestem po prostu zainteresowany. Na szczęście historia zbliża się swojej konkluzji, prawda?

— Tak... konkluzji. Dobrze więc, Roderyk ciągle był nieprzytomny, a ja podążałam za wskazówkami mojego mistrza. Pojechałam do małej wioski pod Drak'karenem, prosto pod zapisany przez niego dom. W tym siedlisku zastałam Krag Haka ze swoją drużyną i mieszkającą tam rodzinę. Wszyscy byli zahipnotyzowani. Nie zadawałam wtedy zbędnych pytań. Ułożyliśmy Roderyka do snu i daliśmy mu się kurować. Przez parę kolejnych dni nie wydarzyło się w sumie nic ważnego. Oczywiście wypytałam ich o całą operacje.

Kiedy Roderyk wreszcie się obudził. Powiedziałam mu by znalazł nam jakieś miejsce do życia. Dla nas i maleństwa, warto by było też zapłacić Krag Hakowi i jego brygadzie za akcje. Zabrałam mu jego miksturę destrukcji. Jako prezent jednak, dałam mu kruka. Kruk przyleciał do nas pewnego dnia z nową wiadomością od mistrza. W której to zapisał tylko, że kruk zostaje z Roderykiem. Zmyśliłam jakąś historyjką o tym iż Salazaar jest na niego zły i kruk ma być oczami Salazaara na każdy jego krok. Tak naprawdę byłam wtedy bardzo szczęśliwa, że wszyscy wyszliśmy cało z tego piekła... Nie wiedziałam jeszcze wtedy o zabójcach..

— Zabójcach? — Czarodziej podniósł brwi ze zdziwienia.

— Och nie udawaj już takiego zdziwionego. Przecież to gildia wyssłała zabójców magów za nami, żeby to całe włamanie się do waszego "niezdobywalnego" więzienia nie wyszło na świat. Do tego jeszcze doszły krasnoludy...

— Krasnoludy? Teraz naprawdę mnie zaintrygowałaś. Zamieniam się w słuch.

Krasnoludy szybko dowiedziały się o sławie Roderyka i Krag Haka. Okazało się, że ciągle pamiętały przymusowe mycie się i nie były z tego powodu szczęśliwe. Jeden kowal, miłośnik krasnoludzkiej tradycji zaprzysiągł się zgładzić Roderyka Czystego i zdefekować się na jego grób, jako symbol, albo coś. Naprawdę nie wiem. Od tego momentu moje informacje stają się mniej wiarygodne. Jedyne co wiem na pewno, to tyle że Roderyk stracił nogę w potyczce z zabójcą i krasnoludem, z której to wybawił go mistrz Salazaar.

Nasstępnie wyssłał jednego z lokalnych łowczych, by ten zebrał zioła potrzebne na reparacje jego nogi. Lokalny zawiódł jednak, więc Roderyk poszedł sam. Dalsza wiedza o jego lossach jest mi nieznana. Wkrótce potem złapali nass ssyryjscy żołnierze. Krag hak poszedł pod sąd wojsskowy za zdradę kraju, a ja trafiłam tutaj... Po nie wiadomo ilu przessłuchaniach i torturach sskończyłam w jednym pokoju z tobą, magu.

— Rozumiem, powiesz mi jeszcze jak dokładnie pan Krag Hak odbił Salazaara z więzienia dla magów—renegatów Saladynko?

Prossta sprawa, człowieku. Po zrozumieniu, iż Roderyk jednak nie przyjdzie. Krag zdecydował ssię zaatakować tak czy inaczej. Wyssłał sswoją drużynę, by ta ukradła liny z Ssyryjskich galer, doczepili do nich haki. Następnie wszysscy wpakowali się w łódkę i popłynęli pod więzienie, Maleńsstwo płynęło za nimi. Kiedy dotarli pod mury. Zawiązali wszystkie liny z hakami na Maleńsstwo i kazali mu zaczepić je o wnęki w murach. Następnie parę mocnych ciągnięć Maleńsstwa zwaliło całą południową sekcje muru. Zosstawiając wielką dziurę.
Krag z drużyną przebili się do więzienia i przecięli kajdany Salazaara, zrobione z anty—magicznej sstali. Uwolniony Ssalazaar zessłał całą sswoją potęgę na sstraże. Nasstępnie teleportował całą drużynę w bezpieczne miejsce.

—Hmm, zaiste muszę powiedzieć, piękna historia Ssali. Chciałabyś ją powtórzyć? —Czarodziej uśmiechnął się w moją stronę, zaczął zdejmować też swoją wierzchnią szatę gildii, a pod nią mogłam zobaczyć... wełniany... kaftan... z... niebieskimi k.. koł... kołnierzami. Łzy wstąpiły w moje oczy, kiedy przeskoczyłam stół i przytuliłam się do Roderyka Czystego.

— Ale jak? Jak? — Moje usta kompletnie wyschły, nie mogłam wydusić z siebie żadnego sensownego zdania.

— Czas na nas! — wykrzyczał Roderyk z wiecznym uśmiechem na twarzy. Wtedy usłyszałam głośny huk, ziemia zatrzęsła się pode mną, zachowałam jednak równowagę, po chwili kolejny huk. Sekcja muru blokującego mnie od wolności zwyczajnie spadła... Podeszłam do wyrwy i spojrzawszy w dół ujrzałam... Krag Haka ujeżdżającego trolla i... jakiegoś paladyna?

— Złap mnie za rękę, zlecimy. — powiedział Roderyk głosem pełnym odwagi. Chwyciłam jego rękę. I razem skoczyliśmy w dół. Ku wolności.

Koniec.
Xeno
Pustelnik
Pustelnik
 
Posty: 1
Rejestracja: czw 22.12.2022 19:57

Wróć do Literatura polska

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości