Ja lubię Lyncha. Od czasów Miasteczka Twin Peaks mam do niego sentyment. Chodzi mi oczywiście o 14 oryginalnych odcinków Lyncha, a nie dorobione 14 późniejszych (choć też mają swój urok). Także inne jego filmy, chociażby Blue Velvet.
Ale mówmy o Diunie. Otóż oglądałem dwie: Dinuę Lyncha i trzyodcinkową wersję telewizyjną. Stanowczo o wiele bardziej podobała mi się wersja Lyncha. Ze świetnymi rolami MacLachlana, Stewarta, Stinga (boska rola - nie ma to jak psychol!
) czy aktora grającego Barona Harkonnena (nie pamiętam nazwiska). Piękne to wszystko było, klimatyczne i bardzo mi się spodobało (choć dopiero po przeczytaniu książki zrozumiałem parę rzeczy...).
Natomiast serialik był... słaby. Zwłaszcza wkurzyły mnie tła - jak na w miarę nowy film, spodziewałem się boskich dekoracji, scenerii itp., a tu? Porażka! Wszystko kręcone w studiu z nędznie wykonanymi planszami (nawet nie wiem czy komputerowymi, nie chciało mi się przyglądać) tła. Błe! Nie wspomnę również o średnim poziomie aktorskim (najlepsza rola - baron Harkonnen) czy o zerowym klimacie.
P.S. Co do Miasteczka Twin Peaks - był to jedyny film/serial amerykański jaki widziałem, w którym nie padło ani raz typowe amerykańskie stwierdzenie - "czy chcesz o tym porozmawiać?". Po 14 odcinkach, gdy zmienił się reżser od razu w 15-tym mamy tę kwestię
If you don't stand for something you'll fall for anything.